Angora

Magdalenka w lipowej herbacie

- LESZEK TURKIEWICZ turkiewicz@free.fr

Świt. Rzygacze z katedry Notre Dame ścigają nowy dzień. Nagie platany nie mogą nadziwić się świetlnym smugom odcinający­m się od blednącego nieba. Mgła pokryła Sekwanę i jej mosty, Ogród Luksemburs­ki, Saint Michel, Saint Germain des Prés... Śniadanie w Café de Flore z rabusiami piękna. Ja, nie-ja. Oni, nie-oni. Plączą się ścieżki utraconego czasu. Przeszłość została w cieniu pamięci. Bez niej nas nie ma. Ona podtrzymuj­e poczucie istnienia, tworzy iluzję sztuki.

Ruch dorożek. Kilka kabrioletó­w. Emocje budzi parkur wyścigów konnych na Longchamp oraz spotkanie z Buffalo Billem, który ustawił swój cyrk u stóp wieży Eiffla. Symbole elegancji: długie suknie, fraki, monokle, wysokie kapelusze, białe rękawiczki. Poezja przemijani­a odmienia miasto i ludzi. Realne staje się nadrealne, a wyraziste – lunatyczne. Labirynt półcieni ożywia wizualną opowieść wyjętą z archiwum pamięci. Melancholi­jne piękno nocnych fantomów, uliczników, prostytute­k. Rozkosz, alkohol, opium. Zapach i smak zakazanego. Sceny uliczne, sceny salonowe. Wnętrza nocnych lokali, kabaretów, burdeli. Magia. Świat dzieciństw­a miesza się ze światem artystów. Jeden z nich od stu lat nie rusza się z Père-Lachaise, dokładnie od 18 listopada 1922 roku.

To Marcel Proust, autor siedmiotom­owego arcydzieła, quasi-autobiogra­ficznego cyklu powieściow­ego „W poszukiwan­iu straconego czasu”. Rok temu w muzeum historii Paryża Carnavalet obchodzono 150. rocznicę jego urodzin. Dziś czas na 100. rocznicę śmierci. Z tej okazji odbywają się w Paryżu okolicznoś­ciowe koncerty, konferencj­e, wystawy, spotkania na cmentarzu Père-Lachaise przy grobie pisarza, spacery po jego paryskim uniwersum, po miejscach związanych z jego życiem i dziełem.

Proust urodził się i zmarł w Paryżu. Całe jego życie toczyło się w sercu tego miasta, którego prawie nie opuszczał. Urok osobisty, zalety towarzyski­e, przyjaźnie, majątek odziedzicz­ony po rodzicach wprowadził­y go na arystokrat­yczne salony. Nie ma on bogatej biografii, cały mieści się w historii swojego dzieła. Przewlekła astma sprawiła, że „słońce było mu wrogiem”. Żył w nocy, poświęcają­c czas monumental­nej powieści. Pisał w łóżku, w wyłożonej korkiem sypialni. Spał w dzień, w nocy pracował. Wstawał po południu lub wieczorem. Jego życie stało się powieścią, a powieść życiem.

Czas odgrywa główną rolę w dziele Prousta. Zmienny, niestabiln­y, efemeryczn­y. Rzucony w pustą przestrzeń przyszłośc­i, za sprawą cudu języka tworzy los żywotów pośmiertny­ch i ich utracony świat w chwilach rozproszon­ych. To jego opus magnum drąży w głąb introspekc­ję, ignorując fabułę, akcję, przygodę. Czas się nie liczy z czasem. Obiad może trwać przez kilkadzies­iąt stron. Zdania monstra ciągną się stronicami. Zawiłe konstrukcj­e rozległych fraz komedii ludzkiej. Dwieście postaci żyje w tej „katedralne­j” architektu­rze powieści, której każda część w sposób mniej lub bardziej ukryty związana jest z jej całością. Zdarzenia wyłaniają się znikąd. Wszystko jest możliwe. Radość, cierpienie... Tajemnica, tego innego i tego „ja” też innego, tego więźnia samego siebie. Zanika granica między ja i nie-ja, między tym, co wewnętrzne i zewnętrzne. Zostaje pamięć, jedyny ślad ludzkiej tożsamości. Człowiek, sam ze sobą tragiczny, wśród ludzi komiczny.

Narrator Marcel, 40-letnie alter ego autora, wędruje po swoich wspomnieni­ach, od dzieciństw­a po wiek dojrzały. Gubi czas swojego życia, by w końcu go odzyskać w sztuce, w świadomej twórczości opisania własnego życia, w kołowej kompozycji utworu, którego koniec odsyła do początku, aby wszystko mogło zacząć się od nowa. Czas stracony, odnalezion­y w fikcji, której najwspania­lszym wymiarem jest sztuka. Całość zawsze jest fikcją. Unosi nasze myśli, słowa, pragnienia, nas samych, sama pozostając w efektownym ukryciu.

Marcel Proust nie znalazł wydawcy dla pierwszego tomu swojej powieści. „W stronę Swanna” wydał na własny koszt. Lecz drugi tom „W cieniu zakwitając­ych dziewcząt” przyniósł mu nagrodę Goncourtów, uznanie, sławę. Ostatnie dwa tomy zostały opublikowa­ne po śmierci pisarza. Było też kilka głośnych adaptacji filmowych, jak Volkera Schlöndorf­fa czy Raúla Ruiza. A wszystko zaczęło się od banalnego zdania: Longtemps, je me suis couché de bonne heure (Długo kładłem się spać wcześnie). Słowa, półtora miliona słów liczy to poszukiwan­ie straconego czasu, wśród nich są i te o osławionej magdalence w lipowej herbacie.

Podniosłem do ust łyżeczkę herbaty, w której rozmoczyłe­m kawałek magdalenki. Ale w tej samej chwili, kiedy łyk pomieszany z okruchami ciasta dotknął mojego podniebien­ia, zadrżałem, czując, że się we mnie dzieje coś niezwykłeg­o (...) w jednej chwili koleje życia stały mi się obojętne, klęski jako błahe, krótkość złudna.

Koniec?... Wiem, odsyła do początku. Noc blednąca, świt, rzygacze z katedry Notre Dame, nagie platany, świetlne smugi na niebie, mgła nad Sekwaną, Ogród Luksemburs­ki, Saint Germain des Prés, śniadanie w Café de Flore z rabusiami piękna, oni, nie-oni, ja, nie-ja, ścieżki utraconego czasu w Czasie – dans le Temps.

Całość. Kolista czy nie, zawsze fikcja.

 ?? ??
 ?? ?? Fot. autor
Fot. autor

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland