Na policjanta, wnuczka lub Macrona
Na skali polskiej naiwności chwyt na Macrona jest osiągnięciem szczytowym. Nie ma dnia, by ktoś nie stracił kilkunastu czy kilkudziesięciu tysięcy złotych z powodu banalnego telefonicznego oszustwa, wymyślonego kiedyś przez cwanego Cygana i nazwanego „na wnuczka”. Oszustwa znanego i jakże skutecznego! Metoda na policjanta jest wariantem pierwszej, podobnie jak struganie z pierwszego obywatela wariata jest wyrafinowaną mutacją istniejącego pomysłu. Naiwnymi ofiarami okazują się najczęściej staruszkowie oraz Andrzej Duda. Z zawodu prezydent RP.
Drugi już epizod z telefonem rosyjskich pranksterów do głowy polskiego państwa ciągle mi z własnej głowy wyjść nie może. I wcale nie z podziwu dla ruskich trolli. W końcu do Kancelarii Prezydenta może zatelefonować każdy, choć bez gwarancji, że pogada z szefem. Raczej jest pewne, że namolnego telefonicznego intruza spuści na drzewo każda sprytna stażystka. Niemniej ciągle udaje się ten numer z telefonem w różnych krajach, choć nigdy po raz drugi. U nas się to Ruskom znów udało. I choć możemy mieć pretensję, że niewyszkolony kancelaryjny personel Andrzeja
Dudy beztrosko godzi się na jego kompromitację, to jednak żal, a nawet urazę czuję przede wszystkim do głównego skompromitowanego, którego naiwność przekracza standardową cygańską skalę. Bowiem Andrzej Duda, już połączony z nieznanym rozmówcą przedstawiającym się jako prezydent Francji, odbywa z nim długą i szczerą rozmowę, trwającą niemal tyle, ile blok reklamowy w Polsacie. Podczas swej idiotycznej rozmowy Duda, w przeciwieństwie do swego szefa bywający poza Warszawą i osłuchany z zagranicznymi językami, wygaduje dyrdymały, nie bacząc, że jego rozmówca mówi innym timbrem niż Macron, do tego z charakterystycznym rosyjskim akcentem rozpoznawanym od razu nad każdym basenem tureckiego hotelu. I nie jest to tylko problem laryngologiczny, ale umysłowy, gdyż Duda nie chciał słyszeć tego rosyjskiego akcentu – wszak osobiście zna Macrona! To jego kumpel! Więc jest dlań naturalne, że prezydent Francji mówi po angielsku jak petersburski żul. To taki lingwistyczny charme... Nic to, że rzekomy Macron mówi angielszczyzną drewnianą niczym europoseł Jaki... Po jaką więc cholerę Duda zadaje szyku osobą własną, mogąc skorzystać z tłumacza? Obciach byłby mniejszy, ale skoro połączenie już nawiązano... I poszła w świat ponadsiedmiominutowa transmisja jakby przydrożnego dialogu kierowcy TIR-a z importowanym leśnym ruchadłem, które często też artykułuje ofertę z podobnym akcentem. Czemu prezydent bryluje na linii, skoro od pierwszego usłyszanego słowa powinna mu się zapalić ostrzegawcza lampka? Czy może Dudzie odmawiają już zasilania, by obniżyć koszty kancelarii?
Przydałoby się naszemu poczciwemu mężowi stanu łut pokory, wszak znów mogą do niego zadzwonić z kraju, gdzie władza nie mówi i nie rozumie po angielsku. Gdzie standardem jest, że po angielsku płynnie mówią kelner i taksówkarz, a minister już nie. Jak w Polsce. Strach tylko ogarnąć może nas – i jego może też? – gdy sobie wyobrazimy, kto jeszcze może do Dudy zadzwonić. Don Wasyl? Papież Franciszek? Bramkarz Szczęsny? Albo osobiście – co przecież jest do wyobrażenia – Kaczyński Jarosław? Czekając na to, a chcąc okazać bezwarunkową gotowość, polski prezydent odbiera każdy telefon, bo każdy może być od najważniejszego? Takie sprawia Duda wrażenie.
Kancelarię Prezydenta RP, co z zażenowaniem oglądamy to po raz kolejny, a konkretnie głównego jej pracodawcę może dziś „zaatakować” telefonicznie byle łajza z telemarketingu komercyjnego banku albo handlarz damskich futer z płetwonurków. Może Dudę wkręcić panna, która zaoferuje mu laptopa do odbioru na pokazie garnków, a może i posłać prezydenta – za darmo! – na mammografię. Znając naiwną otwartość naszego przywódcy – wejdzie w to! Bo Duda przed kompromitacją zahamowań nie ma.
W latach 70. Rosjanie posłali na księżyc Łunochoda, pierwszy łazik, w celu pobrania próbek skał i gruntu. To clou dowcipu opowiadanego w tamtych czasach: oto pewnego słonecznego poranka ochroniarze Edwarda Gierka spostrzegli zaskoczeni, że pierwszy sekretarz wyszedł jak co rano do ogródka, by pospacerować, ale tym razem zachowywał się nader osobliwie. Chodził po alejkach jak robot sztywnym krokiem, od czasu do czasu schylał się po mniejsze lub większe kamyki, cofał się, dziwnie przebierał nogami w piachu... Czyżby Pierwszy oszalał? – zrodziła się w nich myśl przerażająca. Co na to powiedzą towarzysze radzieccy? Powiadomiono czym prędzej Biuro Polityczne, a to – zwykle bezradne w chwilach krytycznych – zaalarmowało rosyjską ambasadę. Stamtąd rychło spłynęły jednak uspokajające wieści: – Nie lękajcie się, rebiata. Eto nasza oszybka. Omyłkowo przesłaliśmy Gierkowi aktualną instrukcję dla Łunochoda.
Kolejna telefoniczna kompromitacja najwyższego urzędu staje się metaforą stanu państwa, w którym obcy pajac może zrobić, co chce. Wiedząc, że może to robić, kiedy chce. I z kim chce. Obserwujmy więc z troską Dudę Andrzeja. Szczególnie, gdy robi coś bezmyślnego na życzenie nieznanego rozmówcy, gdyż instrukcja pochodzić może znów z rosyjskiego źródła.