Pieski rozwód
Nr 48 (23 – 29 XI). Cena 9,90 zł
Coraz częściej zdarza się, że gdy kończy się związek, zaczyna się walka o wspólnego zwierzaka. Wygrywa się ją z pozycji siły, bo polskie prawo nie definiuje reguł ustalania własności zwierząt towarzyszących.
Czasem jedynym sposobem jest porwanie zwierzęcia. Trudno w to uwierzyć, ale na podmiejskich łąkach rozgrywają się sceny jak z amerykańskich filmów akcji, a aktorami nie są przestępcy, tylko wykształceni, kulturalni, dobrze zarabiający przedstawiciele klasy średniej. – Miałam kilka takich spraw, identyczny scenariusz, jak przez kalkę – mówi adwokatka Katarzyna Topczewska zajmująca się m.in. prawną ochroną zwierząt. – Związek partnerski, zwierzę należy do jednego partnera, drugi, który nie miał żadnych praw do zwierzęcia, po rozpadzie związku po prostu je uprowadza. Ludzie przychodzili do niej w rozpaczy. Mieli umowy kupna, zwierzęta były rasowe, więc warte ponad 500 zł, a prokuratura mimo to odsyłała ich do sądu cywilnego. – Założenie sprawy o zwrot to są minimum trzy lata – mówi Topczewska. – Więc często posuwali się do tego, że oni także porywali swoje zwierzęta. Właściwie nie grożą im za to żadne konsekwencje. Nie można przecież ukraść swojego psa. Jeżeli tylko nie naruszą nietykalności tej drugiej osoby, nic im nie grozi.
Kto ma psa, ten wygrywa
Wiktoria Dróżka, psycholożka i psychoterapeutka, mieszkała przez kilka lat ze swoim partnerem, prawnikiem. W trakcie trwania związku adoptowała psa Grota, owczarka niemieckiego z rodowodem. To był jej pies: ona go karmiła, chodziła z nim do weterynarza i na spacery, kupowała karmę i preparaty na odrobaczenia oraz przeciwko kleszczom. Gdy powiedziała, że się wyprowadza (mieszkanie było jego), od razu zaczął grozić, że nie da jej tak po prostu zabrać wszystkiego. Okazało się, że miał na myśli psa, samochód, który ona kupiła właściwie tylko po to, żeby psa wozić na wycieczki, i kanapę. Wysłał jej nawet mailem zrzeczenie się psa i samochodu. Próbował jej zabrać dokumenty psa i umowę adopcyjną, która była na jej nazwisko. Wyrwała mu się, złapała dokumenty, telefon i wybiegła z mieszkania. Wróciła po pracy, z mężem przyjaciółki, po psa i swoje rzeczy.
– Nie chciał oddać Grota, szarpał mnie i mojego znajomego – opowiada. – W końcu znajomy krzyknął, żebym uciekała z psem i dzwoniła na 112. Udało jej się wybiec z Grotem i sprzed bloku zadzwoniła na policję. Jednak zanim patrol policyjny przyjechał, były partner wybiegł z mieszkania i wyrwał jej z ręki smycz. Szarpał ją, potem psa, który nie chciał z nim iść. – Mój znajomy filmował to telefonem – mówi Wiktoria. Przechodzili ludzie, ktoś zwrócił mężczyźnie uwagę, żeby nie szarpał psa w ten sposób. Udało mu się wciągnąć zwierzę do bloku i kiedy przyjechała policja, zastała go z Grotem w mieszkaniu. Nie pozwolili jej zabrać psa, bo nie miała przy sobie umowy adopcyjnej. Zeznania świadków ani nagranie dokumentujące, jak były partner wyrywa jej psa, nie przekonały policjantów. – Miałam przyjechać z umową na komisariat, a następnego dnia po psa i moje rzeczy, i powiedzieli, że mój były partner ma obowiązek wydać mi wszystko – mówi. Tak zrobiła. Z koleżanką i kolegą przyjechali po dwóch dniach, ale psa już w mieszkaniu nie było. – Wywiózł go gdzieś i nic nie mogłam zrobić.
Podobnie było w przypadku sprawy, którą Karolina Kuszlewicz, adwokatka zajmująca się prawną ochroną zwierząt, prowadzi już trzy lata. Małżeństwo po rozwodzie, dziecko zostało z mamą, z nimi malutki piesek. Kiedy ojciec na kilka dni wziął dziecko do siebie, maluch uparł się, żeby mama przywiozła pieska. Potem tata odwiózł dziecko, ale psa już nie. Dziecko błagało, żeby przywiózł pieska, nic to nie dało. Mężczyzna nie był związany z psem, zajmowała się nim wyłącznie była żona, zabrał go tylko po to, by jej dokuczyć.
– Walczymy już trzeci rok w sądzie o tego psa – mówi Karolina Kuszlewicz. – Nawet jeżeli rozstrzygnięcie będzie na naszą korzyść, a wszystko na to wskazuje, szansa na to, że uda się odzyskać zwierzę, jest znikoma. Mężczyzna twierdzi, że pies uciekł. Stało się to wtedy, kiedy adwokatce udało się uzyskać zabezpieczenie – sąd nakazał wydanie psa kobiecie. I wtedy właśnie piesek zaginął. – Prawo jest bezradne w takich sytuacjach – mówi Kuszlewicz. – Wystarczy, że ktoś powie, że pies mu uciekł, i nie ma możliwości udowodnienia, że to nie jest prawda, i nie grożą mu za to żadne konsekwencje.
Na nic wynajęcie prywatnego detektywa, żeby zrobić zdjęcie, jak mężczyzna wychodzi z psem. Był też komornik i także psa w mieszkaniu nie znalazł. – Nawet jeżeli sąd wyda pozytywne rozstrzygnięcie, czyli nakaże wydanie psa, a ten człowiek dalej będzie twierdził, że go nie ma, to nic nie zrobimy – mówi Karolina Kuszlewicz. – Być może rzeczywiście już go nie ma, oddał gdzieś, wywiózł na drugi koniec kraju.
Policja umywa ręce
Organy ścigania niechętnie przyjmują zgłoszenia dotyczące zwierząt towarzyszących. Klientka Karoliny Kuszlewicz doniesienie o przywłaszczeniu psa złożyła, gdy tylko jej były mąż odmówił jego oddania. Policja postępowanie umorzyła. – Gdyby nie to, można by było zasądzić przeszukanie – mówi Karolina Kuszlewicz.
Weronika Dróżka też poszła na policję, gdy okazało się, że mogła określić wartość Grota na 3 tys. zł, bo miał rodowód. Zgłosiła kradzież, ale postępowanie było prowadzone w sprawie o przywłaszczenie. I szybko umorzone. Odwołała się oczywiście, ale – jak mówi – widziała, że nic w ten sposób nie uzyska.
– Miałam wiele takich spraw, w których policja i prokuratura nie chciały zrobić nic i odsyłały ludzi do sądu cywilnego – mówi Katarzyna Topczewska. – Nie rozumiem, w czym jest problem. Jeżeli zgłaszam na policję, że ktoś mi wyrwał laptopa z ręki, przedstawiam fakturę, dowód zakupu, informuję, gdzie jest w tej chwili laptop, to policja wchodzi i zabiera laptopa. A ze zwierzętami jest problem.
Taka postawa organów ścigania uniemożliwia prawowitym opiekunom odzyskanie zwierzęcia. W sprawie karnej można zasądzić przeszukanie czy postanowienie o wydaniu psa na początku, zanim jeszcze ten, który przywłaszczył czworonoga, zdoła go ukryć. Bo najczęściej nie chodzi tu o miłość do psa, tylko o dokuczenie byłemu partnerowi. Pies jest tylko narzędziem. – Spory o zwierzęta z mojego doświadczenia są prawie zawsze walką między byłymi partnerami – podsumowuje Karolina Kuszlewicz.
Sądy nierychliwe
Skoro policja i prokuratura nie pomagają w odzyskaniu utraconego zwierzaka, pozostaje tylko długa droga sądowa. Jeżeli partnerzy byli małżeństwem, a zwierzęta zostały nabyte w trakcie trwania związku i stanowiły wspólny majątek, to sąd musi jakoś je podzielić, powierzyć któremuś z małżonków.
– Sąd bierze pod uwagę, które z małżonków więcej czasu spędza ze zwierzęciem, przesłuchuje świadków, pomocne są dowody z dokumentacji weterynaryjnej, kto ze zwierzakiem chodził do weterynarza – mówi Katarzyna Topczewska. – Czasem zasięga opinii behawiorysty. Ten z małżonków, u którego jest miejsce pobytu dzieci, które najczęściej są emocjonalnie związane ze zwierzakiem, jest zazwyczaj uprzywilejowany, to argument na korzyść tej osoby.
Jeżeli rozpada się związek nieformalny i oboje partnerzy chcą zatrzymać czworonoga, sprawa jest bardziej skomplikowana. – Do zwierząt, zwłaszcza tych towarzyszących, nie odnoszą się w przepisach określone reguły ustalania ich własności, która nie jest tą własnością rzeczową, ale jakimś rodzajem własności jest – tłumaczy Karolina Kuszlewicz. – Stosuje się zatem przepisy, które mówią o własności rzeczowej. Czyli sąd musi ustalić, który z partnerów ma większe prawa. Co łatwe nie jest.
Nie ma obowiązku powszechnego czipowania, a nawet jeśli pies czy kot mają wszczepiony czip, nie ma przepisów przesądzających o tym, że jeżeli czyjeś nazwisko widnieje w bazie przy tym numerze czipa, to oznacza, że jest właścicielem zwierzęcia. Książeczka zdrowia też nie jest dowodem własności. Dowód zakupu zwierzęcia czy umowa adopcyjna może nim być, ale nie zawsze przesądza o prawie własności. Tak orzekł Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli w 2020 r., przyznając opiekę nad psem partnerowi, który nie widniał w książeczce zdrowia psa jako opiekun, nie zapłacił za psa ze swojego rachunku, jednakże w ocenie sądu, zgodnie z zasadami współżycia społecznego, zasadne było pozostawienie psa przy niewłaścicielu.
– To nie jest takie proste, że jak ktoś kupił psa lata temu, to ma oznaczać, że zachowuje do niego prawa, bo kluczowe dla rozstrzygnięcia, kto ma zostać opiekunem zwierzęcia przy rozstaniu, jest to, która osoba ma większą więź ze zwierzakiem – mówi Karolina Kuszlewicz. – Najważniejsze jest dobro tego zwierzęcia i dobro tej osoby, która jest zaangażowana emocjonalnie w relację ze zwierzęciem.
Miała taką klientkę, była w związku cztery lata, a psa kupił on, jeszcze zanim
ją poznał. Ale kiedy ona się wprowadziła, przejęła całą opiekę. Spacery, karmienie, wizyty u weterynarza, szczepienia itd. Więc gdy się rozstali, ona zabrała psa, nie informując o tym byłego partnera, bo była przekonana, że z samej chęci zrobienia jej na złość nie pozwoliłby jej psa zabrać. Potem on domagał się zwrotu zwierzęcia przez prawnika pismem przedprocesowym. Tę sprawę udało się rozwiązać na etapie przedsądowym, przekonując, że także dla sądu może nie być tak oczywista: mężczyzna odstąpił od swojego żądania.
– Zawsze staję na głowie, żeby to nie doszło do sądu – mówi Kuszlewicz. – Próbuję sprawę rozwiązać pismami przedprocesowymi, ewentualnie mediacją. Jak się nie uda, jest kilka sposobów: można złożyć pozew o wydanie zwierząt na podstawie przepisów Kodeksu cywilnego o wydaniu rzeczy lub o zniesienie współwłasności z czysto rzeczowych przepisów, tak jak przy podziale majątku wspólnego. Ale zniesienia współwłasności nie da się w pełni stosować do psa, którego nie można przecież podzielić tak jak działki. Można skarżyć drugą stronę o przywłaszczenie. I wreszcie próbować składać pozew o naruszenie dóbr osobistych. W jednym z wyroków krakowski Sąd Okręgowy orzekł, że przyjaźń człowieka z psem jest dobrem osobistym i jej przerwanie powoduje, że to dobro osobiste jest naruszone.
Karolina Kuszlewicz przyznaje, że o ile udaje jej się coś załatwić w przypadku mediacji, o tyle rozstrzygnięcia sądowe ludzi zwykle nie satysfakcjonują. – Osoba, która fizycznie ma zwierzaka, ma też silniejszą pozycję, nawet jeżeli dojdzie do sporu sądowego – tłumaczy. – Bo upłyną trzy czy cztery lata i sąd może powiedzieć, że po takim czasie zwierzę wytworzyło silną więź z nowym opiekunem i już nie należy ich rozdzielać.