Ona tylko leżała jak lalka...
Zuzia zdaniem prokuratury miała być katowana przez matkę i jej partnera przez blisko dwa lata. Dziewczynka ma dziś zaledwie pięć lat
Przywieziono ją do szpitala ze złamaną kością udową. Ból musiał być potworny. Tymczasem dziewczynka nie uroniła nawet łzy. Leżała w milczeniu. Nie była zainteresowana otoczeniem. Nie szukała pomocy matki. Zuzia miała wtedy cztery lata i zdaniem śledczych przez dwa ostatnie lata życia była katowana przez matkę i jej partnera.
Magdalena M., 28 lat. Skończyła tylko szkołę podstawową. Nigdy nie pracowała zawodowo. Utrzymywała się z różnego rodzaju zasiłków. Ma sześcioro dzieci. Najmłodszą dwójkę z Dawidem P., z którym dzisiaj zasiada na ławie oskarżonych. Czworo starszych dzieci nosi nazwisko męża oskarżonej. Dawid P. też nie uczył się długo. Skończył zaledwie gimnazjum. Podaje, że utrzymywał się z prac dorywczych.
Wspólnie i w porozumieniu
Zdaniem prokuratury oskarżeni co najmniej od maja 2019 roku znęcali się ze szczególnym okrucieństwem psychicznie i fizycznie nad Zuzią. Zatem gehenna dziecka mogła się zacząć, gdy miało zaledwie dwa lata. Przerwana została dopiero po zatrzymaniu jej opiekunów przez policję. Magdalena M. i Dawid P. są oskarżeni o to, że wyzywali dziewczynkę, bili ją, zastraszali, kopali, szarpali, przypalali papierosami. Nie dawali jej jeść i pić, nie myli, zdarzało się również, że zamykali ją w pojemniku na pościel. Wszystkich wymienionych czynów dopuścili się wspólnie i w porozumieniu. Ponadto matka oskarżona została o skaleczenie dziewczynki nożem tapicerskim. Magdalena M. kupiła ów nóż, szykując się do remontu mieszkania, które dostała od gminy, a jego ostrość, jak ponoć miała powiedzieć partnerowi, sprawdziła właśnie na Zuzi. Mężczyzna również usłyszał jeszcze jeden zarzut. To on miał zdaniem oskarżenia kopnąć czterolatkę i złamać jej kość udową.
– Dziewczynka przyjechała do nas ze złamaną kością udową. Mama twierdziła, że spadła z huśtawki – opowiada przed sądem świadek Renata W., lekarka ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego. Choć od wydarzenia minął ponad rok, a kobieta z pewnością w tym czasie przyjęła setki pacjentów, ten wypadek zapamiętała ze szczegółami. – Była blada, wychudzona, miała liczne podbiegnięcia krwawe.
– To znaczy miała dużo siniaków? – sędzia Dorota Siewierska próbuje przełożyć język lekarski na bardziej potoczny.
– Tak, dokładnie – potwierdza świadek. – Mama w tym przypadku twierdziła, że to efekt bójek z bratem bliźniakiem. Mnie zaniepokoiły blizny w okolicy lędźwiowej. Przypominały przypalenia po papierosie.
– To pani wezwała policję. Czy zatem coś jeszcze panią zaniepokoiło?
– To była kilkuletnia dziewczynka z bardzo bolesnym złamaniem. Powinna przynajmniej płakać, a ona leżała bez słowa. Żadnych reakcji. Zachowywała się jak lalka. To było zachowanie nieadekwatne do sytuacji.
Zuzia miała nie tylko siniaki. Na jej ciele były też liczne otarcia. Rany były dosłownie wszędzie. Na twarzy, brzuchu, rączkach i nóżkach. W okolicach kostek dziewczynka miała ślady, które mogły świadczyć o tym, że była więziona. Dziecko, zdaniem badających je lekarzy, było zabiedzone, niedożywione i po prostu brudne. Do lekarzy w szpitalu dziewczynka nic nie mówiła, ale ratownikom medycznym, którzy zabrali ją z domu, udało się nawiązać kontakt. Zuzia pokazała ponoć miejsce, gdzie najbardziej ją bolało. Padło także stwierdzenie, że „krzywdę zrobił wujek Dawid”.
Zachowywali się normalnie
Policja jeszcze tego samego dnia pojechała do mieszkania oskarżonej pary. Była obawa o stan pozostałych dzieci, które zostały z Dawidem P. W mieszkaniu, jak wynika z ich relacji, było bardzo brudno. W jednym z pokoi czworo dzieci spało na brudnym materacu rzuconym na podłogę. Wokół niego leżało pełno zgaszonych papierosów. Dzieci spały w ubraniach, nie były przebrane w piżamy. Zlewozmywak był pełen brudnych naczyń. Lodówka świeciła pustkami.
Magdalena M. była pod stałą opieką pomocy społecznej. Często gościła u siebie pracowników socjalnych, a także kuratorów. Nikt nigdy nie zgłaszał w tej rodzinie żadnych problemów.
– Starałem się im pomóc – opowiada świadek Marek P., asystent rodziny, były pracownik łódzkiego MOPS-u. – Wzmocnić ich jako rodziców, choć dziś te słowa brzmią kuriozalnie. Jak do nich przychodziłem, to widziałem ludzi, którzy w mojej obecności zachowywali się normalnie. W tej rodzinie nic niepokojącego nie zauważałem. Z perspektywy czasu zastanawiam się, jak do tego doszło?
Marek P. twierdzi, że w czasie każdej wizyty rozmawiał z całą rodziną, również z dziećmi. Chodził po mieszkaniu. To, w którym ostatnio mieszkali, było dość duże, składało się z czterech pomieszczeń.
– Teraz z perspektywy czasu myślę, że oskarżeni przygotowywali się do moich wizyt. Zawsze było czysto...
– Czysto? – dopytuje prokurator Monika Fidos. – To jak wyglądało to mieszkanie?
– Było raczej pustawo, brakowało mebli. W kuchni stały jakieś, ale jeszcze
nierozpakowane. Na pewno nie były to nowe meble, ale były. – A podłoga? Nie kleiła się? – Nie. Była czysta – utrzymuje świadek i dodaje: – Ja patrzę też w porównaniu z innymi podopiecznymi. W wielu mieszkaniach walały się śmieci, chodziło robactwo, a nawet szczury.
– A te rozmowy z dziećmi to jak wyglądały? – Były raczej zdawkowe. – Widział pan jakieś obrażenia u Zuzi? – Nie. Absolutnie nie. Staram się sobie przypomnieć – mężczyzna rozkłada bezradnie ręce. – Ona chyba była zawsze ubrana w długie rękawy... – Ale bawiła się? Skakała?
– Nie skakała. Zwykle rysowała coś z rodzeństwem. Zuzia była spokojnym dzieckiem. Jej zachowanie nie wzbudzało żadnych moich wątpliwości. Nie mam pojęcia, jak mogło do tego dojść...
Świadek przyznaje, że wszystkie wizyty wcześniej umawiał telefonicznie. Podobnie jak kurator społeczny Grażyna M.:
– Oskarżona zawsze odbierała telefony, była grzeczna. Złapałyśmy dobry kontakt i to chyba mnie uśpiło. Raz poszłam do nich bez zapowiedzi. Było tak brudno, że buty lepiły mi się do podłogi.
Nienawidzi Zuzi od porodu
Oskarżona para nie przyznaje się do stawianych jej zarzutów i wzajemnie się obciąża. Magdalena M. nie chce składać wyjaśnień przed sądem. Sędzia odczytuje to, co kobieta powiedziała w trakcie śledztwa:
– Nie mam pojęcia, skąd Zuzia ma na ciele takie ślady. Pokłóciłam się z Dawidem, bo popychał i wyzywał dzieci od debili. W tamten dzień zawołał mnie i powiedział, że kopnął Zuzię, ale chyba za mocno.
– Dlaczego ją kopnął? – dopytywali śledczy. – Mówił, że go wkurwiła. – I co było dalej? – Nie chciał, żebym wzywała pogotowie. Wymyślił też taką historię, że niby córka spadła z huśtawki na placu zabaw. Mimo to wezwałam pogotowie, chociaż on powtarzał, że nie chce iść siedzieć. Lekarka ze szpitala wezwała policję. Ja im wtedy nakłamałam z tym placem zabaw. Na mnie też Dawid krzyczał. Powtarzał, że dzieci mi na głowę nasrają, jak na wszystko będę pozwalać. Jego matka mnie uprzedzała, że on jest agresywny. Mówiła mi, że często musiała wzywać z tego powodu policję.
Dawid P. przed sądem wygłasza tylko krótkie oświadczenie:
– Chciałem powiedzieć, że kiedy przyjechałem do Łodzi, to widziałem, że Zuzia jest niedożywiona. Zawsze była traktowana inaczej niż pozostałe dzieci. Zacząłem remontować łazienkę, ale Magda powiedziała, że nie potrzebuje pomocy i z 500 plus sobie to zrobi. Żałuję, że tej sprawy nie zgłosiłem wcześniej.
W 2018 roku Dawid P. przyjechał do Łodzi z Jeleniej Góry, gdzie wcześniej mieszkał. Gdy się poznali, Magdalena M. była mężatką, ale jej mąż był w więzieniu i para zamieszkała razem. W 2020 roku urodził się ich syn Szymon.
– Zuzię nazywała szmatą. Mówiła, że jej nienawidzi – sędzia Dorota Siewierska odczytuje wyjaśnienia oskarżonego złożone w trakcie śledztwa. – Mówiła, że nienawidzi Zuzi od porodu. Nie dawała jej jeść, była wobec niej agresywna. Biła ją, przywiązywała do grzejnika, zamykała w pojemniku na pościel. Mnie też zdarzało się dać Zuzi klapsa.
– A jak traktowała resztę dzieci? – dopytywali przesłuchujący.
– Pozostałe dzieci traktowała normalnie. Zuzi dawała jeść tylko wówczas, gdy była posłuszna.
Oprócz bicia, pozbawiania wolności i wyzywania matka, jak opowiada jej partner, przywiązywała malutką Zuzię do pieca i wówczas rzucała w nią zapalonymi papierosami.
– To ona skopała Zuzię i to ona złamała jej nogę – stwierdził oskarżony i dziś przed sądem potwierdza te wyjaśnienia.
W trakcie śledztwa próbowano przesłuchać starsze dzieci oskarżonej. Na rozmowę zgodził się tylko najstarszy chłopiec. Paweł M. ma dziesięć lat, ale bez problemu operuje takimi słowami jak areszt czy więzienie. Widzi między nimi różnicę. Wie, że tata, który był w więzieniu, już wyszedł. Pewnie dlatego jest zdezorientowany:
– Nie mam pojęcia, dlaczego jestem w domu dziecka – stwierdza w trakcie przesłuchania. – Tata nam mówił, że się postara, żebyśmy mogli chodzić do niego na weekendy.
Śledczy delikatnie próbują wypytać, jak wyglądało życie jego rodziny przed zatrzymaniem matki i jej partnera.
– Wszystko było OK – pada krótka odpowiedź. Widać, że chłopak nie zamierza nic więcej mówić.
– Nigdy się nie kłócili mama i Dawid P.?
– Czasami się kłócili... Oni się kłócili, jak my już spaliśmy. Wiem, bo czasem nie spałem jeszcze.
– A czy Dawid P. uderzył kiedyś mamę?
– Nie, wujek nie. Mnie też nigdy nie uderzył. – A Zuzię? – Nie wiem... Mama miała takie zasuwane drzwi u siebie w pokoju. Najczęściej była tam z wujkiem i Zuzią. My musieliśmy pukać, zanim tam weszliśmy.
Paweł M. w trakcie całej rozmowy ani razu nie skarży się na matkę, oskarżonego „wujka” czy warunki panujące w domu. Jednak pytany o przyszłość stwierdza:
– Chciałbym mieszkać z tatą, a mama żeby nas tylko odwiedzała.
Do tej pory nikt nie jest w stanie wyjaśnić, dlaczego jedynie Zuzia spośród całego rodzeństwa była maltretowana przez oskarżonych.
Proces trwa.
KATARZYNA BINKOWSKA
*Dane niektórych świadków zostały zmienione