Wszyscy wierni tworzą Kościół
W wywiadzie, który z proboszczem parafii gdzieś w południowej polskiej diecezji przeprowadzała dziennikarka, pojawiło się pytanie o czas jego posługi. Ksiądz odpowiedział, że już drugą pięcioletnią kadencję pracował w tej wspólnocie i po jej zakończeniu decyzją zwierzchników będzie musiał zmienić miejsce swojej posługi. Tak do końca nie wiedział, czy będzie nadal pracował w charakterze proboszcza, czy przyjdzie mu służyć w roli wikariusza w nowej parafii. Wszystko bowiem zależało od oceny jego dotychczasowej pracy, której bardzo ważnym elementem miała być opinia nie tylko kurii, ale ta, jaką mu wystawią dotychczasowi parafianie.
To bardzo ciekawa forma kapłańskiej służby, w której ważnym elementem byłaby kadencyjność funkcji i kariera uzależniona od jakości kapłańskiego działania. Na razie to jednak tylko literacka wizja, na którą pozwoliłem sobie w „Zatroskanej koloratce” i z rzeczywistością parafialnych realiów niewiele ma wspólnego. Tak samo mało realne wydawać by się mogło przesłanie z nieco już zapomnianego serialu „Plebania”, w którym bohaterowie tej kościelnej sagi wielokrotnie zaznaczali, że wszyscy wierni są Kościołem. „W Kościele liczy się tylko precedencja i posłuszeństwo” – wbijał do głów wicerektor mojego seminarium, sposobiąc nas do przyszłej kapłańskiej posługi, i na koniec dodawał: „Kościół nigdy nie będzie klubem dyskusyjnym, a kapłani i wierni winni bez szemrania przyjmować decyzje diecezjalnych władz jako ostateczne i naznaczone asystencją Ducha Świętego”.
W jednej z parafii, o której donosiły ostatnio media, wierni niezadowoleni z postawy miejscowego proboszcza postanowili szukać ratunku u diecezjalnego biskupa, prosząc go o odwołanie tyrana skłóconego z większością swoich owieczek. W apelu skierowanym do kurialnego zwierzchnika wyartykułowali całą litanię zarzutów wobec księdza i liczyli na to, że hierarcha spełni ich żądania, ale zamiast tego pojawiło się oświadczenie kościelnych władz, że po przeprowadzonym dochodzeniu nie stwierdzono uchybień ze strony ich duszpasterza i do żadnych zmian nie dojdzie. To, że w wyniku konfliktu większość parafian zaczęła bojkotować jego osobę i w ramach protestu zaprzestali praktyk religijnych, to już tylko ich sprawa i wina... Kościelni włodarze bardzo nie lubią, kiedy szara masa próbuje uświadamiać im, że podjęte przez nich decyzje powodują wiele zła, i dlatego uparcie trwają w przekonaniu o nieomylności swojego zdania. No i dzięki temu mamy rzeczywistość, z jaką muszą się mierzyć parafialne owieczki, kiedy to na długi czas, niekiedy nawet na dziesiątki lat, są skazane na nieusuwalnych proboszczów, którzy stają się swoistym bożym dopustem i czymś w rodzaju kary dla wspólnoty. Skazywanie wiernych na beznadzieję w sprawie zmiany nieudolnego zarządcy parafii nie jest jednak dogmatem, a rozwiązywanie takich problemów mogłoby stać się bezproblemowe, gdyby hierarchowie stosowali zasadę kadencyjności, która winna dotyczyć wszystkich funkcji w kościelnej posłudze.
Przed ponad czterdziestu laty poznałem paulina, proboszcza małego sanktuarium w diecezji gnieźnieńskiej. Kiedy przybliżał mi zasady funkcjonowania zarządzanej przez niego wspólnoty, wspomniał, że w gronie jego zakonnych pomocników był były generał paulinów, który po zakończeniu swojej kadencji został skierowany do tej parafii w charakterze wikariusza i nikt w zakonie nie widział w tym nic nadzwyczajnego. Na koniec naszej rozmowy mój gospodarz, odnosząc się do swojej funkcji, dodał, że i on po wyznaczonym okresie odejdzie z zajmowanego stanowiska, a jego zadania przejmie inny zakonnik wyznaczony przez obecnie sprawującego swoją funkcję generała wspólnoty.
Kościół jako wspólnota nie jest już niemą i bezrozumną masą bez możliwości decydowania o sprawach istotnych dla wiernych i jeżeli nie pogodzą się z tym osobistości z piedestału kościelnego, to coraz częściej będą się musieli mierzyć z głosem niezadowolenia tych, którzy nie będąc co prawda w hierarchicznym szeregu, także są Kościołem.