W piwnicznej izbie
Michał z żoną i dziećmi żyją w suterenie na Ursynowie. Od 14 lat. Mają dwoje dzieci, 14-letniego syna i 2-letnią córeczkę. On sprząta bloki spółdzielcze, ona na razie zajmuje się córką, która wkrótce pójdzie do przedszkola i matka mogłaby pójść do pracy. Kiedy pada deszcz, bywa, że woda leje się do środka. Przez małe okienka widzą tylko nogi mieszkańców eleganckiej warszawskiej dzielnicy, w której mieszkają. Spółdzielnia oficjalnie nic nie wie o tym, że na jej terenie w strasznych warunkach wegetuje rodzina z dziećmi. Ale za zużycie wody od pensji odliczają.
Pięć lat temu próbowali prosić o pomoc mieszkaniową. Odesłano ich do dzielnicy, w której Michał był zameldowany. Ale tam musiał podać, gdzie mieszka, a on bał się to ujawnić, żeby go nie wyrzucili, bo nie stać ich na wynajem mieszkania na wolnym rynku. Kiedy przyszedł po pomoc do Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej, też początkowo wzbraniał się przed ujawnieniem swojej sytuacji. W końcu jednak, po zapewnieniu, że w razie czego nie zostawimy ich na lodzie, zdecydował się. Przyszli na spotkanie z wiceburmistrzem dzielnicy z żoną i małą w wózeczku. Było z nami kilkunastu wolontariuszy Kancelarii i kamera telewizyjna.
Przebieg spotkania przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Okazało się, że sprawa wcale nie jest beznadziejna i że rodzina w tak trudnym położeniu może liczyć na pomoc mieszkaniową miasta st. Warszawy. Jednak mieszkańcy sutereny z niepokojem czekali na dalszy rozwój wydarzeń. Ich obawy były słuszne. Prezes spółdzielni mieszkaniowej wezwał Michała i kazał mu się w ciągu trzech dni wynosić. Na szczęście znaleźli się dobrzy ludzie, którzy przygarną tę rodzinę, więc już w godnych warunkach mogą czekać na wynajęcie lokalu komunalnego od miasta.
Ta rodzina przez 14 lat była praktycznie bezdomna. Ludzi mieszkających w piwnicach, na strychach, w suszarniach, na działkach są setki tysięcy. Chodzą do pracy, starają się o schludny wygląd i o to, żeby się nie rzucać w oczy, bo zwykle tam, gdzie mieszkają, przebywać nie wolno. Od jakiegoś czasu władza publiczna, zarówno centralna, jak i samorządowa, przestała liczyć bezdomnych. Pewnie dlatego, że ich liczba gwałtownie rośnie. W marcu spotykam się z burmistrzem Pragi Południe i trzema osobami w kryzysie bezdomności, które nawet były objęte programem wychodzenia z niej. Programem, który zakończył się fiaskiem.