Wciąż przechodzą mnie ciarki!
– Zaskoczyło cię tak olbrzymie zainteresowanie mediów i kibiców po gali w Paryżu?
– Szczerze mówiąc, spodziewałem się tego. Wiedziałem, co mnie czeka, jak wygram. I nie chodzi tylko o to, że jestem pierwszym Polakiem, który zdobył tę nagrodę. Mamy do czynienia z pewnym przełomem w sporcie. Po raz pierwszy uhonorowano ampfutbolistę. Mam wręcz wrażenie, że w tym tygodniu więcej się mówiło o Marcinie Oleksym niż o Robercie Lewandowskim.
– Ale głos masz mocno zmęczony... Przesyt?
– To nie tak. Cieszę się, że ludzie chcą poznawać moją historię, poznawać ampfutbol. Bardzo zależy mi, żeby jak najlepiej wypromować tę wyjątkową i piękną dyscyplinę. Ostatnie dni były bardzo intensywne. W weekend miałem treningi z reprezentacją Polski. W niedzielę wieczorem wyleciałem do Paryża, w nocy zameldowałem się w hotelu. Spałem może kilka godzin. Od rana zdjęcia, wywiady. Później szykowałem się do gali. Po niej, gdzie przecież były wielkie emocje, zostałem na bankiecie. Znów mało snu. Następnego dnia poranny wylot do Warszawy. Byłem bardzo zmęczony i niewyspany.
– W Polsce udało ci się trochę zwolnić tempo?
– A skąd! Miałem mnóstwo wiadomości, próśb o wywiady. Niektórych udzielałem jak automat, zmęczenie nie odpuszczało. Na konferencji prasowej przymykały mi się oczy i nie byłem w stanie wiele mądrego powiedzieć. Szeroko mi się otworzyły, gdy usłyszałem, że dostaję od PZU stypendium, 100 tysięcy złotych, za co bardzo dziękuję! Mam pewien pomysł, jak je zainwestować, ale na razie wolę nie zapeszać i nie zdradzać szczegółów.
– Myślisz, że trudno będzie wrócić do codzienności, gdy emocje opadną?
– Nie myślę o tym. Wiele zależy od tego, co będzie się dalej działo. Na razie mam przed sobą sporo spotkań. W urzędzie marszałkowskim szykuje się kolejna gala. Zaraz wyjeżdżam do Gdańska, potem do Warszawy. Następne będą Poznań, Lublin. Mam swoje pięć minut i chcę je jak najlepiej wykorzystać. Wielu ludzi chce mi pomagać. A co z tego wszystkiego wyjdzie? Zobaczymy.
– Jesteś doskonałym ambasadorem ampfutbolu. Pewnie z nim wiążesz przyszłość?
– Na pewno. Ale chciałbym też popracować z ludźmi w trudnych życiowych sytuacjach. Chociażby po takich wypadkach jak mój. Spotykać się, rozmawiać, przekonywać, że to nie koniec świata. Słyszę, że jestem inspiracją, ale żeby być dobrym terapeutą, musiałbym chyba trochę się dokształcić.
– Masz w głowie jakiś jeden szczególny obrazek z paryskiej gali?
– Moment wyczytania mojego nazwiska. I ta reakcja publiczności. Owacja ze strony tych wszystkich wielkich gwiazd. To było megauczucie. Wstałem i poczułem się niesamowicie. Ale takich scen było więcej. Chociażby, gdy wyświetlono 11 nominowanych goli. Przy moim cała sala tak głośno biła brawo, że wciąż przechodzą mnie ciarki, gdy o tym myślę. Ale też samo zejście ze sceny. Kolejne oklaski. Patrzy na mnie Messi, uśmiechnięty od ucha do ucha, zaciska pięści, pozdrawia. Zapamiętam to wszystko do końca życia.