Hologramowy Bowie?
Niewykluczone, że znów zobaczymy piosenkarza na scenie. Niestety, nieprawdziwego. Bowie zmarł bowiem 10 stycznia 2016 roku w wieku 69 lat. Za to na estradach może pojawić się jego hologram.
Byłby to projekt podobny do tego, jaki od maja ubiegłego roku prezentowany jest na terenie londyńskiego Parku Królowej Elżbiety, w kompleksie pozostałym po olimpiadzie 2012 roku. Tyle że tam – w specjalnie przeznaczonym do tego celu koncertowym obiekcie mieszczącym 3000 widzów – swoje przeboje śpiewa grupa ABBA. Też nieprawdziwa, bo reprezentowana przez awatary członków grupy. Szwedzki zespół rozsławiła kompozycja „Waterloo”, która w 1974 roku triumfowała na festiwalu Eurowizji, a w 2005 roku – z okazji 50-lecia wokalnego konkursu – została uznana za najlepszą piosenkę imprezy. Później były przeboje „S.O.S.”, „Voulez-Vous”, „Super Trouper”, „Mamma Mia!” i wiele innych. Najpopularniejszy z nich to „Dancing Queen”. Piosenka ma prawie 900 milionów odsłuchów na portalu Spotify. Grupę tworzyli: Agnetha Fältskog, Björn Ulvaeus i Benny Andersson – trójka ze Szwecji – oraz Norweżka Anni-Frid Lyngstad (pseudonim Frida). Z pierwszych liter ich imion utworzono nazwę zespołu. Członkowie kwartetu żyją i mają się dobrze, ale w 1982 roku skończyli z koncertami. Za to 5 lat temu wrócili do studia. Nagrali utwory „I Still Have Faith in You” i „Don’t Shut Me Down”, utrzymane w stylu ich dawnych hitów. 5 listopada 2021 trafił do sklepów album „Voyage”, na którym znalazły się te właśnie kompozycje oraz 8 nagrań dodatkowych. Grupa jednak nie promuje ich koncertami. Dlatego postanowiono zaprezentować na scenie hologramy jej członków. Żeby je stworzyć, artyści musieli przez 5 tygodni śpiewać swoje piosenki ubrani w specjalne kostiumy, które rejestrowały cyfrowo ich ruchy. Równocześnie filmowało ich 160 kamer. Wygenerowane w ten sposób hologramy zostały komputerowo „odmłodzone”, aby wykonawcy wyglądali tak, jak pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.
David Bowie zasługuje na podobny estradowy hołd. Jednak w jego przypadku technika tworzenia hologramu będzie zapewne inna, bowiem nie można obecnie zarejestrować jego estradowych ruchów. Materiału źródłowego jednak nie brakuje, zarówno w postaci plików audio, jak i wideo. Zostało po artyście mnóstwo nagrań muzycznych, zagrał też w ponad 30 filmach. Awatary nieżyjących gwiazd już niejednokrotnie gościły na scenach. Koncertowały hologramy Franka Zappy, Roya Orbisona (nawet z orkiestrą symfoniczną) i Whitney Houston. Dlaczego więc Bowie nie miałby być cyfrowo odtworzony?
Jego katalog albumów studyjnych zawiera 26 tytułów. To znacznie więcej niż ma na koncie ABBA, która wydała zaledwie 9 płyt. Pierwszy krążek piosenkarza, sygnowany jedynie jego nazwiskiem, ukazał się w 1967 roku. Ostatni – zatytułowany „Blackstar” – miał premierę 7 lat temu, 2 dni przed jego śmiercią. Za swoje nagrania Bowie otrzymał 5 nagród Grammy, czym nie mogą pochwalić się członkowie ABBY. Wykonawców tych łączy jedynie obecność w Rockandrollowej Izbie Sławy. Szwedzki kwartet dostał się tam w 2010 roku. Laudację na cześć autorów hitu „Waterloo” wygłosili Barry i Robin Gibb, znani z formacji Bee Gees. Bowie natomiast trafił do Izby Sławy w 1996 roku, a został do niej wprowadzony przez Davida Byrne’a, lidera Talking Heads.
„Pojawienie się artysty było szokiem dla rocka, ale takim potrzebnym, magicznym, zabawnym, seksownym, przewrotnym i nacechowanym wizją” – stwierdził Byrne. – „Zgodnie z duchem rock and rolla, w tym, co muzyk przedstawiał, były radość, wolność i nadzieja; nie zabrakło strachu, marzeń sennych, a nawet koszmarów. Bowie łączył rock z literaturą, ze sztuką i ze wszystkim innym, co można sobie wyobrazić (...). Mówił o radości, terrorze i dezorientacji w naszym życiu. Uosabiał psychoterapeutę, kapłana, obiekt seksualny i proroka zagłady. Witał w nowym, odważnym świecie. Dziękuję mu za to, co zrobił”.
Przez blisko pół wieku Bowie prezentował różne style muzyczne. Zaczął od piosenek aktorskich, bliskich musicalowi.
Nieobca była mu też twórczość poetycka. Dopiero z czasem zainteresował się rockiem, dodając do tego stylu sporo oryginalnych pomysłów. Międzynarodową sławę przyniosła mu ballada o locie kosmicznym, zatytułowana „Space Oddity”. Później występował na scenach przebrany za przybysza z kosmosu – Ziggy’ego Stardusta. Na krótko zafascynowało go filadelfijskie brzmienie, czego efektem jest longplay „Young Americans”. Wystąpili na nim instrumentaliści zza Atlantyku (m.in. Willie Weeks, David Sanborn i Earl Slick), a także Portorykańczyk Carlos Alomar i nawet John Lennon, który zaśpiewał z bohaterem longplaya utwór „Across the Universe” (z repertuaru Beatlesów) oraz piosenkę „Fame”, skomponowaną wspólnie z nim oraz Alomarem.
Bowie przyjaźnił się z Iggym Popem, którego niedługo zobaczymy na Narodowym, gdzie zaśpiewa przed formacją Red Hot Chili Peppers. Skomponowali razem utwór „China Girl”. Wersja Popa zdobi jego album „The Idiot”, a Bowie wydał swoją interpretację na longplayu „Let’s Dance”, jednym z najpopularniejszych w jego fonograficznym dorobku.
Ciekawym etapem w karierze piosenkarza jest tzw. okres berliński, czyli lata 1977 – 1979, kiedy Bowie był pod wpływem twórczości Briana Eno, bogatej w syntezatory. Wydał wówczas nacechowane elektroniką płyty „Low”, „Heroes” i „Lodger”.
Mimo ciągłych eksperymentów brzmieniowych i nowatorskich rozwiązań aranżacyjnych, głównym jego atutem twórczym był charakterystyczny głos, swobodnie operujący w różnych rejestrach i często zmieniający barwę. To głównie dzięki niemu nagrania artysty mają niepowtarzalny urok.
Miło będzie zobaczyć na estradzie hologram wykonawcy, o ile taki projekt doczeka się realizacji. Jednak to głównie piosenki, które stworzył Bowie, przyciągną melomanów przed scenę. Portal „Mirror” informuje, że za 2 lata 80 tys. pamiątek po artyście – m.in. jego zdjęcia, nuty, sceniczne kostiumy, instrumenty, nagrody, projekty okładek płyt – ma być wystawionych w muzeum mieszczącym się na terenie Parku Królowej Elżbiety, gdzie obecnie koncertują awatary ABBY.