Trump: Biały Dom albo cela
„Miejmy nadzieję, że dzień dzisiejszy stanie się jednym z najważniejszych w historii naszego Kraju!”. Jak zawsze w przypadku deklaracji Trumpa nie ma racjonalnych podstaw do stwierdzenia, które pojawiło się 15 listopada na jego portalu Truth Social kilka godzin przed ogłoszeniem kandydowania w wyborach prezydenckich 2024 roku.
Anons miał być ukoronowaniem wyborów 8 listopada. Na długo przed nimi propaganda republikańska trąbiła o „fali tsunami”, sukcesie, jaki odniesie partia. Namaszczeni przez Trumpa kandydaci do Kongresu, na gubernatorów i do legislatur stanowych (musieli przysiąc, że wierzą, iż wybory 2020 zostały mu ukradzione) mieli pozbawić demokratów stanowisk. Kilku zapewniało, że po ich zwycięstwie republikanie już nigdy nie przegrają.
Demokraci utrzymali Senat. Republikanom udało się zdobyć Izbę Reprezentantów, ale mają w niej bardzo małą przewagę. To jest jakiś sukces, lecz politycy partii byli tak zahipnotyzowani zapewnieniami Trumpa, że wpadli we wściekłość. Przepadli politycznie najintensywniej lansowani protegowani eksprezydenta, m.in. kandydaci na senatorów Mehmet Öz i Blake Masters, kandydaci na gubernatorów Kari Lake i Doug Mastriano. Większość republikanów za winnego porażki uznała Trumpa. Komentatorzy sieci Fox oraz konserwatywnego „New York Post” chcą, żeby Trump zniknął. Kierownictwo partii usiłowało wyperswadować mu zgłaszanie kandydatury. Chris
Christie, prominentny republikanin, na spotkaniu gubernatorów oświadczył, że Trump ponosi odpowiedzialność za trzy kolejne porażki wyborcze partii: „Wyborcy odrzucili wariatów”. Reakcją był aplauz. Mike Pence, były wiceprezydent, spytany, czy będzie głosował na niedawnego szefa, odparł: „Mamy lepszych kandydatów”. Sztandarowy konserwatywny komentator Rich Lowry przypomina w „New York Post”, że Trump nigdy w wyborach ani podczas kadencji nie zbliżył się nawet do 50-procentowego poparcia.
Trump zachowuje się, jakby 8 listopada nic się nie zdarzyło. W jednym z wywiadów oświadczył, że należy mu się uznanie za wszystkich republikanów, którzy wygrali, ale nie bierze żadnej odpowiedzialności za przegranych. Zaatakował gubernatorów Rona DeSantisa z Florydy i Glena Youngkina z Wirginii za zamiar robienia mu w 2024 roku wyborczej konkurencji. Oświadczył – bez żadnych podstaw – że Kari Lake i inni jego faworyci przegrali na skutek oszustwa wyborczego demokratów. Republikańscy koryfeusze na poważnie zaczynają mieć tego dość. Jak twierdzi ekspert cytowany przez portal The Daily Beast, wielu pragnęłoby, żeby Trump został w końcu skazany i wyeliminowany z życia politycznego. Poparcia odmówił mu nowy lider Izby Reprezentantów, kongresmen Kevin McCarthy.
15 listopada o godzinie 21 w sali balowej swojej rezydencji Mar-a-Lago w Palm Beach na Florydzie Trump odczytał 66-minutową mowę. TV ABC informowała, że obecnym, którzy usiłowali wyjść przed końcem, blokowano drogę odwrotu. Republikańscy politycy i komentatorzy zgodnie uznali, że występ był nudny, pozbawiony wigoru i ekspresji, nafaszerowany kłamstwami. „Słyszałem bardziej żywe mowy pogrzebowe” – skomentował historyk prezydentury Michael Beschloss. Sieci TV ABC, CBS i NBC odmówiły transmitowania wystąpienia, Fox przerwał sprawozdanie w połowie, CNN po 20 minutach.
Eksprezydent sławił swoją kadencję jako „złoty wiek” Ameryki, krytykował Bidena za doprowadzenie kraju do ruiny. Reakcje najlepiej podsumowuje uwaga Micka Mulvaneya, szefa sztabu Białego Domu za Trumpa: „To jedyny kandydat, z którym republikanie przegrają wybory”. Megasponsorzy są zawiedzeni. „Nie dostanie ode mnie więcej pierdolonego centa” – oświadczył biznesmen Andy Sabin. Prominentny magazyn konserwatywny „National Review” podsumował: „Republikanie powinni bez wahań i wątpliwości odrzucić tę kandydaturę”, bo nie warto się angażować „w dwa lata chaosu i obsesji, z realną perspektywą kolejnej przegranej”.
Prawicowi politycy i analitycy ostrzegają, że rosnąca dezaprobata partyjna wobec Trumpa nie musi oznaczać kresu jego politycznej kariery. Kilkakrotnie wydawało się, że jest skończony, jednak podnosił się jak wańka-wstańka. Trumną miało być ujawnione w 2016 roku nagranie, gdy mówił o bezkarnym (dla bogatych) łapaniu kobiet za „cipki”; potem było dochodzenie Muellera w sprawie komitywy z Putinem, dwa impeachmenty, próba puczu 6 stycznia 2021. Każda z takich afer definitywnie wykończyłaby normalnego polityka. Krytycyzm zwierzchnictwa partii, z jakim spotykał się każdorazowo Trump, szczególnie po 6 stycznia, szybko bladł i przeobrażał się w ponowną afirmację lub uległość. Teraz może być tak samo – wskazują komentatorzy.
Media i eksperci prawni zauważają, że narcyzm i pragnienie odkucia się za utratę Białego Domu przed dwoma laty to nie są główne motywy akcesu wyborczego Trumpa. Zgłaszając swą kandydaturę (721 dni przed wyborami, nikt w historii USA nie zgłosił się tak wcześnie), usiłuje – sam to wyznał doradcom – zapobiec aktom oskarżenia (federalnym i stanowym), jakie przeciwko niemu mają zostać niebawem wniesione. Eksperci utrzymują, że to płonna nadzieja. Jednak Trump jako kandydat prezydencki będzie mógł zapewniać, że zarzuty to nic innego jak polityczne machlojki Bidena.
Jak zauważa Rich Lowry, „pisanie politycznego nekrologu Trumpa jest przedwczesne. O jego losie zadecydują nie partyjni politycy, lecz republikańscy wyborcy”.