Lalkowa haute couture
W PRL-u lalki produkowały spółdzielnie pracy niemal w każdym dużym mieście. Dziś nasz rynek zabawek opanowały wyroby z Chin i krajów Unii. Polacy stanowią na nim absolutny margines. Jedną z nielicznych firm, które odniosły sukces, i to przede wszystkim za granicą, jest Lullu Dolls.
Katarzyna Skorupa zawsze chciała być dziennikarką. Ukończyła kierunkowe studia na Uniwersytecie Warszawskim, ale w ich trakcie zdecydowała się na specjalizację z public relations i w tej katedrze napisała pracę magisterską. – Zaraz po studiach zatrudniłam się w wielkiej agencji PR – wspomina pani Kasia. – Firma była dla mnie za duża, więc przeniosłam się do typowej agencji reklamowej. Po kilku latach postanowiłam pracować na swoim i w 2003 r. założyłam firmę reklamową Adrenalina. Prowadziłam duże projekty. Współpracowałam z Fiat Bankiem, Alfą Romeo, Greenpeace’em. Wszystko zmieniło się, kiedy urodziłam pierwszą córkę. Rynek reklamowy był coraz trudniejszy, a ja pracowałam po kilkanaście godzin dziennie. Postanowiłam wyhamować i poświęcić się rodzinie. Od wczesnego dzieciństwa miałam ukochaną zabawkę – misia, który jest ze mną do dziś. Chciałam, żeby moja córka też miała taką zabawkę od serca. Ale w sklepach nie znalazłam niczego, co by mnie ujęło, więc postanowiłam uszyć lalkę sama. Był jednak pewien problem. Właściwie nie umiałam szyć, ale w końcu, w wielkich bólach, z pomocą mamy, zrobiłam ją. Kiedy dziś na nią patrzę, mam mieszane uczucia. Szycie było formą odreagowania stresu w firmie. Dlatego zaczęłam robić kolejne lalki, także dla dzieci znajomych. Były coraz lepsze. Mąż postanowił zaprezentować je w mediach społecznościowych. I to był przełom. Posypały się zamówienia. W 2013 roku zarejestrowałam firmę produkcyjną, która dziś nazywa się Lullu Dolls. Jej oficjalna siedziba mieści się w mieszkaniu rodziców na Ursynowie przy ulicy Alternatywy 7. Prawie naprzeciwko bloku numer 4, gdzie rozgrywała się akcja serialu Stanisława Barei. Gdy więc zamawiałam taksówkę, zazwyczaj radzono mi wytrzeźwieć.
Przesiąkają zapachem domu
Lalki pani Katarzyny szyte są ręcznie, z naturalnych materiałów, głównie z bawełny. Mają ruchomą głowę, mogą stać, siedzieć, a te wyposażone w ruchomy szkielet potrafią znacznie więcej. Jedne mają włosy syntetyczne, inne naturalne, z alpaki. Każda ma 40 cm wzrostu i waży pół kilograma. Wszystkie mają certyfikat niemieckiego laboratorium TUV (kontrola produktów pod kątem bezpieczeństwa) oraz certyfikat CE (produkt jest zgodny z dyrektywami unijnymi zarówno pod względem bezpieczeństwa użytkowania, jak i ochrony zdrowia oraz środowiska). Mimo nowoczesnego wzornictwa i wysokiej jakości to klasyczne szmacianki, gdyż – jak twierdzi właścicielka – takie lalki przesiąkają zapachem domu.
To, co je łączy, to lekko łobuzerska mina. Różnią ubrania, a właściwie stylizacje. Jest ich ponad sto. Każda lalka ma imię. Niektóre reprezentują konkretne zawody: lekarz, nauczyciel, pilot, weterynarz, kuchcik. Oczywiście są też czarownice, wróżki i księżniczki. Zgodnie z poprawnością polityczną kilka lalek ma ciemne lub żółte (ze skośnymi oczami) twarze. Jedna miała nawet dredy, których zrobienie okazało się sporym wyzwaniem. Niestety, wyraźnie dyskryminowani są chłopcy. Antek, Ben, Romek, Szymon oraz Staś stanowią tylko margines oferty.
Na szczęście te proporcje wyglądają inaczej w serii „Piłkarze”, gdzie zdecydowanie przeważają chłopcy. Jest nawet Ali w koszulce wyglądającej jak flaga Kataru, a także David, Patrick, John, Pierre, jest Robert, ale zamiast numeru 9 ma na koszulce 40.
Każda lalka ma swój własny strój: sukienki, spodnie, nakrycia głowy, buty (piłkarze noszą adidasy), skarpetki, bluzy, kurtki, chustki. Większość lalek ma także niewielkiego pluszaka lub inną zabawkę, zeszyt, a piłkarze oczywiście piłkę. Tym, które nic nie mają, można kupić malutkiego misia, kotka, świnkę, liska, pieska, a nawet żyrafkę.
Nie mogło też zabraknąć licznych dodatków: okularów, plecaków, kapeluszy, torebek. Lalkom można urządzić własny kącik z drewnianym łóżkiem, wózkiem i stojakiem na ubranka.
Handmade jest w cenie
Wszystko poza butami powstaje na miejscu w firmie. Nie są to tanie zabawki. Lalki kosztują od 300 do 400 zł. Cena rozsądna, jeśli wziąć pod uwagę, że na zrobienie jednej trzeba poświęcić 20 – 30 godzin. Zwierzaki lalek są znacznie tańsze – kosztują od 30 do 59 zł. Łóżko – 180 zł, dodatki średnio 30 zł, a jeżeli piłkarz pobrudzi swój strój, można mu kupić kolejny za 103 zł. Na zmianę można także zamówić dodatkowe ubrania. Bluza bomberka kosztuje 79 zł – podobnie jak ubrania dla dorosłych oferowane w promocyjnych cenach w sieciach dyskontów.
– Mimo że mam profesjonalną stronę internetową, większość klientów trafia do mnie z polecenia. To w dużej mierze także kolekcjonerzy, bo na świecie to całkiem spora grupa. Moje lalki sprzedaję w sieci, współpracuję też z kilkoma stacjonarnymi sklepami z zabawkami. 60 – 70 proc. zamówień przychodzi z zagranicy, w większości z tak odległych krajów jak Stany Zjednoczone, Kanada, Singapur, Malezja, Australia, a także z kilku krajów Unii Europejskiej. Moje lalki traktowane są jak zabawki kolekcjonerskie, dlatego sprzedawane są także na specjalnych aukcjach internetowych. Mogę się też pochwalić, że w tym roku podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy moją lalkę wylicytowano za ponad 15 tys. zł. Inna, z jarmułką na głowie, trafiła do Muzeum Polin.
Czasem się zdarza, że lalki pani Kasi są podobiznami znanych osób. Tak było w przypadku Jana Borysewicza z Perfectu, Borysa Szyca czy Jerzego Owsiaka. Właścicielka nie chce zdradzić, ile osób pracuje przy szyciu lalek, wyjawić wielkości ani rentowności produkcji, co jest o tyle dziwne, że Lullu Dolls nie ma w kraju poważnej konkurencji.
– To, że dużo więcej sprzedaję za granicą, wynika z faktu, że tam ceni się produkty handmade, które są nie tylko ręcznie wykonane, ale i niepowtarzalne albo wykonane w niewielkich seriach. Mam nadzieję, że w Polsce też tak będzie. Dlatego myślę, że to dobry biznes, bo jest perspektywiczny i daje sporą satysfakcję.