SZUKAMY CIĄGU DALSZEGO Wiedziałem, że to nie będzie trwać wiecznie
Przez wiele lat należeli do najpopularniejszych polskich zespołów. Co się stało z Formacją Nieżywych Schabuff i jej liderem Aleksandrem Klepaczem?
Na swoim koncie mają kilkanaście płyt i wiele przebojów. Szerszej publiczności dali się poznać pod koniec lat 80., choć grali już znacznie wcześniej, występując m.in. w Jarocinie. Rozgłos przyniosła im pierwsza płyta – „Wiązanka melodii młodzieżowych” wydana w 1988 r. Pochodzący z tego albumu „Klub wesołego szampana” z refrenem „Chciałabym, chciała” stał się megahitem i przez kilka tygodni królował na Liście Przebojów Programu Trzeciego. Od tego momentu grupa rozpoczęła ogólnopolską karierę.
Z Olkiem Klepaczem, liderem, wokalistą i autorem tekstów, spotykamy się w jego rodzinnym mieście Częstochowie. Bardzo się zmienił, zeszczuplał. Ale wciąż ma artystyczny temperament. – Można rzec, że teraz się zdywersyfikowałem – mówi na wstępie. – Sztuka, oczywiście, wciąż jest dla mnie bardzo ważna, ale od 13 lat koncentruję się na edukacji przedszkolnej. A że z wykształcenia jestem pedagogiem, rodzice też pracowali w oświacie, więc wyssałem to z mlekiem matki. Powołanie!
Rynek też wszystko zweryfikował. – Postawiliśmy z żoną Iwoną Klepacz na drugą nogę. Prowadzimy dwa artystyczne przedszkola. Dzieci są czyste kulturowo. Biała kartka – można je zapisywać w dowolny sposób. Rodzi to oczywiście dużą odpowiedzialność, ale przyjmujemy ją, mając świadomość, że ta praca to nasza pasja. Nasze przedszkola cieszą się sporą popularnością – mamy kolejkę oczekujących. Czasem rodzice podejmują decyzję o zapisie jeszcze przed narodzinami maluszka, a to dla nas wielka satysfakcja i radość. A że zawsze byłem blisko kultury i sztuki, staramy się wychowywać dzieci poprzez sztukę, wzmacniając wrażliwość, czułość, moralność i mądrość płynącą z przyrody.
Jedna z placówek nosi nazwę Artystyczne Przedszkole Olka Klepacza „Klepaczówka”, a druga – „ArtOK”. – Zatrudniamy wspaniałych pedagogów. Ludzi z pasją, dla których praca z dzieckiem jest wyzwaniem i spełnieniem. My z żoną zajmujemy się rozwojem, strategią, wyznaczamy kierunek naszej edukacyjnej „drodze”. Co istotne, doświadczamy efektów naszej pracy, a to daje wielką motywację. W sztuce moment tworzenia jest bliski artyście, lecz potem dzieło zaczyna żyć swoim życiem. W przedszkolnej pracy mamy kontakt z „dziełem”.
Jego zdaniem, ważna jest autentyczność i prawda. – Jak w sztuce. To piękne zaszczepiać w dzieciach moralność, pewne zasady. Że najważniejsza jest miłość, że należy czynić dobro. Opieramy się też na mądrości płynącej z przyrody, na powtarzalności. Z tego też wynika poczucie bezpieczeństwa. Dziecko tylko wtedy prawidłowo się rozwija, kiedy czuje się bezpieczne.
Pierwsze przedszkole powstało w Częstochowie w 2010 r. Kolejne – trzy lata temu. Zapewnia, że następnych nie będzie. – Mieliśmy propozycję, by pod naszym szyldem otworzyć takie placówki w innych miastach, ale nie zgodziliśmy się. Pieniądze to nie wszystko. To kwestia jakości, pasji, spełnienia, nie ilości. Jest bardzo szczęśliwy, że poszedł z żoną tą drogą. – Bo wiadomo, że kariera, cały ten blichtr wokół sukcesu na pstrym koniu jeździ. Tutaj jest inaczej.
Przytacza słowa Winstona Churchilla, że sukces to umiejętne przechodzenie od porażki do porażki, bez utraty entuzjazmu. – Jestem osobą liryczną, refleksyjną. Moja żona to wulkan entuzjazmu, optymizmu i radości życia. Stworzyliśmy znakomity duet. W muzyce to się nazywa zabieraniem dźwięków ciszy.
Dodaje, że całe życie nie wiedział, czego chce, ale wiedział, czego nie chce. – Należy oddzielać ziarno od plew. Skupić się na tym, na co mamy wpływ. Pesymizm to przywilej młodości, w pewnym wieku szkoda już na niego czasu. Trzeba myśleć o tym, co tu i teraz.
Od muzyki jednak nie uciekł, bo tego zrobić się nie da. – Po prostu przestał mnie interesować hałas. Teraz cenię sobie prawdę i szczerość, którą wyrażam w muzyce. Często gram w nowym składzie: Michał Walczak gitara, Michał Rorat piano. Zespół nazwałem Olek Klepacz i Dźwiękoszczelni. Formacja Nieżywych Schabuff jest „zamrożona”. Nowy projekt realizowany jest w formule lirycznych spotkań autorskich nasyconych emocjami i wiwisekcją.
Urodził się w Częstochowie. Ukończył I LO. Po maturze chciał iść na studia muzyczne, ale, niestety, nie dostał się. Zdecydował, że gdzieś musi przetrwać i poszedł do Pomaturalnego Studium Ekonomicznego. – Chciałem przeżyć ten rok, przygotować się starannie do egzaminu na studia. Była to też ucieczka przed wojskiem. Byłem pacyfistą, nie wyobrażałem sobie, że jakikolwiek konflikt można rozwiązywać siłą.
Nie chciał studiować ani w Krakowie, ani w Warszawie. Częstochowa była dla niego zawsze ważna. – Zdawałem na kierunek
Wychowanie Muzyczne na WSP i studiowałem... dwa lata, byłem już bowiem bardzo zaabsorbowany pracą z Formacją Nieżywych Schabuff, twórczością. Brakowało czasu. Przeniosłem się zatem na Pedagogikę Opiekuńczo-Wychowawczą.
Śmieje się, że grał od zawsze. – Pierwsze kapele były już w szkole podstawowej. Z kolegą z podwórka Wojtkiem Wierusem, gitarzystą FNS, założyliśmy pierwszy zespół. I graliśmy, gdzie się dało. W domach kultury, na salach gimnastycznych. Ja na gitarze, potem na bębnach, a później śpiewałem. Setki konfiguracji. Był to okres wielkiego buntu. – Wchodziła nowa fala. Byliśmy pod wpływem różnych formacji: The Cure, U2, Kraftwerk, The Pil, Blue Nil.
Co wtedy grali? – Nasz fenomen polegał na tym, że byliśmy nie do zaszufladkowania.
Oficjalnie mówiło się, że zespół wykonywał trudną do określenia awangardową muzykę kabaretowo-popową. – Pierwsza płyta, gdzie śpiewał jeszcze Jacek Pałucha, dość szybko wywołała spore zamieszanie. Ale my graliśmy inaczej. Nie staraliśmy się nikogo naśladować. Zawsze graliśmy swoją muzykę.
Pierwszy album od razu stał się wielkim sukcesem. Otworzył im drzwi do kariery. Z tej płyty pochodziła najpopularniejsza piosenka – „Klub wesołego szampana” – nagrana do słów Wojciecha Płocharskiego, a wykonana z aktorką Małgorzatą Pieńkowską. W krótkim czasie refren „Chciałabym, chciała” śpiewała cała Polska. Na listy przebojów wspięły się również „Kibel”, „Swobodny Dżordż” i „Centrum Wynalazków”. – Ta płyta to był naprawdę wielki sukces. To nas przerosło. Nie byliśmy przygotowani na to, co się wydarzyło. A ojcem tego wszystkiego był Paweł Sito, który wtedy pracował w Rozgłośni Harcerskiej Polskiego Radia i nie tylko prezentował „Klub wesołego szampana” na antenie, ale także namawiał innych, by to czynili.
Szybki sukces przełożył się na ogrom pracy. I mnóstwo koncertów. A skąd taka nazwa zespołu? – Nazwa zmieniała się bardzo dynamicznie. Tę nazwę w zasadzie wymyślił Robert Ociepa, który grał na instrumentach klawiszowych. I nie musiało to mieć żadnego sensu... Jak mawiał wybitny malarz Zdzisław Beksiński, „znaczenie jest dla mnie całkowicie bez znaczenia”. Formacja Nieżywych Schabuff to znak, który się utrwalił w świadomości. Pełny surrealizm, abstrakcja. Tak wyszło i tak zostało.
Dwa lata po płytowym debiucie zespół wydał kolejny album, „Schaby”. Pochodzą z niego takie przeboje, jak „Baboki”, „Faja ‘89”, „Krótka pieśń o miłości”. Grupa święciła triumfy wielokrotnie. Wygrywała plebiscyty, zdobywała nagrody i wyróżnienia. I pojawiały się kolejne przeboje: „Lato”, „Ławka”, „Żółty rower”, „Da, da, da”, „Supermarket”.
– Wiedziałem, że to nie będzie trwać wiecznie. Nigdy nie potrafiłem nakarmić się sukcesem. Miałem ochotę sprawdzić się w czymś innym. Mówi, że miał w życiu ogromne szczęście, bo spotkał na swojej drodze Iwonę, kobietę anioła, która została jego żoną. – Dostrzegłem życie inne poza artystycznym. Rodzina, dziecko, bliskość. To żona przypomniała mi, że jestem pedagogiem. Wtedy przejrzałem na oczy na dobre. Zacząłem odczuwać z nauczania podobne emocje i satysfakcję, jakie odczuwałem wcześniej w przestrzeni artystycznej. Czegóż można chcieć więcej.
Koncerty z Formacją Nieżywych Schabuff gra przede wszystkim sezonowo. Skoncentrował się na nowym autorskim projekcie – Olek Klepacz i Dźwiękoszczelni. – Gramy piosenki z repertuaru FNS i moje solowe, ale w zupełnie nowych aranżacjach. Inna przestrzeń emocjonalna, bardziej liryczna, refleksyjna. Wiwisekcja. Na nowo odkrywam siebie. Chemia między mną, Michałem Walczakiem i Michałem Roratem daje nam loty centymetr