A cappella
„Hymny narodów świata”
Dziwi mnie nieustająco, że coraz częściej przed meczami reprezentacji Polski w piłce nożnej nasz hymn śpiewany jest bez muzyki, czyli a cappella, co staje się już niemal zwyczajem. Nie trzeba być muzycznym geniuszem i wymagającym estetą, by zauważyć, że w ten sposób traci on moc i dostojność. Jest jak orzeł w złotej koronie i ze złotymi pazurami, ale bez piór, niczym kura na rosół.
Komu i dlaczego przeszkadzają grzmiące trąby, dudniące bębny i talerze larum grające, uduchowione przez autora harmonizacji, profesora Kazimierza Sikorskiego. Nie sądzę, by hymn śpiewany a cappella brzmiał lepiej niż ten śpiewany z muzyką. Same gardła nie mają ani takiej siły, ani maestrii, a my nie należymy do nacji, która potrafi na zawołanie zaśpiewać ładnie choćby proste „Sto lat”. A gdy na domiar złego loża honorowa pełna jest gąb, na które nie da się już spokojnie patrzeć, i powiewa las biało-czerwonych flag, to ma się wrażenie, że to konwencja partyjna PiS-u, a nie mecz.
Być może są kraje i stadiony, gdzie gospodarze śpiewają swój hymn a cappella, ale ja nie znam takiego przypadku. Wręcz przeciwnie, znany jest wyjątek hymnu hiszpańskiego, który ze względu na lokalne nacjonalizmy – mimo trzech, a nawet czterech tekstów prawem usankcjonowanych – nie jest śpiewany na meczach reprezentacji Hiszpanii. Gdy piłkarze z Półwyspu Iberyjskiego rozgrywają mecz na naszym Stadionie Narodowym, być może imaginują sobie zazdrośnie, acz niesłusznie, że nic nas nie dzieli, skoro tylu ludzi z pasją, zgodnie i karnie śpiewa hymn a cappella. Jak jest w istocie, my dobrze wiemy, bo tylko czasami coś nas pozornie łączy.
Historia obecna jest niemal we wszystkich hymnach świata, co uświadamia nam z wielką determinacją i talentem Henryk Martenka. Chwała mu za to, bo jest to wiedza tajemna, po którą sięga się rzadko. Zwykle zna się i kocha tylko hymn własny, ale są i takie, które można polubić, nawet jeśli słów się nie rozumie. Choć znam ledwie parę włoskich, to bardzo lubię hymn Italii i to nie tylko dlatego, że Włosi rewanżują się w swoim hymnie frazą o losie Polonii pod zaborami. Lubię ten hymn głównie dlatego, że muzyka porywa, smakuje jak cappuccino w apenińskim słońcu, a włoscy piłkarze śpiewają go tak, jakby lawa z Etny lała im się pod stopy. Temperamentu i nam nie brakuje, ale hymn nasz a cappella na wielkim stadionie przypomina kwaśne mleko z ziemniakami bez omasty.
Zapisy ustawowe o ochronie hymnu dopuszczają wprawdzie wersje wokalne, ale precyzują, że hymn to słowa i muzyka, więc nie żałujmy jej tam, gdzie jest ona konieczna. A tym, którzy nadal chcą pichcić hymn w sosie własnym, warto przypomnieć, że może to być przyczyną niestrawności w postaci kary aresztu lub grzywny. Władza wprawdzie zajęta jest łamaniem Konstytucji w sprawach wagi o wiele większej niż śpiewanie hymnu, ale że jest on „narodowy”, jak niemal już wszystko w naszym dziwnym kraju, to czujność nie zawadzi.