Na emerytury zabraknie 300 mld zł do 2027 r.!
Nr
278 (30 XI). Cena 4,99 zł Przez decyzję PiS dziura w ZUS będzie coraz większa. Aby Polacy dostawali emerytury, trzeba będzie miliardowych dotacji z podatków pracujących rodaków.
– Dane pokazują, że obecny system emerytalny w Polsce zmierza do zapaści. Aby go utrzymać, trzeba będzie podwyższać podatki. Oczywiście będą musieli je płacić młodzi ludzie wchodzący na rynek pracy. Pytanie, czy będą chcieli. Podejrzewam, że jak się zorientują, iż większość ich pensji idzie na podatki i składki, wybiorą emigrację – mówi dr Łukasz Wacławik z Wydziału Zarządzania krakowskiej AGH. – Jeśli opozycja wygra w przyszłym roku wybory, dostanie ZUS z ogromnym deficytem. Aby go zmniejszyć, będzie musiała podejmować niepopularne decyzje, przed którymi PiS uciekał – dodaje dr Antoni Kolek, szef Instytutu Emerytalnego. O co chodzi i jak bardzo kasa ZUS jest pusta?
Trzy warianty. Każdy na minusie
ZUS na podstawie prognoz o demografii oraz danych resortu finansów o stopie bezrobocia, inflacji, wzroście płac i PKB przygotował właśnie najnowsze symulacje trzech wariantów sytuacji Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (z którego wypłacane są m.in. emerytury, renty i świadczenie przedemerytalne). W najbardziej optymistycznym wariancie w 2023 roku na wypłaty zabraknie 44,1 mld zł, a w 2027 – 64,6 mld zł. W wariancie pośrednim w przyszłym roku będzie brakować 51,9 mld zł, a w 2027 już 81,2 mld zł. I wreszcie w wariancie pesymistycznym w przyszłym roku deficyt przekroczy 60,8 mld zł, a w 2027 nawet 101,7 mld zł. Zakładając ostrożnie, że średnio w ciągu najbliższych pięciu lat co roku będzie brakować na wypłaty 60 mld zł, to do 2027 roku zabraknie na emerytury aż 300 mld zł.
Obniżenie wieku i fatalna demografia
Skąd manko w kasie ZUS? To skutek m.in. decyzji rządu PiS o obniżeniu wieku emerytalnego do 60 i 65 lat, co kosztować będzie co roku kilkanaście miliardów złotych. Kolejny powód emerytalnej zapaści to demografia. Liczba Polaków systematycznie będzie spadać. Równocześnie będziemy coraz starsi. – Wchodzimy w czas, kiedy powojenne roczniki wyżu demograficznego osiągają wiek emerytalny i tym samym będą pobierać świadczenia. Deficyt funduszu emerytalnego (od 2,24 proc. PKB w 2023 r. do 2,95 proc. PKB w 2027 r.) wynika również z ogromnych zobowiązań zaciągniętych przez stary system emerytalny, obowiązujący do 1998 r., których pokolenie pracujące nie jest w stanie sfinansować wyłącznie ze składki na ubezpieczenie emerytalne – mówi rzecznik ZUS Paweł Żebrowski. Z prognoz ZUS wynika, że Polaków płacących składki może być w 2027 r. o 42 tys. (w wariancie optymistycznym) albo nawet o 431 tys. (w wariancie pesymistycznym) mniej niż w roku 2023. Z kolei rodaków pobierających emerytury będzie co roku więcej. W ciągu pięciu lat przybędzie ich o 151 tys. (wariant pośredni).
Do tego KRUS i mundurówka
Niedobory ZUS będzie musiał łatać z dotacji budżetu państwowego. Pytanie tylko, z czego państwo ma dokładać. Tym bardziej że prognozy ZUS nie zawierają wszystkich wydatków na emerytury. Część z nich rząd bowiem ukrył w innych funduszach, które nie obciążają ZUS i nie są przez niego uwzględniane. – W prognozie nie są uwzględnione 13. i 14. emerytura, które są finansowane spoza FUS. Gdyby były one wpisane do FUS i wypłacone z tego źródła, deficyt byłby jeszcze wyższy o kolejne ponad 20 mld zł rocznie – mówi Oskar Sobolewski, ekspert emerytalny i twórca inicjatywy Debata Emerytalna. A to nie koniec złych wiadomości. Dopłaty państwa do emerytur faktycznie będą jeszcze wyższe. Prognoza ZUS nie uwzględnia bowiem deficytu innych systemów. Tymczasem do KRUS państwo dopłaca 16 mld zł rocznie, a do mundurówki – ponad 13 mld zł. – Jeśli faktycznie do FUS będziemy musieli dopłacać z podatków nawet 100 mld zł rocznie (w wariancie pesymistycznym), to jest to kwota ponad 2,5 roku wypłacania programu 500 plus. Skala zobowiązań może być nie do udźwignięcia dla systemu i będzie się wiązać, jeśli nie z podnoszeniem podatków, to z obniżaniem świadczeń – mówi Antoni Kolek. – Od 15 lat widać, że Polska potrzebuje – wzorem praktycznie wszystkich państw europejskich – stopniowo podnosić wiek emerytalny, byśmy nie mieli dwóch pokoleń na emeryturze, bo to oznacza nędzę na starość. Aby pokonać te zjawiska ekonomiczne, powinniśmy przynajmniej wprowadzić powszechny minimalny wiek emerytalny i rozpocząć stopniowe jego podnoszenie. Bez takich zmian pokolenie dzisiejszych 40-latków nie będzie konsumentem i ograniczy swoje wydatki wyłącznie do tych umożliwiających przeżycie – tłumaczy Łukasz Wacławik. I dodaje: – Czy polityków stać na refleksję? Wątpliwe. Znacznie łatwiej rozdawać pieniądze, niż zachęcać do dłuższej pracy. Polskę czeka debata emerytalna. Tyle że nikt się do niej nie garnie.
Morawiecki to przewidział
Z problemów emerytalnych już w 2016 r. zdawał sobie sprawę Mateusz Morawiecki. W swoim raporcie „Plan na rzecz odpowiedzialnego rozwoju” napisał wprost, że jeśli nie powstrzymamy spadku liczby pracujących Polaków, którzy płacą składki do ZUS, „grozi nam katastrofa”. Jakie będą tego konsekwencje? „Podniesienie składek lub niewypłacalność systemu opieki społecznej” – puentował obecny premier, sprzeciwiając się m.in. obniżeniu wieku emerytalnego. Rok później zapewniał, że „obniżenie wieku emerytalnego jest spełnieniem obietnicy PiS, której oczekują Polacy”.