Syn czy córka
Kiedy znakomita reporterka Barbara N. Łopieńska w latach 70. ubiegłego wieku leżała na oddziale położniczym, wszystkie pacjentki chciały mieć syna. Powstał z tego głośny reportaż. Synowi będzie łatwiej w życiu – uważała każda rodząca.
Basia urodziła córkę. Gdy po dwudziestu kilku latach ta córka leżała na oddziale położniczym, żadna z pacjentek nie chciała mieć syna. Teraz chciały mieć już córkę, tyle że nie ze względu na nią, tylko na siebie. Córce bowiem wcale nie miało być łatwiej w życiu. Matki liczyły na to, że to im z córką będzie łatwiej, bo prędzej niż syn zajmie się rodzicami na starość. Tak więc córce matka chciała jeszcze dołożyć... Zmiana preferencji niby fundamentalna, ale dotycząca raczej tego, że rodzące zaczęły w większym stopniu kierować się egoizmem.
Przez lata i w różnych kulturach to, czy urodzi się syn, czy córka, miało zasadnicze znaczenie, podbijane jeszcze tym, że długo nie dawało się tego stwierdzić przed rozwiązaniem. W przerażonych swoją wielodzietnością Chinach wprowadzona drastyczna „polityka jednego dziecka”, która uniemożliwiała w pewnym okresie posiadanie więcej dzieci, doprowadziła do ogromnej przewagi liczebnej chłopców: oto matki gotowe były „pozbywać się” córek, aby tylko móc urodzić syna. W rezultacie Chińczycy nie mogą znaleźć dla siebie partnerek i to brakujące córki okazały się teraz na wagę złota.
To, czy rodzice chcą mieć syna, czy córkę, mówi więcej niż niejedna analiza socjologiczna i pokazuje pozycję mężczyzny i kobiety w społeczeństwie lepiej niż jakiekolwiek filozoficzne czy teoretyczne założenia.
Również obecne, cokolwiek ideologiczne zaklęcia, że mamy „wiek kobiet” i że są one górą nad mężczyznami, warto zweryfikować danymi na temat tego, kogo te feministki wolałyby urodzić. I czy dyskryminację kobiet wolałyby zwalczać, sprowadzając je na świat w większej liczbie, czy właśnie oszczędzając im tego losu.
Jednocześnie od jakiegoś czasu coraz wyraźniej widać, że samo urodzenie przez matkę syna czy córki nie jest już bezapelacyjne i w swym dalszym ciągu nie musi pozostawać bez zmian. Można to jeszcze skorygować we wszystkie strony. Matka zawiedziona płcią swego dziecka, jeśli ono samo to niezadowolenie podziela, jeszcze może doczekać się jej zmiany już po fakcie...
W którą stronę dokonuje się tzw. tranzycji częściej? To znaczy, czy więcej operacji korekcji płci przerabia kobietę na mężczyznę, czy odwrotnie – takich danych zbiorczych się nie publikuje. A przecież jeszcze ważniejsze od tego, czego chciałaby matka, jest to, czy samo dziecko chciałoby być synem, czy córką – i teraz ma możliwość wyrazić swoje zdanie.
Takie dane, nawet opublikowane, mogłyby być mylące co do kierunku zmian, albowiem zgodnie z tym, co wyczytałem w Polityce, w Hiszpanii według nowego prawa „zmiany płci w dokumentach będzie można dokonać trzykrotnie”, a więc nic nie jest tu bynajmniej ostateczne i każdą płcią można zostawać na próbę, i to po kilka razy tam i z powrotem. Wystarczy do tego sama deklaracja zainteresowanych, niezależna od tzw. płci biologicznej, czyli tego, jakie się ma aktualnie narządy. Tym bardziej obiecujące wydają się studia porównawcze osób, które zaznały bycia jedną i drugą płcią, i ich opinia, która z nich – i w jakim zakresie – ma lepiej.
Pierwsze poczynione w tę stronę kroki Hiszpanii są skonfrontowane z dosyć panicznym wycofywaniem się z tych doświadczeń bardziej zaawansowanej na tej drodze Szwecji, w której zabroniono dokonywać zmiany płci osobom niepełnoletnim, ponieważ – gdy stworzono im taką możliwość – liczba 13 – 17-latków, które podjęły taką decyzję, wzrosła „piętnastokrotnie!”. I tu natykamy się na interesujący nas aspekt preferencji – ujawniono, że dotyczyło to „zwłaszcza dziewczynek”.
Nie napisano wprawdzie wprost, że dziewczynki niemal masowo chciały być chłopcami, tym bardziej że – jak już nam wiadomo – nic nie jest przesądzone raz na zawsze. Ale mając możliwość wyboru, ewidentnie nastolatki najbardziej nie chciały urodzić się jako córki. Te, które zrozumiały to po zmianie prawa, na razie nic nie mogą z tym fantem zrobić.
Ten nieco (zbyt) frywolny ton, jaki tu się nieuchronnie wkrada, warto skonfrontować też z przejmującym wyznaniem osoby, która po latach starań i zabiegów stała się upragnionym mężczyzną (drukuje je Polityka). „Zniknęły te obrzydliwe miesiączki. Potem zaczęły rosnąć pierwsze włoski na brodzie i na wardze. Każdy był starannie pielęgnowany. Zmienił się rozmiar buta, już nie 38, jak chłopczyk czy kobieta, tylko 40. Stopa nie urosła oczywiście, ale zrobiła się szersza, podbicie się zmieniło. A teraz łysieję, jak wielu facetów w średnim wieku, i nawet to sprawia przyjemność”. Takiej apoteozy mężczyzny w życiu nie czytałem – osobie po tranzycji podoba się nawet to, czego większość mężczyzn w sobie serdecznie nie cierpi.
Jednocześnie jedynie ktoś, kto był (niechcianą) kobietą, może bezkarnie wygłaszać głośno takie opinie. Mężczyźnie, który byłby nim „od początku”, na sucho by to nie uszło, gdyby mówił, jaką rozpaczą reagował na widok kobiety. Jest to dopuszczalne tylko pod warunkiem, że był to on sam.