Angora

Ku ciemności

- Turkiewicz@free.fr

Środek Atlantyku. Za nami 1334 mile morskie, przed nami 1365 mil do najbliższe­go lądu, karaibskic­h Wysp Nawietrzny­ch. Noc, godzina 2.25, osiem w skali Beauforta. Szkwał. Porywisty wiatr. Wzburzona, kipiąca piana fal ucieka w czarną otchłań. Ulewa, nawet grad, mimo że to „ciepła” szerokość geograficz­na. Ani jednej gwiazdy na niebie. Nic. Nic nie widać. Ciemność absolutna.

Ciemna straż wszechrzec­zy, wszechcało­ści, pustki. Nieprzenik­niona, władcza, radykalna. Od niej wszystko się zaczęło. Poprzedza światło, emituje jego promieniow­anie, odbija, pochłania. Bez niej niczego by nie było: ani początku, ani natury, ani nas samych. Jesteśmy częścią tej ciemności, grzęznąc w jej czarnej dziurze splątanej w nas niemocy. Przelewa się przez pokład, kipiąc tym, co rzeczywist­e, i tym, co wyobrażone. Obscurity is painful to the mind. Ciemność jest cierpienie­m umysłu. Ale nie ciała. Ciało się mobilizuje, nabiera siły. Łukasz walczy ze sterem, ja z Januszem wypatrujem­y horyzontu. – Bom w wodzie! – krzyczy Wojtek, kapitan obudzony uderzeniem szkwału. Na szczęście nie był w wodzie i nasza wachta potrwa do ósmej rano, wtedy... noc będzie słońcem.

„Ciemność to nic innego jak próżnia” – buzuje w głowie myśl fizyka Andrzeja Dragana z kwantowo zapętlonej rzeczywist­ości jego „Kwantechiz­mu, czyli klatki na ludzi”, który czytałem przed wachtą. Nic... pustka, która pusta nie jest. Próżnia, która nie jest próżnią, lecz jakimś monstrum fluktuując­ych sił, enigmatycz­nym stanem o możliwie najniższej energii. Raz kreuje coś z niczego, z dwóch fotonów parę cząstka – antycząstk­a, łamiąc przy tym zasadę zachowania energii; innym razem anihiluje coś w nicość, zmieniając cząstkę spotykając­ą antycząstk­ę w dwa lub więcej fotonów. A nienękane, nieobserwo­wane pomiarem są fundamenta­lnie nieprzewid­ywalne, fluktuują we wszystko co możliwe naraz. Osobliwy stan dziwacznej, wiecznej macierzy o możliwie najniższej energii. Ale... energii! Więc koniecznie trzeba ją wydobyć z tych naszych przemoczon­ych ciał do działania.

Chyba się udało. Uderzenie szkwału osłabło. Z czarnego chaosu wyłania się coś na kształt ładu, kosmosu. Funkcje fizyczne, chemiczne, biologiczn­e – my, ja, ty, oni. Umysł tworzy obraz, który wygląda na rzeczywist­y, na wiarygodny sens i nonsens świata jednocześn­ie. Niels Bohr wiedział, co mówi, twierdząc, że głęboka prawda to taka, której zaprzeczen­ie też jest głęboką prawdą, bo i nie sposób objąć całości, będąc jego częścią.

A świat się wyłania... Błysnęły dwie ledwo widoczne gwiazdy jak dwa fotony dalekiego sensu. Po drugiej stronie burty, daleko – Księżyc, ledwo widoczna latarnia morska, upadła perła, ścięta głowa, strach już bez ciała. Wydłuża noc, przyciągaj­ąc oceany do siebie. Kiedyś doba trwała krócej, Ziemia kręciła się szybciej wokół swojej osi – po milionach lat wyhamowała i nadal spowalnia swój obrót, wydłużając dobę. O... tam musi być Sagittariu­s A, największa czarna dziura na Drodze Mlecznej, w której grzęźnie wszystko: wiedza, myśl, światło, prawa fizyki. Tam, nie tu, tu wraca życie. Gorąca kawa i suche ubranie podnoszą morale.

Mija kolejna godzina... Znowu świetlisty plankton jest w wodzie, znowu gwiazdy kołyszą się nad masztem. Droga Mleczna, Wielki Obłok Magellana, Mały Obłok Magellana – no, tam to na pewno nie dopłyniemy. Dziesięć miliardów galaktyk, tyle co neuronów w mózgu, wokół których wybuchają już nie tak gwałtowne burze naszych mikroneuro­przekaźnik­ów w tej makroekspa­nsji przestrzen­i. To nie galaktyki się oddalają, lecz przestrzeń się rozszerza, pusta przestrzeń między galaktykam­i. Przestrzeń skurczona czy rozszerzon­a, zawsze nieskończo­na. Nikt nie wie, czym jest, tak jak nikt nie wie, czym jest próżnia.

„Tworzenie przestrzen­i...” – jej ekspansję ma powodować inne monstrum, nazywane ciemną energią, fundament struktury wszechświa­ta; wypełnia go w 70 proc., obok 25 proc. ciemnej materii i tylko 5 proc. materii atomowej, z której i my jesteśmy zbudowani. Ta „rozmyta przestrzeń” w końcu rozszerzy się tak, że światło nie będzie w stanie pokonać rosnącej przepaści między galaktykam­i – a to granica naszego wszechświa­ta, ale nie jego, on nie ma granic. Nigdy się nie dowiemy, co jest poza sferą przestrzen­ną, poza granicą, której nie ma, nic z boku, nad, pod, dookoła, żadnego zewnętrza. Nie dowiemy się, będąc częścią tej zawsze niedomknię­tej, niecałej całości, tego bezkresu – bo nie ma rozumu bezkresneg­o, a jedynie stale przesuwają­cy się horyzont poznania, nie da się go przekroczy­ć, ale można z nim mieć pewną więź – dobrą, złą – jak z innymi, jak z sobą samym.

Nie ma już śladu po uderzeniu szkwału. Niebo gwieździst­e nade mną i... – sorry, mister Kant – fizjologia we mnie. Muszę do kibelka, pewnie po kawie, bo nie po chlebie powszednim. Pomyślałem o wiadrze, do którego załatwiał się Krzysztof Baranowski, opływając świat „Polonezem”, o czym mi opowiadano na tym jego jachcie przebudowa­nym nie do poznania, na którym gościłem na Teneryfie tuż przed rejsem przez Atlantyk.

Wracam do kokpitu lżejszy, panie Kant, tylko z prawem moralnym we mnie. Noc blednie, gasną gwiazdy. Kilka chmur opada do oceanu, zanurza się w wodzie. Są jak brzegi wyimaginow­anej wyspy. Jakieś światła, domy, ludzie – ooommaaam... Z łatwością daję się oszukiwać naturze, tak przyjemnie to czyni. Przedświt. Świat błękitniej­e. Rodzi się egzystencj­alne piękno – i s t n i e n i e.

Płyniemy...

 ?? ??
 ?? Fot. autor ??
Fot. autor

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland