Turystyka w cieniu konfliktu
Dawniej jedna z najbogatszych części Związku Radzieckiego, dzisiaj relikt Sojuza. Naddniestrze (Naddniestrzańska Republika Mołdawska) to nie jest najbardziej oczywisty kierunek dla turystów, choć jest tam co zwiedzać. Na przeszkodzie stoi fakt, że ten separatystyczny region od lat stanowi problem dla Republiki Mołdawii, do której de iure należy. Dla Rosji to z kolei przyczółek, dzięki któremu Kreml destabilizuje region – i robi to, siejąc zamęt na tyłach walczącej Ukrainy.
Po Naddniestrzu najlepiej przemieszczać się samochodem, np. autem wynajętym w Kiszyniowie. Ze stolicy Mołdawii najszybciej można dojechać do „granicy” w Benderach (rum. Tighina). Skąd cudzysłów? Władze Republiki Mołdawii nie uznają odrębności Naddniestrza, jak i wykonywanych przez jego służby kontroli. Dlatego po mołdawskiej stronie stoi zaledwie patrol policji. Nieco dalej trzeba się wylegitymować żołnierzowi naddniestrzańskiej armii. A miejscowi potrafią mieć po kilka paszportów, bo lokalnego, naddniestrzańskiego nikt nie uznaje. Do podróży zagranicznych warto więc mieć oficjalny, mołdawski, ale marzeniem jest oczywiście rosyjski. W drugą stronę jest prościej, bo każdy paszport uprawniający do wjazdu na teren Republiki Mołdawii umożliwia też wjazd do Naddniestrza. Podczas kontroli nie dostaniemy pieczątki, pojawi się za to karteczka meldunkowa, którą trzeba okazać przy wyjeździe. Zgubienie jej albo przekroczenie wskazanego terminu grozi nieprzyjemnościami. Wedle miejscowych w najlepszym razie czeka nas godzinne przesłuchanie przez KGB.
Bendery to dość duże przemysłowe miasto. Przyjezdnych wita po drodze pomnik rosyjskiego dowódcy Aleksandra Suworowa. My pamiętamy mu rzeź Pragi, tu zaś czczony jest jak bohater – wszak to on po zwycięstwie nad Turkami założył twierdzę Tyraspol, zdobył też Bendery. Zobaczyć go można nawet na kilku nominałach lokalnej waluty (rubla naddniestrzańskiego, którego na szczęście stosunkowo łatwo kupić za dolary, euro czy mołdawskie leje; karty nie działają). Bendery były niegdyś ważną twierdzą. Najnowsza historia to przede wszystkim odparty atak sił mołdawskich podczas wojny domowej na początku lat 90. To wtedy z pomocą przyszła stacjonująca tam armia radziecka. Lata mijają, ale jej żołnierze wciąż są widoczni jako niemile widziane przez Kiszyniów... „siły pokojowe”.
Kontynuujemy podróż i przejeżdżamy na drugą stronę Dniestru, do „stołecznego” Tyraspolu, miasta liczącego ok. 150 tysięcy mieszkańców. Centrum ogranicza się do paru ulic, gdzie jest trochę sklepów i większy niż na ogół ruch. Tuż obok rozciąga się park, choć Polaka zawsze będzie kłuć w oczy pomnik carycy Katarzyny II czy – kolejny już! – Suworowa (ten jest największy). Kawałek dalej warto zobaczyć siedzibę parlamentu i prezydenta, z pomnikiem Lenina (Leninów warto liczyć, będzie ich o wiele więcej). Wśród zabudowy mieszkalnej dominują szare bloki. Nikt nie dba tu o termomodernizację, a tym bardziej o odnowienie fasad. Wszak do niedawna gaz z Rosji płynął niemal za darmo. Układ był prosty – dzięki taniemu surowcowi przez lata mogły doskonale prosperować lokalne zakłady, jak cementownia czy huta. Za wszystko i tak płaciła Mołdawia,
bo poradzieckie gazociągi i linie energetyczne przechodziły przez teren Naddniestrza, więc to separatyści kontrolowali sytuację.
Zbuntowany region przez lata był w stanie czerpać zyski z bliskich relacji z Rosją. Okazuje się, że koszty takiej lojalności mogą być wyższe niż destabilizacja Mołdawii. Gdy 24 lutego wybuchła wojna, to właśnie z Naddniestrza spodziewano się ataku na Odessę. Napięcie opadło, gdy okazało się, że Rosjanie nie dają sobie rady na froncie. Co jakiś czas dochodziło jednak do różnych prowokacji, takich jak podpalenie anteny radiowej czy ostrzelanie rządowego budynku z granatnika. Za sprawców podawano zagranicznych dywersantów. Pojawił się nawet polski wątek, bo według monitoringu poruszali się oni autem na... łódzkich numerach. Naddniestrze nie dało się wciągnąć do wojny, ale przyszłość tego parapaństwa jest niepewna. Trwa ono tak długo, jak tanie surowce i dopłaty z Rosji. W razie przegranej wojny separatyści stracą patrona, a Republika Mołdawii będzie mogła odzyskać kontrolę nad własnym terytorium.
Na początku wojny obawiano się, że z terenu Naddniestrza nastąpić może atak nawet kilku tysięcy żołnierzy. Choć nic z tego nie wyszło, to nadal czuć niepokój. Wzdłuż granicy pojawiły się rowy przeciwczołgowe i wały usypane z pozyskanego urobku. Na wiosnę lokalne władze oskarżały o ich kopanie Ukrainę, ale jak twierdzą mieszkańcy jednej z przygranicznych miejscowości, to dzieło naddniestrzańskich służb. Kolejny widoczny efekt wojny to zamknięte mniejsze przejścia graniczne z Ukrainą. Mimo tego typu ograniczeń półki w jedynej (i kontrolowanej przez władze) sieci supermarketów Sheriff są pełne. Tyle że nie każdego stać na takie zakupy. Przeciętna emerytura to tutaj paręset złotych. Nauczyciel w państwowej szkole zarobi około tysiąca. Posiadacze poradzieckiej emerytury mogą liczyć na wsparcie z Rosji o równowartości kilkudziesięciu złotych, co wystarcza, by podtrzymać w nich miłość do Putina. Wiele wskazuje na to, że sytuacja się pogorszy, bo przez braki energii już teraz oszczędza się na oświetlaniu ulic. W perspektywie zaś istnieje zagrożenie, że trzeba będzie wyłączyć duże zakłady przemysłowe – pamiątki po czasach świetności ZSRR.
Terytorium separatystycznej republiki ciągnie się wzdłuż Dniestru, a w najszerszym miejscu „kraj” ma 38 kilometrów szerokości. Tak mały obszar kryje wiele ciekawych historii. Warto wybrać się na północ, gdyż tam dodatkową atrakcją są miejsca związane z dziejami Rzeczypospolitej. Obok miejscowości Goian, przy opuszczonej stacji benzynowej, można nawet znaleźć pomnik wyznaczający najdalej wysuniętą na południe granicę. Łatwo go pominąć, ale nie sposób przegapić leżącego między Rybnicą a Kamionką Raszkowa. Ta malowniczo położona nad Dniestrem miejscowość znana jest m.in. z „Pana Wołodyjowskiego” Henryka Sienkiewicza, tu bowiem został wbity na pal Azja Tuhajbejowicz, a znajdujący się w centrum wsi dom polski nosi nazwę „Wołodyjowski”.
Omawiane tereny przez wieki były obiektem rywalizacji Rusi Kijowskiej, Mołdawii, Turcji, Wielkiego Księstwa Litewskiego, Rzeczypospolitej i Rosji. W granicach Rzeczypospolitej ziemie te trwały aż do II rozbioru w 1793 roku. Warto odwiedzić cmentarz znajdujący się przy drodze w kierunku Katerinówki (w samej wsi nie można pominąć pomnika... złotego Lenina z dziećmi). Na grobach bez trudu odnaleźć można polskie inskrypcje. Pamiątek z przeszłości jest w Raszkowie o wiele więcej, a świątynie kilku wyznań wskazują na barwną przeszłość. Górujący nad miasteczkiem kościół powstał w połowie XVIII wieku, z inicjatywy księcia Józefa Lubomirskiego. Miejscowi katolicy lubią anegdotę mówiącą o tym, że to właśnie do ich kościoła zmierza stojący nieopodal W.I. Lenin. Faktycznie, przywódca rewolucji bolszewickiej patrzy w tym kierunku, trzymając czapkę w dłoni. Świątynia niemal została zburzona w czasach Związku Radzieckiego. Władze centralne zgodziły się, aby nie niszczyć budynku, tylko wykorzystać go jako spichlerz. Obecnie kościół nie tylko służy lokalnej parafii, lecz jest też jednym z ciekawszych zabytków architektury.
Pozostałe świątynie Raszkowa miały mniej szczęścia. Pięknie położone nad Dniestrem ruiny to dawna cerkiew. W 1652 roku Tymosz Chmielnicki, syn słynnego Bohdana, ożenił się tam z Rozandą – córką ówczesnego hospodara Mołdawii. Obecnie trwa renowacja cerkwi. Próby czasu nie przetrwała synagoga, choć podziwiać można jej okazałe mury. Śladem po czasach, gdy Raszków był zamieszkany przez liczną diasporę żydowską, jest także cmentarz malowniczo położony na wzgórzu. Niestety, po diasporze żydowskiej nie ma już śladu. Większość zginęła w 1941 roku, gdy Dniestr przekroczyły wojska rumuńskie, które wspólnie z Niemcami maszerowały na podbój Związku Radzieckiego.
Dlaczego miejsce o tak ogromnym potencjale turystycznym znajduje się pod rządami prorosyjskich separatystów? I znów ręka historii. Od 1812 roku Rosjanie władali Besarabią, czyli terenami między Prutem a Dniestrem, z grubsza terenem obecnej Republiki Mołdawii. Po pierwszej wojnie tereny te zajęli Rumuni (większa część
historycznej Mołdawii leży w tym kraju). To właśnie wtedy, a konkretnie w 1924 roku, w Sowietach postanowiono o wydzieleniu terenu Naddniestrza jako Mołdawskiej Autonomicznej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej – przyczółku planowanej sowietyzacji Mołdawii. W ramach paktu Ribbentrop-Mołotow Rosjanie przejęli od Rumunii Besarabię. Wprawdzie tereny te zostały w 1941 roku odbite, ale na krótko, zaś Armia Czerwona wróciła tu już w 1944 roku.
Rumuni pozostawili po sobie pamięć okrucieństwa wobec Żydów, zaś Rosjanie sztucznie wywołany głód i falę represji. Nieufność wobec Mołdawian sprawiła, że ciężki przemysł i bazy wojskowe lokalizowano głównie na lewym brzegu Dniestru. To tam z głębi kraju przybywali przedstawiciele nowych elit. Odmienny skład etniczny po 1989 roku doprowadził do konfliktu. Gdy Mołdawia rozpoczęła proces uniezależniania się od Moskwy, rosyjskojęzyczni mieszkańcy Naddniestrza obawiali się potencjalnego zjednoczenia z Rumunią. Wybuchła wojna, a konflikt do dziś nie został rozstrzygnięty. Stało się tak dzięki pomocy, jaką separatyści uzyskali od rosyjskich wojsk, które obecne są tam do dzisiaj. Naddniestrze, przez nikogo nieuznawane, czuje się częścią rosyjskiego świata.
Współczesne Naddniestrze to skansen ZSRR. Na ulicach wciąż spotyka się tu łady i wołgi, wiekowe są zwłaszcza ciężarówki użytkowane przez służby komunalne (obowiązkowo napędzane gazem). Niektóre fabryki, takie jak cementownia czy huta, funkcjonują do dziś. Prawdziwą dumą jest destylarnia, w której produkuje się brandy Kvint, która to marka znalazła się nawet na pięciorublowym banknocie. W każdej większej miejscowości jest pomnik Lenina, o ulicy nazwanej na jego cześć nie wspominając. Częstym elementem wystroju są propagandowe hasła, jak „Siła Naddniestrza w przyjaźni”. To wszystko szokuje, ale w spokojniejszych czasach może być atrakcją turystyczną. Podobnie jak schron przeciwatomowy z okresu zimnej wojny, ogromne poradzieckie składy amunicji czy bazy wojskowe. Obecność turystów zależy jednak od polityki, bo mało kto decyduje się na podróż w miejsce o nieuregulowanym statusie międzynarodowym. Relacje między Mołdawią a Naddniestrzem są skomplikowane, a konflikt sprzed trzydziestu lat jest podsycany przez prorosyjskie siły polityczne. Pozostaje więc mieć nadzieję na niekorzystne dla Rosji rozstrzygnięcie wojny w Ukrainie. Bez wsparcia w postaci gazu, rubli i armii Naddniestrze będzie musiało w końcu poszukać porozumienia z władzami w Kiszyniowie – warto podkreślić, że z korzyścią dla obu stron.