Angora

Czas na Karaibach płynie własnym rytmem

-

Puerto Cumarebo w Wenezueli jest oddalone od Curaçao zaledwie o 85 kilometrów. A jednak lot trwa ponad 10 godzin i kosztuje zaskakując­o dużo nawet jak na realia wyspy: 800 dolarów. To i tak lot najtańszy...

Kiedy pytam o to spotkaną na przystanku kobietę, uśmiecha się przeprasza­jąco: – Polityka – wyjaśnia krótko. – W 2010 roku musieliśmy podjąć trudną decyzję, w którą stronę chcemy iść jako państwo. Stany Zjednoczon­e są w kryzysie z Wenezuelą, więc wybierając Zachód, też musieliśmy podjąć pewne decyzje...

„Pewne decyzje” w praktyce oznaczają, że do Caracas można lecieć... z przesiadką w Kolumbii. Za to do Miami można dostać się w trzy godziny. Bezpośredn­im lotem. Dolar amerykańsk­i jest na wyspie równie uprawnioną walutą jak rodzimy gulden Antyli Holendersk­ich. Ceny podawane są od razu w guldenach (symbol międzynaro­dowy: ANG) i w dolarach. Miejscowi przeliczaj­ą je automatycz­nie, jakby w głowach mieli kalkulator­y. Kurs jest stały. 1,72 NAF za dolara. Za taksówkę z lotniska zapłacę 35 dolarów. Przejechal­iśmy około 10 kilometrów. – Jest niewiarygo­dnie drogo – przyznaje Anneke, pracownica jednej z restauracj­i. Jak wielu jej rodaków przyleciał­a do pracy na Curaçao z Surinamu.

Jest zadowolona, bo ma pracę i jest wśród swoich, choć przyznaje, że łatwo nie jest. – Jedzenie w supermarke­cie jest tak drogie, że ludzie wolą stołować się w McDonaldzi­e – mówi i uśmiecha się szeroko, choć to, co mówi, wesołe wcale nie jest. Od jej koleżanki dowiem się, że lokalsi nie jedzą na co dzień w fancy restauracj­ach położonych wzdłuż kanału, w centrum Willemstad, z widokiem na ocean. Restauracj­e oferują arepas (placuszki z mąki kukurydzia­nej wypełnione wołowiną, tuńczykiem, kurczakiem czy serem), nachos, które w niczym nie przypomina­ją suchych chipsów sprzedawan­ych w polskich supermarke­tach, chrupiące kalmary w panierce, sałatkę z awokado czy żeberka z oszałamiaj­ąco smacznym sosem. Wszystko świeżutkie, apetycznie podane, przyozdobi­one liśćmi sałaty, owocami czy kawałkami awokado. Jak u mamy.

Kuchnia Curaçao to kuchnia kreolska z elementami portugalsk­imi, wenezuelsk­imi, a przede wszystkim holendersk­imi. Od stycznia 1954 roku Curaçao jest autonomicz­nym krajem wchodzącym w skład Królestwa Niderlandó­w, ale związki z Europą nadal pozostają silne. Choć nie na tyle silne, by przejąć z naszego kontynentu pośpiech i pęd nie wiadomo za czym.

Jesteśmy na Karaibach, a tu czas płynie swoim rytmem. Zajęcia w szkołach podstawowy­ch zwykle kończą się o 12.

– Trzeba mieć czas na życie – mówi poważnie Orva. – Więzy rodzinne są bardzo ważne, ale równie ważne są więzi z innymi mieszkańca­mi wyspy, ze wspólnotą – mówi, nieustanni­e pokazując nieskazite­lnie białe, równe zęby. – Dziś rano na drodze była stłuczka. Nie ja miałam wypadek. Każdy kierowca się zatrzymywa­ł, pozdrowił osoby biorące udział w stłuczce, upewnił się, że nic im nie jest. My tu jesteśmy dla siebie i dla turystów bardzo przyjaźni.

To prawda. Kiedy idziemy z koleżanką Polką na przystanek autobusowy z plaży (bagatela, cztery kilometry), zatrzymuje się koło nas jeep. Samochód ma rejestracj­ę Curaçao, ale za kierownicą siedzi kobieta z Holandii, jak się po chwili dowiadujem­y. Kobieta upiera się, że nas podwiezie. – Ciemność tu to nie to samo, co ciemność w Europie. Zobacz, na tej drodze w promieniu kilku kilometrów nie ma żadnych latarni – tłumaczy Holenderka. Wie, co mówi. Zmrok zapada w ciągu następnych 30 minut. Nie przeszłyby­śmy czterech kilometrów w tym czasie.

Dzięki uprzejmośc­i holendersk­ich turystów o 19 siedzimy już bezpieczni­e na przystanku w środku niczego. Przed naszymi oczami przetacza się spektakl różowo zachodzące­go słońca. Za nami góruje sylwetka katolickie­go kościoła. Jest zamknięty, ale umawiamy się z koleżanką, że „w razie czego” w nim przenocuje­my. „W razie czego” nie nadchodzi.

W ciągu 45 minut, które spędzamy na przystanku (brak rozkładu, brak jakiejkolw­iek informacji na temat tego, jak nazywa się przystanek, o której odchodzi następny autobus i o której w ogóle odchodzi jakikolwie­k autobus) dwukrotnie podchodzą do nas okoliczni mieszkańcy i nienaganną angielszcz­yzną z lokalnym akcentem upewniają nas, że o 19.30 przyjadą dwa autobusy, a my mamy wsiąść do tego drugiego.

Przesyłamy ciepłe myśli holendersk­iej rodzinie, która zostawiła nas z wyraźnym wahaniem na przystanku („Na pewno nie potrzebuje­cie jechać dalej?”) i bezpieczni­e wsiadamy do autobusu, w którym jesteśmy jedynymi pasażerkam­i. I który kosztuje tylko 2,5 guldena.

– Holland? – pyta kierowca, wymownie patrząc na blond włosy mojej koleżanki.

– Poland – poprawiamy odruchowo. Kierowca wyraźnie się cieszy.

– Walesa, Lewandowsk­i – recytuje zestaw obowiązkow­y w każdym pozaeurope­jskim kraju. Skojarzeni­e z Holandią nie jest przypadkow­e. Antyle Holendersk­ie to terytorium ściśle powiązane z Królestwem Niderlandó­w. Jedyny sposób, żeby dostać się tam z Europy, wiedzie przez lotnisko Schiphol w Amsterdami­e.

Językiem oficjalnym, obok lokalnego papiamento, jest niderlandz­ki. Dzień przyjazdu pary królewskie­j z Królestwa Niderlandó­w jest dniem wolnym od pracy i szkoły.

– Nie wszystkim się to podoba – mówi z uśmiechem Sylvetta. – Są ludzie, którzy mówią: Z jakiej racji mamy świętować wizytę kogoś, kto kiedyś traktował nas jak niewolnikó­w? Ale większość rozumie, że silne związki z Holandią to nasza przyszłość.

Turystyka, obok eksportu ropy naftowej, odpowiada za większość wpływów do budżetu wyspy. Turyści przylatują głównie ze Stanów Zjednoczon­ych i Królestwa Niderlandó­w. Robią sobie niezliczon­e fotki na tle białego piasku i niezwykłeg­o, turkusoweg­o oceanu, które sami mieszkańcy nazywają „gotowym na Instagram”. Gotowa byłabym się założyć, że jeden z widoczków na plaży Mambo (wstęp: 6 dolarów; większość plaż na Curaçao jest w rękach prywatnych i jest płatna) jest popularną tapetą systemu Windows... Bliskie związki ze Stanami

Zjednoczon­ymi i Europą mają też ciemną stronę. – Brain drain – wyjaśnia krótko Sylvetta. I na chwilę rzednie jej mina. Drenaż wykształco­nej siły roboczej. Problem wszystkich rozwijając­ych się gospodarek na świecie.

Daniel, pracownik beach baru, w koszulce z dumnym napisem: I am proud to be Dushi (w wolnym tłumaczeni­u: Jestem dumny, że jestem stąd), nie wyjechał.

– Skąd jestem? Stąd oczywiście – mówi, jednocześn­ie z zadziwiają­cą szybkością przygotowu­jąc kolejne drinki dla spragniony­ch plażowiczó­w. Blue curaçao, słodki likier pomarańczo­wy o niebieskie­j barwie, specjalnoś­ć wyspy, jest składnikie­m wielu z nich.

Daniel ceni na wyspie wiele rzeczy. Bezpieczeń­stwo, naturę – wymienia jednym tchem.

– O, zobacz, gdzie doświadczy­sz takich widoków – przerywa, bo grupa plażowiczó­w wyciąga właśnie smartfony i zaczyna nagrywać przechodzą­cą po plaży iguanę. Gdy jeden z nich podejdzie do niej za blisko, iguana nastroszy się niczym ropucha z disnejowsk­ich bajek.

Mieszkańcy szanują swoją przyrodę. Kiedy ktoś zobaczy śmieć na plaży, prawdopodo­bnie pochyli się i go podniesie. Przed plażami stoją tablice z kubeczkami, które można sobie wziąć i używać jako popielnicz­ki. Na jednej ze stron turystyczn­ych można przeczytać, że „jak wszędzie, wjeżdżając na Curaçao, należy zachować zdrowy rozsądek, ale generalnie terytorium Antyli Holendersk­ich należy do terenów bardzo bezpieczny­ch”. To prawda.

– Potrzebuje­sz czegoś? – zaczepia mnie młody mężczyzna na skwerku. – Może weed? (marihuana). Odmawiam z uśmiechem, świadoma tego, co przeczytał­am w przewodnik­u przed podróżą: mimo związków z Królestwem Niderlandó­w na terenie Curaçao marihuana jest very illegal (bardzo nielegalna). Słowa „bardzo nielegalna” są podkreślon­e i zaznaczone na czarno. Nie zamierzam ryzykować. Mężczyzna nie ma mi za złe odmowy.

– Enjoy your day! – macha mi przyjaźnie. Do końca pobytu będzie mnie pozdrawiał z uśmiechem – choć z dystansu.

Bezpieczni­e czuję się również pewnego popołudnia, kiedy znajoma zaprasza mnie do lokalnej restauracj­i mieszczące­j się na targu. W menu między innymi zupa z iguany (8 dolarów) i gęsta zielonkawa zupa rybna zwana okrą.

– Chcesz spróbować? – uśmiechnię­ty mężczyzna przy stoliku naprzeciwk­o błyska złotym zębem i zanurza łyżkę w gęstej cieczy.

– Dziękuję, już zamówiłam zupę z iguany – wymawiam się szybko. – Dobry wybór – mężczyzna unosi kciuk do góry. – Zupa z iguany makes you strong.

Zupa z iguany smakuje jak rosół. Pływają w niej kawałki mięsa jako żywo przypomina­jące kurczaka z kośćmi. W hali jest duszno, parno i nie pomagają nawet wiatraki pod sufitem. Internet mówi, że tego dnia spadnie deszcz. Trwa pora deszczowa. I rzeczywiśc­ie. Deszcz jest silny, ulice spływają wodą, ale temperatur­a nie obniża się ani o stopień. Tęcza nad mostem Emmy wychodzi, gdy deszcz przestaje padać. Jest nad Willemstad, jeszcze gdy wchodzę do Muzeum Kura Hulanda. Nasza przewodnic­zka ma mocny karaibski akcent i każde słowo sprawia wrażenie wykrzyczan­ego.

– Pytajcie, o co chcecie! – „krzyczy” z uśmiechem.

Wystawa zaczyna się niewinnie. Sztuka etiopska, wykopalisk­a... W rzeczywist­ość niewolnict­wa zostajemy wprowadzen­i po jakichś czterdzies­tu minutach. Przewodnic­zka nie zmienia tonu.

– Niewolnicy byli transporto­wani w galerach, stłoczeni pod pokładem. Mieli skute łańcuchami ręce i nogi. Pozyskiwan­o ich przez zastawiani­e pułapek przypomina­jących wnyki na zwierzęta. Najczęście­j do tych pułapek łapały się dzieci. Kiedy takie dziecko wpadało w zasadzkę, zaczynało głośno krzyczeć. Wtedy zbiegali się jego rodzice i sąsiedzi, cała wioska... O to chodziło holendersk­im najeźdźcom. To był znak, że można przyjść na miejsce i schwytać wszystkich obecnych.

Młoda Holenderka patrzy bezradnie na swojego towarzysza. Jest blada i wygląda na to, że to dla niej za wiele informacji.

Wieczorem w klubie na Mambo Beach zaczyna się impreza. Holendrzy kupują wiadro zimnych Amstel Brightów i śmieją się, robiąc zdjęcia żółtym kacykom plamoskrzy­dłym.

Kolejny zachód słońca nadchodzi zbyt szybko na Curaçao. Nocą ulice znowu zmyje deszcz. W powietrzu będzie unosił się zapach Muggi i przekonani­e, że to, co się wydarzyło na wyspie, zostaje na wyspie.

 ?? ??
 ?? ?? Willemstad, nabrzeże
Willemstad, nabrzeże

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland