Wielkanocna spowiedź to sakrament z taśmy
Jesteśmy w okresie Wielkiego Postu i widzimy, jak zmieniła się liturgia tego czasu. Nie chodzi tylko o kolor szat celebransów sprawujących ceremonię ani zmiany w samym rycie mszalnym (okrojono go z radosnych śpiewów alleluja poprzedzających dotąd chociażby czytane fragmenty ewangelicznego przesłania), ale także o dodatkowe nabożeństwa przynależne temu okresowi, czyli popołudniowe niedzielne Gorzkie żale i piątkowe drogi krzyżowe.
W większości parafii wyznaczono także dzień powszechnej spowiedzi, kiedy miejscowi duszpasterze zasileni kapłanami z sąsiednich wspólnot zasiądą w prowizorycznych konfesjonałach, by dać wszystkim parafianom szansę na gremialne przeżywanie sakramentu pojednania. Jest to oczywiście wypełnienie kościelnego nakazu, by wierni co najmniej raz do roku, w okolicach Wielkanocy, spowiadali się i przyjęli Chrystusa w komunii. Ale...
Od zawsze miałem wątpliwości co do takiej formy chrześcijańskiej aktywności, kiedy w taśmowym systemie Kościół legitymuje fikcję wiary swoich wyznawców. Ksiądz odpukał i mam obowiązek z głowy – oto konkluzja większości uczestników takich pokutnych akcji i trudno się temu dziwić. Dodatkowo trzeba zauważyć, że takie pokutne praktyki – poza tym że nijak nie spełniają wymogów dobrej spowiedzi – wielu wiernych zapisanych w kościelnych statystykach i tak omija szerokim łukiem, bo zwyczajnie kontestują konfesjonał jako miejsce składania oskarżeń dotyczących swojego postępowania. Dlaczego mam się dzielić wstydliwymi sprawami z człowiekiem, który być może ma na swoim sumieniu dalece większe grzechy – tak często mówią ci, którzy już dawno odpuścili sobie ową formę pokutnego sakramentu. Niekiedy sami kapłani stawiają w tej kwestii swoistą zaporę przed wiernymi.
Jeden z katolików wspominał, jak przed wielu laty zamierzał przystąpić do spowiedzi, lecz choć czekał wtedy w krótkiej kolejce, to nie mógł spełnić swojego zamiaru, bo okazało się, że w tym dniu duchowny „będzie spowiadał tylko dziewczynki”. „To była moja ostatnia próba spowiedzi i do dziś nie umiem sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ten ksiądz mnie tak potraktował” – stwierdził z nieukrywanym przygnębieniem.
Wielu wiernych coraz głośniej wyraża swoją dezaprobatę wobec takiej formy sakramentu pokuty, która wymaga wyartykułowania własnych grzechów w indywidualnym akcie, i wyrażają pragnienie zmiany tej formy w spowiedź powszechną. Kościół przecież aprobuje taką formę w szczególnych okolicznościach, na przykład w czasie wojennego zagrożenia życia, kiedy wojskowi kapelani mogą przed bitwą stosować ryt absolucji zbiorowej zamiast spowiadania żołnierzy.
Przed laty byłem na mszy w kościele polskokatolickim i pamiętam swoje zdziwienie, kiedy celebrans przed liturgią poprowadził spowiedź powszechną dla wszystkich zebranych. Moje zdumienie jeszcze wzrosło, kiedy później, w trakcie komunii, nie wszyscy przystąpili do stołu Pańskiego, choć także byli uczestnikami obrzędu poprzedzającego liturgię mszy świętej. Wątpliwości rozwiał zapytany przeze mnie po liturgii ksiądz celebrans: „Do komunii przystąpili tylko ci, którzy w swoim sumieniu spełnili wszystkie warunki dobrej spowiedzi, kładąc nacisk na szczery żal i postanowienie poprawy”. Uprzedzając moje kolejne pytanie, dodał: „W naszym Kościele mamy także formę spowiedzi bezpośredniej, kiedy ktoś czuje potrzebę pomocy kapłana, który byłby dla skruszonego grzesznika swoistym przewodnikiem w naprawianiu osobistych relacji z Bogiem”...
Tak sobie myślę, dlaczego u nas, w katolickiej wspólnocie, ten jeden z najważniejszych sakramentów sprowadzono do płytkiego ceremoniału, który niewiele ma wspólnego – albo wręcz nic – z szansą na coś więcej niż tylko odpukanie przy konfesjonale?