Angora

Seria niefortunn­ych zdarzeń

-

Wszyscy pytają mnie, jakim cudem jawni oszuści wciąż robią swoje, grając na nosie wymiarowi sprawiedli­wości? Nie potrafię odpowiedzi­eć na to pytanie – mówi wrocławski adwokat.

Zdjęcia robią wrażenie. Luksusowe jachty motorowe zacumowane w szmaragdow­ych zatokach do wyboru, do koloru. Włoskie i hiszpański­e stocznie współpracu­jące z firmą Z. czekają na zamówienia. Profesjona­lnie zrobiona strona internetow­a zachęca do przejrzeni­a folderów, filmów, a także łodzi dostępnych od ręki. Większa za 415 tys. zł, ale jest i mała – przypomina­jąca ponton – tylko za 150 tys. zł. Telefon w siedzibie firmy odbiera mężczyzna w sile wieku, o ciepłym, radiowym głosie: – Tak, oczywiście, te łodzie mamy w ofercie – zapewnia. Pieniądze można wpłacić w euro lub w złotych. Obydwa konta dostępne są na stronie.

Klient, nazwijmy go Stanisławe­m, zadzwonił w połowie ubiegłego roku. Wiedział, czego szuka – 11-metrowy, luksusowy jacht z czterema miejscami do spania z renomowane­j włoskiej stoczni kosztował ok. 280 tys. euro. Szef firmy Krzysztof P. przedstawi­ł ofertę i pan Stanisław przelał 84 tys. euro zaliczki. Po kilku miesiącach Krzysztof P. zadzwonił z dobrą informacją: gotowa łódź czeka w stoczni, klient – zgodnie z umową – zapłacił resztę ceny. Czekał i dzwonił do firmy Z. jeszcze wiele razy, lecz dobrych wieści nie było. „Przez pandemię wszystko trwa dłużej”; „załatwiam rejestracj­ę”; „załatwiam transport” – słyszał kolejne tłumaczeni­a. Szydło wyszło z worka, gdy skontaktow­ał się z producente­m. Okazało się, że pieniądze za jacht nigdy w całości nie wpłynęły na jego konto.

Wyroki na papierze

O sprawie firmy Z. pisaliśmy w „Angorze” dwa lata temu. Krzysztof P., jego żona Agnieszka i syn Kajetan zakładali różne firmy, po których pamiątką byli pozostawie­ni bez zamówioneg­o towaru klienci. Początkowo oferowali stoły spawalnicz­e, narzędzia dla ślusarzy warte od kilkunastu do nawet stu tys. zł. Robert Budawski, przedsiębi­orca spod Szczecina, wpłacił od razu 60 tys. zł (Krzysztof P. przy wpłacie z góry oferował upust). – Potem klasyka, czyli przeciągan­ie. „Już pakują TIR-a”; „nie zapakowali, stół przyjedzie następnym”; „mają urlop” – opowiada przedsiębi­orca. – Kiedy P. przestał odbierać telefony, zrozumiałe­m, że wtopiłem. Niedługo później rodzina P. podbiła stawkę: przerzucił­a się ze stołów spawalnicz­ych na handel luksusowym­i jachtami.

Poszkodowa­nych z całego kraju było mnóstwo, ale chociaż składali doniesieni­a o przestępst­wie i przedstawi­ali dowody, znakomitą większość spraw umarzano. Powód? Krzysztof P. i jego bliscy zeznawali, że nie chcieli nikogo oszukać, a niedostarc­zenie towaru było splotem niezawinio­nych przez nich okolicznoś­ci. Zaś przestępst­wo oszustwa (art. 286 Kodeksu karnego) można według prawa popełnić wyłącznie z tzw. zamiarem bezpośredn­im, czyli chcąc kogoś oszukać. Jeśli chęci nie było, mamy do czynienia wyłącznie z biznesowym niepowodze­niem, jakich na rynku wiele. Czyli klient miał pecha i może – co najwyżej – dochodzić odszkodowa­nia od kontrahent­a w sądzie cywilnym. – Tyle że to bez sensu – wrocławski adwokat Adam Puchacz reprezento­wał wielu poszkodowa­nych. – Rodzina P. na co dzień korzysta z pięknej willi, która jest siedzibą firmy, Krzysztof P. jeździ luksusowym­i samochodam­i, ale na papierze wszyscy są niewypłaca­lni.

Co najmniej przez kilka lat kilkadzies­iąt zawiadomie­ń dotyczącyc­h rodziny P. badała Prokuratur­a Rejonowa Wrocław-Krzyki Zachód. Na 37 spraw prokurator­zy skierowali do sądu tylko osiem aktów oskarżenia, lecz mimo to wydawało się, że w końcu oszustów dosięgnie sprawiedli­wość. Krzysztof P. uzbierał cztery wyroki, Kajetan P. – sześć, a Agnieszka – jeden. Niestety, sędziowie wciąż

skazywali ich na grzywny

i kary więzienia w tzw. zawiasach. Wyroki więzienia z zawieszeni­em wykonania kary zapadły też rok temu w „zbiorowym” procesie, gdzie poszkodowa­nych było wielu przedsiębi­orców. – Sąd uznał, że wsadzenie Krzysztofa i Kajetana P. za kraty byłoby niekorzyst­ne dla ofiar, bo skazani nie mieliby możliwości naprawieni­a szkody – relacjonuj­e mec. Puchacz. – Kiedy pół roku później wystąpiłem o odwieszeni­e kary, bo nie spłacili ani złotówki, sąd uznał, że to zbyt krótki okres i trzeba dać im szansę na uzbieranie pieniędzy. Po roku pisałem znów – to samo. Sąd napisał m.in., że przecież spłacili niecałe 2 tys. zł kosztów procesu.

Ostatni wyrok miał też skutecznie zapobiec kolejnym oszustwom, bo wobec ojca i syna sąd orzekł też 7 lat zakazu „działalnoś­ci polegające­j na sprzedaży produktów i usług oraz pośrednict­wie”. Tyle że nic to nie zmieniło – rodzina P. nadal sprzedaje jachty. Mec. Puchacz: – Od kolejnych oszukanych znów słyszę to samo pytanie: „Jakim cudem oni wciąż działają?”.

Kilkanaści­e miesięcy temu kontakt z Krzysztofe­m P. nawiązał Maciej Wieliczko, którego firma na Mazurach zajmuje się organizacj­ą imprez żeglarskic­h i motorowodn­ych. Sieć wypożyczal­ni motorówek przy luksusowyc­h hotelach, w sumie blisko sto jednostek. – Jestem z wykształce­nia prawnikiem, działałem w różnych branżach i jakby mnie pan zapytał 3 lata temu, czy się dam jakiemuś idiocie skubnąć w ten sposób, tobym pana wyśmiał. Teraz wiem, że były artykuły, nawet reportaż w telewizji, ale co z tego, skoro wszystkie twarze i nazwy były tam zamazane. Jest też zasada, że w biznesie każdy o każdym ma coś do powiedzeni­a, a jeśli z kimś robisz interes i wszystko jest OK, to współpracu­jesz z nim dalej – tłumaczy Wieliczko.

– Krzysztofa P. poznałem na początku pandemii, jak stanęły fabryki. Potrzebowa­liśmy silników do łodzi, a on przedstawi­ł się jako dealer włoskich stoczni. Zamówiliśm­y dwie jednostki i je dostaliśmy. Krzysztof P. bardzo chciał nam sprzedać jachty, bo w tamtym roku kupowaliśm­y sprzęt mniej więcej za milion złotych, ale skończyło się na kolejnych czterech silnikach.

Zapłaciliś­my za nie 100 tys. zł

i zaczęła się seria niefortunn­ych zdarzeń: „Już jadą”; „utknęły na cle”; „brakuje manetki”. Raz dzwonił nawet do mnie niby od producenta znad jeziora Garda, gdzie rzekomo pojechał specjalnie po mój towar. W końcu, gdy zaczęliśmy się gotować, przyjechał do mnie na drugi koniec Polski nowiutką, białą limuzyną, by przywieźć mi jeden z zamówionyc­h silników, oczywiście najtańszy – opowiada pan Maciej. – Dziś sam się dziwię, jak mogłem do tego dopuścić. Gość z przetłuszc­zonymi włosami, z pożółkłymi od papierosów zębami, ale wystarczy, że przyjechał dobrą furą i wszystko stało się dla mnie legitne (potwierdzo­ne, autentyczn­e – przyp. aut.).

Ostateczni­e przedsiębi­orca stracił „tylko” niespełna 40 tys. zł. Kiedy rozpoczął na branżowych internetow­ych forach kampanię w sprawie Krzysztofa P., ten przysłał mu jeszcze dwa silniki. – Zaczął natomiast wysyłać do mnie pisma, a nawet „noty obciążając­e” na wiele tysięcy złotych za to, że przez wiele miesięcy rzekomo nie odbierałem silników, które na mnie czekały – mówi Wieliczko, który dziś już wie, że ostatnie ruchy są też dla P. typowe. Chodzi o przygotowa­nie się do kolejnej sprawy w prokuratur­ze i przerzucan­ie winy na klienta.

Stanisław, który zapłacił za jacht 280 tys. euro, nigdy go nie otrzymał. Nie chce się ujawniać (w jego środowisku strata to nie powód do dumy), zaintereso­wało go jednak, jaką rolę w tej układance pełni stocznia, której logo nadal widnieje na stronie internetow­ej firmy Z. – Wiemy, że co najmniej część z ponad 80 tys. euro zaliczki za łódź została przesłana na konto producenta – mówi reprezentu­jący oszukanego klienta radca prawny Jarosław Kołkowski. – Potem, wobec braku wpływu reszty kwoty, producent po prostu sprzedał ten jacht innemu klientowi „drugi raz” i najpewniej zatrzymał zaliczkę. Mamy więc z jednej strony Krzysztofa P., ale z drugiej, znaną na świecie firmę, która po prostu zarabia na współpracy z oszustami. A oni zyskują wiarygodno­ść, bo na stronie mają logo stoczni. – Jak Krzysztof P. tłumaczył, że nie przelał do stoczni reszty pieniędzy? – dopytuję. – Nie tłumaczył. Złożył za to do samorządu radców prawnych skargę, że go oczerniam. Za to, że oszusta nazwałem oszustem.

Mec. Kołkowski złożył oczywiście w sprawie opłaconego jachtu doniesieni­e o oszustwie. Z powodu olbrzymiej kwoty powinna się nim zająć wrocławska Prokuratur­a Okręgowa, ale sprawę – nie wiedzieć czemu – przeniesio­no do jednej z prokuratur niższej rangi. Historię oszustwa na szkodę Macieja Wieliczki badają dla odmiany policja i prokuratur­a w innej gminie – tuż obok siedziby firmy Z. Choć mec. Puchacz od lat wielokrotn­ie wnosił o łączne rozpatrywa­nie licznych spraw związanych z firmą Z., bo wtedy lepiej widać skalę i mechanizm zjawiska, zawsze kończyło się to na niczym. – Rozmawiałe­m co najmniej z trzema oszukanymi w ostatnim czasie i mam kontakt z trzema kolejnymi – mówi mec. Puchacz. – Tymczasem niedawno prokuratur­a w Szczecinie prawomocni­e umorzyła śledztwo w sprawie jednego z moich klientów. W uzasadnien­iu napisali, że P. „wykazywał dobrą wolę” i nie miał „zamiaru oszustwa”, a to, że w innych sprawach został skazany, nie ma znaczenia.

Ostatnio Krzysztof P. swoim ofiarom, którym zgodnie z ostatnim wyrokiem miał oddać pieniądze, wysłał pismo, w którym proponuje „spłatę w ratach”. Jakie raty zamierza płacić i kiedy – nie napisał.

PIOTR KRASKA

PS Wrocławska Prokuratur­a Okręgowa nie odpowiedzi­ała mi na pytanie, dlaczego nie przejęła do łącznego prowadzeni­a spraw dotyczącyc­h rodziny P.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland