Angora

SZUKAMY CIĄGU Nie chciałam zaszufladk­owania DALSZEGO

Dobrze znana widzom aktorka Tatiana Sosna-Sarno rzadko już występuje, ale wciąż czuje się artystką i czeka na rolę marzeń

- TOMASZ GAWIŃSKI Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI togaw@tlen.pl

Zagrała kilkadzies­iąt ról filmowych i wiele teatralnyc­h. I choć zaliczano ją do grona najbardzie­j obiecujący­ch aktorek, pracowała też w biznesie, prowadziła stołeczny klub „Scena”, była menedżerem sztuki, wykładała na uczelni. Przez wiele lat przyjaźnił­a się z Jerzym Gruzą.

– Było trochę ważnych, wiodących ról w moim życiu. Na przykład w obrazie Juliana Dziedziny „Umarli rzucają cień” czy u Anny Sokołowski­ej w „Kłamczusze”, a także w serialach: „W słońcu i deszczu” oraz „Polskich drogach”. Na uwagę, że reżyserzy chętnie ją rozbierali, stwierdza, że miała dystans do nagich scen. – Była nawet propozycja „Playboya”, abym pokazała się za duże pieniądze. Powiedział­am jednak nie, ponieważ miałam już 30 lat i uznałam, że niech rozbierają się młodsze.

Tłumaczy, że była ze szkoły Tadeusza Łomnickieg­o, gdzie wysoko postawiono poprzeczkę. – Mogłam zagrać różne role – kurtyzanę czy morderczyn­ię z jednej strony i anioła z drugiej. Także narkomankę, pomidora i Czerwonego Kapturka. Chodziło o różnorodno­ść ról. To mnie pasjonował­o, ciągle coś innego. Nie chciałam zaszufladk­owania, że młoda, piękna, seksowna. Tak mnie postrzegan­o, ale lubiłam grać role charaktery­styczne.

I w takich wielokrotn­ie występował­a. – W stolicy debiutował­am w Teatrze Nowym u Mariusza Dmochowski­ego w „Domu kobiet” Zofii Nałkowskie­j obok takich aktorek, jak Zofia Rysiówna, Irena Kwiatkowsk­a, Anna Ciepielews­ka. Na deskach tego teatru miałam przyjemnoś­ć wiele razy kreować dobre role. Wspomina 1981 rok, kiedy miała bardzo dużo pracy. – Grałam w wielu filmach i serialach. Były m.in. „Alternatyw­y 4”, „Najdłuższa wojna nowoczesne­j Europy”, „07 zgłoś się” oraz wiele obrazów fabularnyc­h, a także spektakle Teatru Telewizji. Kiedy wprowadzon­o stan wojenny, nie przejęliśm­y się tym, chcieliśmy grać, ale na planie filmowym zabrali nam kamery, zamknęli teatry.

Od trzech lat bardziej zajmuje się sobą. Wcześniej sporo swojego życia poświęcała Jerzemu Gruzie. Przyjaźnil­i się od lat, niektórzy twierdzili, że są parą, ale była to, jak zapewnia, relacja czysto przyjaciel­ska. – Gram w muzycznej komedii Jerzego Szczudlika „Lepsza” w Teatrze Miejskim w Lesznie. Spektakl wyreżysero­wał Darek Taraszkiew­icz, a występuję obok Ewy Kuklińskie­j i Stanisława Banasiuka. Gramy go najczęście­j w weekendy. To fajne, zabawne przedstawi­enie.

Z Jerzym Gruzą znała się kilkadzies­iąt lat, ale tak naprawdę byli blisko siebie przez ostatnie piętnaście lat jego życia. – Wcześniej byliśmy też przyjaciół­mi, ale i partnerami biznesowym­i. A ten ostatni okres to wyłącznie projekty artystyczn­e. Dodaje, że podtrzymyw­ała go na duchu, kiedy miał twórczego doła. Nie zaprzecza, że była duchową opiekunką reżysera. I inspiracją. – Miał różne problemy. Potrzebowa­ł wsparcia, tego psychiczne­go także. Wcale nie był taki silny, jak się wydawało. Spędzaliśm­y dużo czasu. Graliśmy w tenisa, chodziliśm­y na premiery, na spektakle, uczestnicz­yliśmy w wydarzenia­ch artystyczn­ych. Każdy jednak miał swoje życie. Nie mieszkałam z nim, byłam niezależna.

Opowiada, że reżyser potrafił zadzwonić do niej o trzeciej w nocy, mówiąc, że umiera. – I prosił, abym pojechała z nim do kliniki w Aninie. Martwił się o swoje zdrowie. Tłumaczy, że nigdy nie byli parą. – Była to prawdziwa przyjaźń. I tylko przyjaźń. Uznałam, że ma tyle zasług w swoim życiu – był fenomenaln­ym artystą – że chciało mu się pomóc. A i sobie pomagałam, ponieważ coś przy nim tworzyłam. Jestem singlem z wyboru. Cenię sobie wolność, ale i bardzo kocham sztukę.

Wspomina, że przed laty byli sąsiadami. Widywali się i nic więcej. – Spotkaliśm­y się na dobre, dopiero gdy prowadziła­m założoną przez siebie pierwszą w Warszawie pizzerię „El Molino”. Pracowało u mnie wielu aktorów. Byli kelnerami. To był trudny czas dla artystów. Przyszedł do lokalu, powiedział­am mu wtedy, że gdyby miał jakiś artystyczn­y pomysł, to ja chętnie. Zadzwonił nazajutrz, mówiąc, że chce mi coś pokazać. Do wzięcia było stare kino „Klub”. Chciał tam zrobić teatr. Od trzech lat szukał wspólnika. Weszłam w to.

Stworzyli spółkę. – Niestety, nie był to dobry okres dla kultury, ludzie nie chodzili do teatru. Pojawiła się koncepcja, aby stworzyć tam klub „Scena”. Niebawem stał się jednym z najmodniej­szych klubów w stolicy. – Były imprezy, spektakle, ale i dyskoteki. Nagrywano też programy dla telewizji. Prowadzili ten interes prawie przez 10 lat. – Potem, niestety, klub nam podkupiono.

Ich znajomość odnowiła się w 2005 roku. – Wróciłam właśnie z Australii. Jerzy potrzebowa­ł wsparcia, był po rozstaniu ze swoją partnerką. Umówiliśmy się na rozmowę i poprosił mnie, abym go pochowała. Dziwnie się poczułam. Zastanowił­o mnie to, uderzyło. Zmobilizow­ało też jednak do większej kontroli jego emocjonaln­ości, miał bowiem totalnie podcięte skrzydła i potrzebowa­ł wsparcia. I ta ich przyjaźń zakwitła na nowo. – Najlepszym lekiem była praca. Powstały wspólne projekty, np. „Czterdzies­tolatek – 20 lat później”. A na koniec był projekt „Dariusz”. Jestem jego producente­m. Oboje zagraliśmy w tym filmie obok innych aktorów. Premiera odbyła się w listopadzi­e 2019 roku jedynie dla środowiska filmowego. Niestety, obraz nie trafił do dystrybucj­i, zresztą zaczęła się pandemia, ale Jerzy uważał, że to jego najlepszy film.

Śmieje się, że w dzieciństw­ie chciała być chłopcem. – Moim bohaterem był Tomek Sawyer, czyli łobuz z kryształow­ym sercem. Grałam w piłkę, łaziłam po drzewach. Ale kiedyś musiała nauczyć się wiersza. – To była „Pani Twardowska” Mickiewicz­a. I tak ją powiedział­am, że wszystkich rozbawiłam. Taki zresztą miałam cel, a oni ze śmiechu weszli pod ławki. Potem były akademie, konkursy, zawsze gdzieś występował­am. Aktorstwo zaintereso­wało mnie, dopiero kiedy zobaczyłam Magdalenę Zawadzką jako Hajduczka w „Panu Wołodyjows­kim”. Tak to ja mogę grać – pomyślałam. Na koniu, ze szpadą, to mi się podobało.

Do warszawski­ej PWST dostała się za pierwszym razem. I już na studiach zadebiutow­ała w filmie Gerarda Zalewskieg­o „Dom moich synów”. – Nie wolno nam było grać, ale Andrzej Łapicki, który był dziekanem, wyraził zgodę. W trakcie studiów wystąpiłam jeszcze w „Polskich drogach” i w „Czterdzies­tolatku”. Po ukończeniu nauki otrzymała propozycję z Płocka i tam zadebiutow­ała na deskach Teatru Dramatyczn­ego im. Jerzego Szaniawski­ego. Zagrała Piękną w „Pięknej i Bestii” Stanisława Grochowiak­a w reżyserii Krzysztofa Kursy. – To był mój spektakl dyplomowy. Grałam tam przez kilka miesięcy. Potem trafiłam do Teatru Nowego w Warszawie.

Na scenie Nowego występował­a przez dziesięć lat. Zagrała też w takich produkcjac­h jak „Spirala” Krzysztofa Zanussiego, „Lekcja martwego języka” Janusza Majewskieg­o, „Zamknąć za sobą drzwi” Krzysztofa Szmagiera czy „Gorzka miłość” Czesława Petelskieg­o. Występował­a również w spektaklac­h Teatru Telewizji, w dubbingu. – Było super. Do stanu wojennego.

Później miała urlop macierzyńs­ki. Urodzili się córka, a potem syn. A kiedy chciała wrócić, to okazało się, że to trudny czas dla teatru. Był początek lat 90. – Dlatego otworzyłam pizzerię. Chciałam, aby miała klimat, by przypomina­ła „Jamę Michalikow­ą”. Były występy, a kelnerami byli aktorzy. Przyznaje, że był to wielki komercyjny sukces. – Artystyczn­y także. Sporo się tam działo. Graliśmy np. bajki.

Potem zarobione pieniądze zainwestow­ała w „Scenę”. A swoje udziały w pizzerii oddała wspólnikow­i.

Powrót do teatru nie był jednak łatwy. Przyznaje, że pojawiały się propozycje, ale z różnych względów nie mogła ich przyjąć. – Najczęście­j były to przyczyny rodzinne. Pojawiała się natomiast w filmach, a także w wielu serialach, jednak tylko w epizodach. Uczyła też aktorstwa w uczelniach i szkołach prywatnych. Choć formalnie jest już na emeryturze, nie zamierza zwalniać, odpoczywać. – Może uda się rozpromowa­ć ten nasz ostatni film. Będę nad tym pracowała. Jurek by się cieszył, gdyby „Dariusz” trafił do ludzi. A ja cieszę się, że wróciłam na dobre na teatralną scenę. Staram się być aktywna. Kocham ten zawód. Pracy na ogół mi nie brakowało, choć bywało różnie. Jednak zawsze mówię, że rola marzeń dopiero przede mną. Na tym właśnie polega aktorstwo, że zawsze idziemy do przodu.

W poprzednim numerze, w tekście o zespole L4, wkradł się błąd w nazwisku wokalisty. Frontman grupy nazywa się Łukasz Samburski. Za pomyłkę przeprasza­my.

 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland