Mieszkaniowa katastrofa
Nie sposób wynająć mieszkania nawet za równowartość miesięcznego wynagrodzenia, bo część mieszkań to „lokaty” i nie są do wynajęcia. A część pełni funkcję kwater. Znajomy Tadżyk jeździ uberem. Wynajmuje za 650 zł łóżko w trzyosobowym pokoju. Nietrudno więc policzyć, że za jeden pokój właściciel kasuje 1950 zł, czyli wynajmowanie całego mieszkania jednej rodzinie jest w takiej sytuacji nieopłacalne. Uchodźcy z Ukrainy w dwie, trzy rodziny wynajmują jedno mieszkanie za bajońskie sumy i się w nim gnieżdżą. Dlatego samotna matka z czternastoletnim synem, która płaciła za mieszkanie 1800 zł, musi się wyprowadzić, bo właściciel zamierza za dwa razy tyle wynająć mieszkanie Ukraińcom. Żeby ją do tego zachęcić, wynajemca rozwiązał czasowo umowę na dostawę prądu pod pozorem wymiany licznika. W tej sytuacji wkroczyła pomoc społeczna (rzecz dzieje się na Pradze-Południe w Warszawie) i zagroziła odebraniem dziecka, bo przecież „dziecko nie może mieszkać bez prądu”.
Na Dolnym Śląsku (okolice Twardogóry) odebrano parze dwoje dzieci. Powodem jest trudna sytuacja mieszkaniowa. Latem pomieszkiwali w namiocie, ale odmówiono im pomocy mieszkaniowej, bo mąż zbyt dużo zarabia jako śmieciarz. Jednak ta niby za duża pensja nie wystarcza na wynajęcie choćby pokoju na wolnym rynku. Problem w tym, że ceny i zarobki rosną, a kryteria dochodowe stoją w miejscu. Byłem niedawno w Rawie Mazowieckiej z interwencją u tamtejszego burmistrza. Ten rozsądny człowiek nie mógł ścierpieć, że ludzie starają się mniej zarabiać, żeby nie stracić szans na pomoc mieszkaniową miasta, i podniósł znacznie kryterium dochodowe. Jednak większość samorządów korzysta z inflacji, żeby nie pomagać. A że mieszkań jest jak na lekarstwo, to „dobrze się składa”, bo mniej osób kwalifikuje się do najmu mieszkań komunalnych.
Coraz więcej ludzi po eksmisji przebywa jakiś czas w pomieszczeniach tymczasowych, a potem są wyrzucani na ulicę. Proszą o pomoc, a my coraz częściej bezskutecznie poszukujemy czegoś do wynajęcia, choćby pokoju, na który byłoby ich stać. Niektórzy są tak zrozpaczeni, że decydują się na zamieszkanie w pustostanach. Są ich w Warszawie tysiące. Nierzadko stoją puste po kilka lat.
Kiedy rodzina ma dzieci, boryka się nie tylko z kryzysem bezdomności, ale i z groźbą utraty praw rodzicielskich. Małżeństwo z namiotu dowiedziało się, że koszt pobytu ich dzieci bez rodziców w rodzinie zastępczej wynosi 8 tys. zł. A przecież za połowę tej sumy mogliby spokojnie wynająć mieszkanie na wolnym rynku i żyć szczęśliwie z dziećmi, które wciąż płaczą, bo tęsknią za mamą i tatą.