Morderstwo czy samobójstwo
Po latach śledztwa lubuska prokuratura nie znalazła dowodów (poza poszlakami), że 39-letnia Ewa Pazdyka została zamordowana. Rodzina przez lata walczyła o uznanie tej sprawy za zabójstwo.
Do tej pory nie wiemy, dlaczego matka dwójki dzieci, pełna energii, mająca plany na przyszłość, rzekomo chciała się targnąć na własne życie. Pierwszy raz zająłem się tą sprawą trzy lata po śmierci mieszkanki Studzieńca w województwie lubuskim.
Ewa Pazdyka od 20 lat była mężatką. Jej dwaj synowie uczyli się w miejscowych szkołach. Jeden z nich miał duże problemy z nauką. Rodzina utrzymywała się z gospodarstwa rolnego. Pani Ewa dodatkowo pracowała w miejscowej ubojni drobiu. Była kobietą energiczną i praktycznie dominowała nad pozostałymi członkami rodziny. W tym samym gospodarstwie mieszkali też jej teściowie. Obydwoje byli na emeryturze i pomagali Ewie w prowadzeniu gospodarstwa oraz w wychowaniu dzieci. Jak ustalono, ta porządna rodzina nie miała żadnych konfliktów ani wrogów.
26 listopada 2002 roku (w przeddzień tragicznych zdarzeń) kobieta prosiła swojego szefa w ubojni o dzień urlopu, ponieważ chciała pojechać do szkoły – jej synowi Piotrkowi groziło pozostanie na drugi rok w tej samej klasie. Przełożony jednak nie zgodził się, ponieważ wcześniej Ewa była pięć dni na zwolnieniu lekarskim. Po powrocie z pracy wieczorem z mężem i synami oglądali serial telewizyjny. Jednak kobieta będąca prawie od czwartej na nogach – usnęła. Po przebudzeniu poszła do sypialni i położyła się do łóżka. Nazajutrz, czyli 27 listopada, Ewa miała być w pracy przed godziną 5.
Do budynku ubojni miała niedaleko – około 100 metrów. Jak wynikało z ustaleń policji, wstała około 4 i wypiła kawę. Po chwili nastawiła mężowi budzik na godzinę 6 i wyszła z domu. Po godzinie 5 przełożony pani Ewy zatelefonował do jej domu i zapytał męża, dlaczego nie pojawiła się w pracy. Ten, mocno zaspany, stwierdził, że żona wyszła do pracy.
Około 6 starszy syn wstał i przygotowywał się do szkoły. Ojciec leżał wtedy jeszcze w łóżku, a w domu był porządek, taki jak zawsze. Starszy z synów pojechał do szkoły autobusem o 7.11. Mniej więcej o tej porze teściowa widziała, jak dwaj synowie (mąż Ewy i jego brat Adam) pojechali do lasu po drzewo. Około 10 wrócili. Gdy dowiedzieli się od matki, że Ewa zaginęła, rozpoczęli jej poszukiwania. Pomagali im mieszkańcy wsi. Niedługo potem zawiadomiono policję. Poszukiwania nie dały rezultatu.
Minęły dwa miesiące. 26 stycznia 2003 roku przechodzień znalazł w rzece Czarna Struga, 2 kilometry od miejsca zamieszkania Ewy, jej zwłoki. Leżały metr pod wodą. Sekcja zwłok oraz badania specjalistyczne wykazały, że przyczyną śmierci było utopienie. I tutaj zaczyna się problem, bowiem w płucach ofiary znaleziono okrzemki, identyczne z tymi, które występują w stawie tuż przy domu Pazdyków. A przecież jej zwłoki znaleziono w rzece 2 kilometry dalej. Na dodatek w dłoni denatki zabezpieczono włos, jednak został on zniszczony w trakcie badań i nie ustalono, do kogo należał. Kieszenie kurtki ofiary były wywrócone na zewnątrz. Przyjęto, że ofiara utonęła w stawie przy domu, a następnie jej zwłoki przeniesiono do rzeki.
Nikt wtedy nie wierzył w samobójstwo. Miejscowa prokuratura miała jednak zamiar umorzyć postępowanie z powodu braku cech przestępstwa, ale zajmujący się tą sprawą prokurator był zdania, że może w trakcie emisji programu „997” uzyska nowe dowody, które zmienią to stanowisko. Dlatego też zwrócono się do nas (po blisko trzech latach) z prośbą o pokazanie tej smutnej historii. Program jednak nie przyniósł jakichś sensownych informacji i po trzech latach prokuratura w Nowej Soli umorzyła sprawę. Rodzina nigdy nie pogodziła się z tą decyzją, przez lata interweniując na różnych szczeblach wymiaru sprawiedliwości. Bez skutku.
W notatkach sprzed lat znalazłem między innymi wypowiedzi sióstr Ewy Pazdyki – oto ich fragmenty: „Ona była wesołą dziewczyną... Nie miała żadnych kłopotów... Siostra zginęła przez przypadek... Była silna... Ktoś musiał ją gonić... Walczyła... Ja czuję to, że to przypadkowe morderstwo... Nie wierzę w samobójstwo – miała tyle planów...”.