Z wizytownika Andrzeja Bobera(84)
Twarze ważne i średnio ważne, bo nieważnych bym nie zapisywał w spisie telefonów. Każda z nich to jakaś sprawa, jakieś moje wrażenia, porażka lub radość z załatwionej sprawy... Dzisiaj kolejna osoba.
Andrzej Turski – Super Wiktor
– W końcu 1989 r. zaczęła się w TVP wędrówka ludów: jedni kończyli w niej pracę, inni zaczynali. Wśród tych pierwszych na czoło wysunęła się załoga „Dziennika Telewizyjnego”, która przez lata przekonywała nas, że żyje się nam lepiej i wygodniej. Jako nowy dyrektor generalny, po 8-letnim „urlopie”, nie musiałem na szczęście zajmować się wymianą kadr – taki był podział obowiązków. Dlatego z pewnym zdziwieniem przyjąłem dyspozycję swojego szefa Andrzeja Drawicza, by „ten Turski przestał się tu pętać po korytarzach”.
– Tobie łatwiej to będzie załatwić, bo nie znasz go osobiście, a to by przeszkadzało w tej delikatnej sprawie – zakończył Andrzej. Prawdę mówiąc, byłem zdziwiony tym poleceniem. Po prostu dlatego, że Turski nigdy nie kojarzył mi się z politycznymi gierkami na antenie. Zresztą jego zainteresowania zawodowe pokrywały się z osobistymi, czyli z muzyką. Zaczynał w zespole muzycznym Chochoły, później w innych zespołach, a na warszawskim uniwerku skończył filologię polską i dziennikarstwo. Zaczynał pracę od Polskiego Radia, był nawet naczelnym radiowej Trójki, a potem tworzył „Radiokuriera”, „Sygnały Dnia”, „Zapraszamy do Trójki”. Przy okazji stworzył „Teleexpress” i „7 dni świat” z dziedziny publicystyki międzynarodowej. Tyle o nim wiedziałem, a już to nie kwalifikowało go do odejścia z firmy.
– Pomyślałem sobie, że ktoś może być na zewnątrz w porządku, a w środku jest parszywym szefem, krętaczem i łajzą. Pojechałem więc na Myśliwiecką do Trójki, gdzie miałem sporo znajomych. Turskiego już tam od dawna nie było (był wtedy dyrektorem telewizyjnego
Programu 1), nikt więc chyba nie miał powodu, by wylewać zadawnione urazy.
I powiem szczerze, że zaskoczyła mnie jednomyślność byłych pracowników w ocenie dawnego szefa. Ani jednej opinii negatywnej, wszyscy podkreślali jego przyzwoitość, pomoc i zdolności.
To czego, do cholery, chce od niego ten Drawicz? – pomyślałem.
Wracam na Woronicza, łapię w locie Drawicza i pytam, czy zna tego Turskiego? „Bo jeśli chodzi o mnie – dodaję – to go rzeczywiście nie znam, ale nie podpiszę papieru na jego zwolnieniu...”.
Drawicz nawet nie jest zdziwiony, co trochę mnie zaskoczyło, ale nie drążę wątku. Po czasie dowiedziałem się, że Turskiemu buty szył jeden z pracowników „Dziennika”, który chcąc się ratować, zakomunikował, że „Turski też był w partii”...
Sprawę uznałem za zakończoną, ale w telewizji są długie korytarze i któregoś dnia Andrzej Turski na korytarzu przy powitaniu powiedział: „Dziękuję”. Udałem, że nie wiem za co.
Dalsza jego praca w TVP to pasmo sukcesów. Dostał nawet Super Wiktora, o czym ja nie mogłem nawet marzyć.
PS Dwa tygodnie temu pomyliłem trójkę z dwójką. Czyli napisałem, że José Carreras miał koncert w Zabrzu w 1992 r., a ten odbył się rok później, w 1993 r. To poważny błąd, za który Czytelników bardzo przepraszam.