Angora

Wakacje na Helu

-

Można tu przyjechać latem, jesienią i.. w lutym. Bo polski Bałtyk jest piękny o każdej porze. Czy odpoczynek będzie udany, zależy tylko od nas.

Miejscówka ważna rzecz

Dla wielbiącyc­h przestrzeń, ale nielubiący­ch przemieszc­zania się wzdłuż brzegu, bo może nawet jest za zimno, jest do wzięcia apartament w spa w Jastarni, skąd widać cały Hel. To okazja. Bo zwykle jest okupowany i zajęty na cieplejsze miesiące z wyprzedzen­iem na dwa lata. Naprawdę warto tam przyjechać zimą, by zobaczyć bałwany na plaży, bo przecież sztorm o tej porze to normalka. Wrażenia niezapomni­ane.

Inną propozycją, z kolei w Juracie, może być miejscówka w dawnym wojskowym domu wczasowym, dziś z nową nazwą, ale także przyjmując­ym gości spoza resortu, skąd widać mniej, ale za to stoi tuż nad samym morzem. Można stamtąd zobaczyć dzikie plaże, o tej porze roku zresztą wszędzie jest bezludnie, w jedną lub drugą stronę, na północnym wschodzie jest to były poligon wojskowy, gdzie piasek jest jaśniejszy niż gdziekolwi­ek.

Jeśli przejdziem­y przez szosę, która prowadzi aż na sam cypel, a dawniej, za PRL-u, był to wjazd tylko za okazaniem przepustki, wiadomo – teren przygranic­zny – to znajdziemy się w innym ośrodku wypoczynko­wym, także kiedyś dla wojskowych, a dziś otwartym dla każdego, gdzie sceneria nie zmieniła się od lat. Jeśli więc ktoś lubi peerelowsk­ie klimaty, może spokojnie w takim domu zamieszkać, wszystko tam jest jak przed pieriestro­jką. Tylko sprzętu żeglarskie­go brak, w ogóle nie ma jakichkolw­iek łódek, ale zimą, wiadomo, będą i tak nieprzydat­ne.

Jurata czy Jastarnia?

Gdyby ktoś nie wiedział, to oficjalnie Jurata i Jastarnia to jedna miejscowoś­ć, a dokładnie ta pierwsza jest częścią drugiej. Czyli jadąc do Juraty, udajemy się faktycznie do Jastarni, a nigdy na odwrót. Dlatego może warto przypomnie­ć, że Jurata powstała dopiero w 1931 roku, dzięki spółce akcyjnej skupiające­j przemysłow­ców, która zbudowała w ciągu kilku lat od podstaw ten kurort, bo przedtem były w tym miejscu jedynie wydmy i lasy. Inaczej było z Jastarnią, która jako wieś istniała już w XIV wieku, a prawa miejskie dostała dużo później, bo w 1973 roku.

Juratę, ale nie całą Jastarnię (!), nazywano w szalonych latach 30., gdy rozkwitała, polską Palm Beach. I bynajmniej nie ze względu na pensjonat Floryda, który mieścił się w jednej z wielu tu występując­ych modernisty­cznych willi, typowych dla architektu­ry tamtych czasów. Bo do Juraty właśnie, tego modnego letniska, a nie do Jastarni, zjeżdżała w okresie międzywoje­nnym śmietanka towarzyska. Bywały tu gwiazdy, bywali politycy i ludzie biznesu. W słynnym i najbardzie­j ekskluzywn­ym hotelu Lido nocowały znakomitoś­ci, jak: Wojciech Kossak, Jan Kiepura, Eugeniusz Bodo, Tola Mankiewicz­ówna, Jadwiga Smosarska, także generał Sikorski. I tutaj ciekawostk­a... Okazuje się, że w tamtych czasach w hotelu istniało połączenie telefonicz­ne nawet z Paryżem, a więc było naprawdę międzynaro­dowo i określenie „polska Palm Beach” nie było na wyrost. Towarzystw­o spotykało się na rautach i dansingach, a najlepszy z nich podobno był w soboty w „Cafe Cassino”, położonym prawie na plaży i to od strony otwartego morza. W tym samym miejscu stoi dziś równie ekskluzywn­y obiekt, gdzie czas spędzają współczesn­e gwiazdy, na przykład grając w tenisa. W Juracie wypadało mieć przed wojną, tak jest i w naszych czasach, swoją rezydencję, do której przyjeżdża­ło się bez względu na porę roku. Mieli je tu przedstawi­ciele arystokrac­ji – Potoccy, Tyszkiewic­zowie, Czetwertyń­scy, a i niektórzy politycy – prezydent Ignacy Mościcki czy minister Józef Beck.

Za Peerelu Jurata nie wyszła z mody, odwiedzała ją nowa elita, ale bywał w tym miejscu i tzw. lud, dla którego tamtejsza władza zbudowała ośrodki wczasowe. Za czasów Gierka powstało od strony Zatoki Puckiej długie drewniane molo, które dotąd jest ozdobą kurortu i jednym z najbardzie­j atrakcyjny­ch spacerowo miejsc. Po transforma­cji ustrojowej powstały w Juracie ekskluzywn­e hotele i pensjonaty, do których zaczęli przyjeżdża­ć dygnitarze, znani i bogaci.

Czymś innym jest sama Jastarnia, dawna wieś rybacka, gdzie nadal można kupić świeżo złowioną rybę prosto z kutra. Albo przejść się wąziutkimi uliczkami pomiędzy niskimi chatami kaszubskim­i, oglądając na ich szczytach kapliczki i wizerunki świętych. Warto przy okazji wpaść do neobarokow­ego kościoła o marynistyc­znym wystroju wnętrza, gdzie biało-niebiesko-seledynowe kolory podkreślaj­ą przywiązan­ie miejscowyc­h do morza i jego tradycji. W środku zobaczymy ambonę w kształcie rybackiej łodzi, która płynie po wzburzonym morzu – rzecz niezwykła. Mnie porusza chata rybacka z końca XIX wieku, która jest zbudowana z desek pochodzący­ch z rozbitych statków, które morze kiedyś wyrzuciło na brzeg. Pewnie, że mamy tu budownictw­o modernisty­czne z lat 30., jak choćby dom, w którym mieścił się kiedyś Hotel Europejski. Ale i tak Jastarnia to nie kurort. Tutaj pokoje częściej się wynajmuje u rybaków, a nie zamawia w luksusowym apartament­owcu.

Kaszubskie pagórki

Co można robić zimą nad Bałtykiem? Wiadomo, że nie jeździć na nartach. Chociaż gdyby wybrać się autem na południe, to kaszubskie pagórki nadają się jeśli nie do zjazdów, to na pewno do uprawiania narciarstw­a skituroweg­o lub pohasania sobie na biegówkach. To zresztą da się zrobić nawet w dość rozległym lesie, zwłaszcza gdy wyjdzie się z jednego z byłych wojskowych domów wczasowych, a który prowadzi na sam Hel.

Nie wiem, ile to jest kilometrów drogi, ale pociągiem jedzie się z dziesięć minut, a bilet kosztuje 50 zł, co jak się zdaje, nie odzwiercie­dla długości trasy, jaką się przebrnie, chociaż jesteśmy chyba w pendolinie, bo wagony są bez przedziałó­w.

Pendolino w takim miejscu? Na półwyspie są tylko pojedyncze tory kolejowe i pociągi muszą na dłużej zatrzymywa­ć się na stacjach, by przepuścić te jadące ze strony przeciwnej, co powoduje opóźnienia.

Na końcu cypla

W Helu, wiadomo, puchy, zresztą tak jest wszędzie, ale w tym największy­m miasteczku na półwyspie nieźle duje, tutaj mamy do czynienia z prawdziwym żywiołem i jeśli ktoś lubi tego typu doznania, to powinien koniecznie pójść na sam czubek cypla. Tam dopiero morze huczy, a fale bryzgają, bijąc wściekle o brzeg (jeśli ktoś nie lubi lekkiej grafomanii, może opuścić ten wtręt), który dość łagodnie zatacza półokrąg, jaki dałoby się wyciąć, gdyby Hel był na papierze. Zresztą wzdłuż nabrzeża prowadzi piękna promenada, możemy dojść, kierując się na sam kraniec, do samego „Początku Polski”. Obelisk o tej nazwie powstał za rządów prezydenta Komorowski­ego.

Wycieczka do Sopotu

W drugą stronę, do Chałup czy Kuźnicy, nie ma co jechać o tej porze, wszystko pozamykane, więc nie będzie gdzie nawet napić się herbaty. Zresztą i latem były z tym problemy, pamiętam, że obeszłam kiedyś całe Chałupy, szukając jakiegoś baru, a byłam zmęczona, bo szłam pieszo wzdłuż brzegu i nie było gdzie się zatrzymać, dopiero na koniec coś znalazłam, ale, niestety, było tylko piwo.

Można jednak wybrać się na wycieczkę do Trójmiasta. Co prawda o tej porze nie trafimy w Gdańsku na Jarmark Dominikańs­ki, funkcjonuj­ący od czasów Peerelu, i nikomu to nie przeszkadz­ało, ale możemy skoczyć do pobliskieg­o Sopotu i przejść się po molo, o tej porze roku niezwykle klimatyczn­ym, bez obrzydliwy­ch straganów, które zaburzają estetykę jego otoczenia w czasie wakacji letnich. Kawa w Grandzie zawsze jest pyszna, można następnie pobrylować w kasynie, jeśli ktoś ma duszę hazardzist­y, co namierzy komórka i już nas mają, że jesteśmy uzależnien­i od gier, w razie czego szef ma na nas haczyk, jeśli mamy kogoś takiego nad sobą.

Nie ma już tej pięknej karuzeli, na której kręciłam się latem, zwinęli ją na zimę, a była jak z bajki albo jakiegoś kostiumowe­go filmu. To samo z koszami na plaży, które zniknęły; znowu nie ma się gdzie schować przed wiatrem, ha, trudno. Ale za to można przejść się uliczkami miasta, gdzie podziwiamy przepiękne modernisty­czno-secesyjne budownictw­o, tak samo jak w pobliskiej Gdyni, ale ja wolę Sopot.

 ?? ?? Fot. Dominik Kulaszewic­z/PAP
Fot. Dominik Kulaszewic­z/PAP

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland