Waleczne Serce
Rozmowa z IGOREM TRACZEM – mistrzem świata w psich zaprzęgach
– Wracasz ze Szwecji ze złotym medalem. Brawo!
– W Åsarnie wywalczyłem mistrzostwo świata w wyścigu jazdy na czas czwórek zaprzęgowych w warunkach śnieżnych, najbardziej prestiżowej konkurencji sprinterskiej. Dostałem złoty medal, usłyszałem Mazurka Dąbrowskiego i odebrałem dla psów tradycyjny worek karmy. W naszym sporcie nie ma nagród finansowych, ścigają się pasjonaci, wariaci jak ja.
– Wyścigi psich zaprzęgów stają się coraz bardziej popularne.
– Rzeczywiście tak się dzieje. W ubiegłym roku we Francji w mistrzostwach świata w warunkach bezśnieżnych w kategorii open startowało aż 1000 zawodników z 46 państw.
– Ilu miałeś rywali kilka dni temu w Szwecji w zimowej rywalizacji?
– Ostatecznie po eliminacjach o medale walczyło 18 zawodników. Odbyły się dwa wyścigi na trasie liczącej prawie 10,5 kilometra. Liczył się ogólny czas przejazdu. W pierwszym wyścigu byłem lepszy od ubiegłorocznego mistrza o 29 sekund, a w drugim o kolejne 13. Pokonałem wyraźnie Andreia Drabika, Słowaka trenującego ciągle w Tatrach. Zaskoczyły mnie tak dobre czasy, bo w tym roku nie brałem udziału w żadnych zawodach. Nie miałem dużo czasu, bo przede wszystkim jestem pochłonięty pomocą humanitarną dla Ukrainy, a jeśli już trenowałem, to właściwie w polskim błocie, a nie w warunkach zimowych.
– W Szwecji były jednak zimowe warunki.
– Bardzo odpowiadała moim psom trasa – długa, niezwykle szybka. Pędziliśmy do mety z prędkością ponad 40 kilometrów na godzinę. Wiele zaprzęgów słabło zdecydowanie na ostatnim odcinku trasy.
Tym razem miałem młody zaprzęg. Cztery suki od dwóch do czterech lat – Gemma, Jolka, Adelajda i Judy, greystery, psy specjalnie stworzone do sportu. Mają szczególne predyspozycje, są szczupłe, a dzięki temu bardzo wytrzymałe i szybkie. Potrafią długo utrzymywać wysokie prędkości. Wszystkie urodziły się w mojej psiarni.
– Jest liderka?
– To Gemma. Latem ubiegłego roku zdobyłem z nią mistrzostwo świata w bikejoringu, czyli rowerowym psim zaprzęgu. Mój bezwzględnie najszybszy, najbardziej wytrzymały pies. Rozumiemy się doskonale, świetnie się ze sobą komunikujemy. Nadaje tempo, bezbłędnie prowadzi zaprzęg.
– Obok niej biegła Jolka?
– Tak, kiedyś myślałem, że nic z niej nie będzie, bo nie miała ochoty biegać. Bała się uprzęży, linek, hałasu na starcie. Szczęśliwie dwa lata temu coś pozmieniało się w jej głowie i zaczęła genialnie biegać. Trzyma równe tempo w zaprzęgu.
– A jakie psy muszą być z tyłu?
– Nie muszą być bardzo szybkie, ale bardzo silne. Na nie spada największy wysiłek przy starcie, rozpędzenie zaprzęgu i wchodzenie w zakręty, kiedy siła odśrodkowa wynosi sanie na zewnątrz. Po lewej stronie biegła Adelajda, a po prawej mocna, umięśniona Judy, siostra Gemmy.
– Dlaczego takie imiona?
– Judy to nazwa amortyzatora do roweru górskiego, Gemma była jedną z wrednych bohaterek serialu telewizyjnego, mój psiak od narodzenia był zawadiacki, złośliwy, natychmiast skojarzyłem imię z filmową postacią. Jolka też kojarzy się z kolarstwem górskim. „Jolka Demolka” to określenie świetnej Szwajcarki Jolandy Neff – wielokrotnej mistrzyni świata.
– Adelajda od miasta w Australii?
– Tak, miała właśnie tam lecieć, a ostatecznie sprzedałem innego szczeniaka właścicielowi w Australii.
– Czym żywisz swoje psy?
– Psy sportowe zjadają dziennie około 2,5 kilograma rozmaitej karmy, nie biegną na głodniaka. Dwie godziny przed startem otrzymują delikatne śniadanie oparte na białku i tłuszczu. Po wyścigu szybko dostają cukry proste, by odbudować glikogen, a po kilkunastu minutach nieco większy posiłek. Psy nie ścigają się dla jakichkolwiek nagród. Biegają, bo uwielbiają to robić. Nagrodą dla psa jest kolejna porcja ruchu, wtedy są szczęśliwe z językami do ziemi.
– Ciągną sanie.
– Od kilku miesięcy mam bardzo skrętne, na świetnych sztywnych płozach, austriackiej firmy Danler. Są lekkie, ważą 9 kilogramów, kapitalne do manewrowania. Ręce spoczywają na elastycznym pałąku, a ugięte nogi na płozach. Stopy nie są przymocowane do płóz, bo trzeba mieć możliwość właściwego balansowania i odpychania po wyjściu z każdego zakrętu. Pracuje się całym ciałem, nieustannie w potwornym spięciu, wysiłek ogromny, ale ja jestem tylko dodatkiem, robię wszystko, by moim psom nie przeszkadzać. Dodam, że sprzęt mechaniczny i środki przymusu są zabronione i grozi za to dyskwalifikacja na cztery lata. Używanie bata nie ma najmniejszego sensu, psa sportowego nie zmusi się w taki sposób do wysiłku.
– Wspomniałeś, że ostatnio masz mało czasu na trening.
– Mija rok, gdy pierwszy raz pojechałem z konwojem humanitarnym do Ukrainy. Konwój numer 40 ruszy za kilka dni. Razem z wolontariuszami czterema samochodami transportujemy potrzebny walczącym Ukraińcom towar. Różny, zbieramy go z całego świata. Dostarczyliśmy już 300 ton m.in. jedzenia, sprzętu wojskowego, ubrań, wyposażenia do szpitali, leków. Nasza pomoc skierowana jest głównie do żołnierzy, szpitali i zwierząt. Ostatnio dostarczyliśmy do Chersonia aparaty USG na oddział ginekologiczny, a do szpitala w Mikołajowie trzytonowy agregat prądotwórczy. Naszą dewizą jest docieranie bezpośrednio do ludzi potrzebujących wsparcia.
– Wiecie, jakie są właściwe potrzeby.
– Kiedy zawozimy buty wojskowe, śpiwory, karimaty, to przekonujemy się, jaką ogromną wartość mają dla walczących. Moja fundacja nawiązała współpracę z weteranami jednostki GROM. W nasze konwoje zaangażował się ostatnio Marcin Gortat i byliśmy razem przez tydzień w Ukrainie. Współpracujemy z wieloma fantastycznymi osobami i instytucjami ukraińskimi.
– Ratowałeś psy?
– W pierwszych miesiącach wojny szczególnie taka pomoc była potrzebna. Mieliśmy pod opieką 20 rannych psów po ataku rakietowym na schronisko w Charkowie. Jeden z urwanymi łapami wymagał szczególnej troski. Inne zwierzęta w strasznym stanie przewoziliśmy na leczenie do Polski albo na bezpieczniejsze tereny Ukrainy.
– Masz jakiegoś psa z Ukrainy?
– Pewien Ukrainiec poprosił mnie o pomoc, opiekę nad jego psem. Sam wyruszał na front i nie miał go z kim zostawić. Co ciekawe, ten pies okazał się spokrewniony z moimi zaprzęgowymi, które trafiły do Ukrainy i jest bardzo podobny do greysterów. Oczywiście zabrałem psa, trafił do moich rodziców, a Ukrainiec walczy, żyje, mam z nim nieustający kontakt.
– Widzisz wojnę z bliska.
– I to bardzo mocno wbijające się w świadomość obrazy. Pewnego dnia tankowaliśmy nasze samochody i na stacji benzynowej podszedł do mnie emerytowany generał armii ukraińskiej. Był wdzięczny za pomoc, jaką okazują Polacy, i zapłacił rachunek za paliwo do naszych trzech samochodów. Wkurzam się, kiedy słyszę niekiedy w Polsce – po co pomagamy Ukraińcom! Nieprawda! Dostarczyłem kiedyś pewnej staruszce paczkę z żywnością, wybiegła za mną i oddała mi jedynego dolara, jakiego miała w domu. Z serca. Z życzliwości. Wdzięczność tamtejszych ludzi nie ma granic. Pewnej nocy w pobliżu granicy ukraińsko-białoruskiej zatrzymał nas nieznany patrol. Włożono kałasznikowy przez okna naszych samochodów, było groźnie. Szczęśliwie byli to Ukraińcy. Wieczór zakończyliśmy na wspólnym oglądaniu telewizyjnej transmisji meczu piłkarskiego Ukraina – Szkocja. A na kolacji nie zabrakło piwa... i krewetek. Kiedyś karmiłem bezdomne psy. Zdziwiło mnie, że nie są aż tak głodne, okazało się, że zjadały żołnierza rosyjskiego przy czołgu.
– Potworne obrazy.
– Nie zapomnę ludzi, których wiozłem z zachodniej Ukrainy. Przez cały czas trzymali się za ręce, płakali i ze łzami opowiadali o tym, jak dziesięciu rosyjskich żołnierzy zgwałciło ich sąsiadkę. Oskalpowali. Obcięli uszy, a na końcu zastrzelili. To hardcorowe obrazy. Zaczepiły mnie kiedyś kobiety... Zapytały, czy widzę krwawe ślady przy stojącym aucie? Rzeczywiście były. I słyszę zapłakany głos... Ci chłopcy mieli po pięć lat i ruscy wpakowali im cały magazynek w plecy. Ku... gdzie my jesteśmy???