Czarnek, nasz Trump
Im bardziej pogubiony jest prezes Kaczyński, tym głośniej mówi się o jego następcy w PiS
Tempo, w jakim nowa koalicja rządząca zajęła się likwidowaniem ostatnich bastionów, w których okopał się PiS, było dla kierownictwa tej partii szokiem. Nikt w otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego nie spodziewał się tak bezceremonialnego przejęcia mediów publicznych, odcinającego partię od realnego wpływu na społeczeństwo. Podobnie było ze zmianami dokonanymi przez ministra Adama Bodnara w Prokuraturze Krajowej oraz bezkompromisowym podejściem nowej władzy do wyroku sądu na Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika.
Obrona ze strony głównej partii opozycyjnej nie przyniosła żadnego sukcesu. Okupacja budynków mediów publicznych zakończyła się po kilku dniach, gabinet prokuratora krajowego Dariusza Barskiego został zaplombowany, a próba wprowadzenia skazanych polityków do Sejmu skończyła się dość żenującymi przepychankami. PiS mimo wszystko walczy, gdyż tego oczekuje od niego najwierniejszy elektorat, a ponadto w świecie prawniczym istnieją wątpliwości co do stosowanych przez nowy rząd metod walki o media i wymiar sprawiedliwości, na które zwraca uwagę m.in. szanowany konstytucjonalista prof. Ryszard Piotrowski.
Dla PiS te prawne niejasności są dowodem na rzekomy zamach stanu i początki dyktatury, która wedle Kaczyńskiego może oznaczać nawet zabójstwa polityków niechętnych nowej władzy. Z jednej strony mobilizuje to środowisko i pozwala zagłuszyć pytania o przyczyny wyborczej porażki, ale z drugiej – coraz więcej działaczy PiS ma dość tych katastroficznych i często absurdalnych komunikatów. Woleliby walczyć z Donaldem Tuskiem, skupiając się na krytyce podejścia obecnego rządu do CPK i nagłaśnianiu kolejnych obietnic wyborczych, które premier schował do szuflady.
Ale w PiS przy tej okazji pojawia się również kwestia najważniejsza i zarazem najtrudniejsza. To pytanie o formę prawie 75-letniego lidera. Niechroniony już kordonem bezpieczeństwa Kaczyński wygłasza na korytarzach sejmowych coraz bardziej zdumiewające wypowiedzi, np. o torturach wobec Mariusza Kamińskiego na polecenie Donalda Tuska. Takie słowa pokazują odrealnienie Kaczyńskiego i osłabiają poparcie – wedle ostatnich sondaży KO właśnie wyprzedziła PiS.
Krytyczna refleksja w partii łączy się też z brakiem przekonania co do sensu walki o Kamińskiego i Wąsika, których większość działaczy po prostu nie lubi za ich butę w epoce rządów, a nastrój dodatkowo pogarszają doniesienia, wedle których grupa ważnych polityków, z Ryszardem Terleckim na czele, również była na liście inwigilowanych Pegasusem.
Krótka lista „prezesów”
Prezes PiS już po wyborach zapowiedział ustąpienie ze stanowiska przy okazji kongresu w 2025 r., ale z naszych rozmów z posłami partii wynika, że mało kto w to wierzy. Zapowiedzi rezygnacji traktuje się jako balony próbne i prowokowanie potencjalnych rywali, by się ujawnili. – Mamy cały czas świetnego lidera, nie ma żadnej dyskusji o jego zmianie – przekonuje poseł Piotr Kaleta.
– Prezes zdecyduje o swoim następcy, gdy uzna to za stosowne. Nie sądzę, by ktokolwiek się mu sprzeciwił – dodaje Arkadiusz Mularczyk.
Kaczyński w przeszłości był już wielokrotnie grzebany politycznie, ale za każdym razem się podnosił. Na początku lat 90. miał duże wpływy, ale dość szybko kierowane przez niego Porozumienie Centrum znalazło się poza Sejmem. Nie partycypował też w sukcesie prawicowej AWS, bo wcześniej został z niej wypchnięty. Powrócił na wielką scenę, gdy sojusz ten rozpadł się wewnętrznie i stracił władzę. Kaczyński stworzył na tych gruzach dużo bardziej spójny ideowo i sprawnie zorganizowany PiS. Po podwójnej porażce wyborczej w 2007 i 2011 r. wielu kolejny raz wieszczyło jego koniec w polityce. Prezes jednak wrócił do władzy i zapewnił partii 8 lat niemal nieograniczonej władzy.
Tyle że, co przyznają dziś niektórzy politycy PiS, widać wyraźnie, iż prezes się starzeje i nie radzi sobie już tak dobrze z emocjami wygenerowanymi przez kryzys po porażce. – Jarosław Kaczyński jest człowiekiem wybitnym, wizjonerem i strategiem, który rodzi się może raz na parę pokoleń. Podobnie jak Józef Piłsudski przejdzie do historii jako ten, który mimo wielu przeciwności był w stanie realizować swoją ideę. Niestety, czas biegnie, a on nie jest przygotowany, by przekazać władzę komuś innemu: uruchomić mechanizm demokracji wewnątrzpartyjnej i doprowadzić do wyłonienia najlepszych. Nie tylko tych, którzy serwują mu pochlebstwa – mówi poseł PiS Jan Krzysztof Ardanowski, uważany za niemal jedynego, który ma odwagę pod nazwiskiem mówić to, co myśli niejedna osoba w PiS.
Zdaniem byłego ministra rolnictwa, który starł się z prezesem przy okazji „piątki dla zwierząt”, w partii jest wiele osób, które mają cechy przywódcze, są dobrze przygotowane i kompetentne, ale boją się ujawnić, bo prezes i jego otoczenie natychmiast ich skasują jako zagrożenie. – W historii zawsze tak było, że wokół wodzów tworzyły się dwory, a ich ewolucja polega na tym, że zostają wyłącznie pochlebcy – argumentuje – Ardanowski.
W politycznych kuluarach w kontekście szans na przywództwo w PiS po epoce Kaczyńskiego zaczęły padać już nazwiska. Dwa są mniej prawdopodobne – Beaty Szydło i Mariusza Błaszczaka; dwóm kolejnym daje się większe szanse – to Mateusz Morawiecki i Przemysław Czarnek. Jest jeszcze piąty kandydat spoza partii – Andrzej Duda.
Kto ma szansę
Były premier już otwarcie przyznał w wywiadzie dla Radia Zet, że zamierza walczyć o przywództwo, ale w partii zostało to uznane za błąd i falstart. – Morawiecki jako były premier jest na pewno poważnym kandydatem, ale dla większości z nas wciąż jest nie do przyjęcia. To w sumie obce ciało, człowiek o niejasnych powiązaniach, były „bankster”, który omamił prezesa – przekonuje jeden z polityków PiS.
Z naszych rozmów wynika też, że niezbyt poważnie traktowane są aspiracje prezydenta, które ma mu suflować szef gabinetu Marcin Mastalerek. To właśnie ambicje sięgnięcia po przywództwo w obozie prawicy miały być głównym powodem tak mocnego zaangażowania Dudy w sprawę Wąsika i Kamińskiego. Nie za bardzo to wyszło, bo nowa władza nie uszanowała eksterytorialności Pałacu, okazując swą wyższość, a sam Duda swoimi niespójnymi wypowiedziami w sprawie ułaskawienia byłych posłów potwierdził opinię osoby niekonsekwentnej, ulegającej wpływom.
Wraz z lecącymi w dół akcjami prezydenta w PiS (Duda równocześnie spadł z podium rankingu polityków cieszących się największym zaufaniem społecznym) rosną notowania kolejnego kandydata: byłego ministra edukacji Przemysława Czarnka.
Jest bardzo aktywny, grał pierwsze skrzypce zarówno w organizowaniu protestów PiS po zatrzymaniu Wąsika i Kamińskiego, jak i przy okupacji budynków mediów publicznych. Ma również dobre układy z Kaczyńskim, który zlecił mu koordynowanie kongresu sił patriotycznych – ma to przetestować jego zdolności organizacyjne.
Jego poglądom też mógłby prezes przyklasnąć. Choć Czarnek w 1989 r. miał 12 lat i niewiele doświadczeń z PRL, podczas niedawnego spotkania w Radomiu przekonywał: „Żyjemy w czasach rewolucji komunistycznej”, a „najazd dzikich komunistów ponownie w Polsce się zaczął. 13 grudnia 2023 roku”. Oczywiście na rozkaz Tuska, „który przyszedł gdzieś z Berlina”. Tego typu wizje wpisują się w spiskowe teorie Kaczyńskiego i Czarnek dobrze o tym wie. Pewnie dlatego głosi, że zapowiedź uwolnienia uczniów od zadań domowych jest po to, by „ukształtować pracownika, który będzie pięknie Niemca w rękę całował za to, że szparagi będzie mógł sobie chwilkę pozrywać”.
Ugryzienie samca beta
Z ostrej retoryki były minister znany jest od dawna, a teraz jego werbalna odwaga widoczna jest również w działaniach wewnętrznych. Jest niekonwencjonalny, jak na standardy PiS, w którym nie tylko nikt nie pozwala sobie na jakiekolwiek oznaki buntu, ale nawet na zaskakiwanie prezesa. Tymczasem Czarnek nie miał obiekcji, by wejść w otwartą konfrontację (fakt – pod nieobecność Kaczyńskiego) z prawą ręką prezesa, szefem klubu Mariuszem Błaszczakiem, który w imieniu szefa domagał się od posłów głosowania za odwołaniem z funkcji wicemarszałka Sejmu Krzysztofa Bosaka. Miała to być zemsta za brak poparcia Konfederacji dla Elżbiety Witek. Jednak Czarnek miał odwagę otwarcie wystąpić przeciwko, jego zdaniem, krótkowzrocznej polityce, skłócającej z PiS jedynego na prawicy teoretycznego sojusznika ideowego. Posłowie PiS poszli za Czarnkiem i większość z nich nie wzięła udziału w głosowaniu, czym uratowali stanowisko Bosaka.
W PiS ta akcja została odebrana jako upieczenie kilku pieczeni na jednym ogniu. Czarnek ujawnił swe aspiracje, przy okazji upokorzył Błaszczaka i ośmieszył go w kontekście przyszłej rywalizacji o przywództwo w PiS. No i wyciągnął po latach zimnej wojny rękę do Konfederacji. Czarnek
może pojednać PiS z partią Bosaka, bo ma tam dobre kontakty, co potwierdził nam jeden z liderów Konfederacji („mówimy wspólnym językiem”). W PiS twierdzi się też, że Czarnek byłby w stanie zapanować również nad Suwerenną Polską pogrążoną w kryzysie z powodu ciężkiej choroby Zbigniewa Ziobry.
Niektórzy politycy prawicy mówią nam jednak, że były minister może być naiwny. – Nie rozumie, że Konfederacja jest dziś dowartościowywana przez Tuska, by odebrać nam elektorat i zniszczyć nas. Nie warto w „Konfę” inwestować – mówi anonimowo poseł PiS.
Kapitałem Czarnka są też środowiska ultrakatolickie. Ich liderem jest poseł Bartłomiej Wróblewski, wpływowy, ale pozbawiony przywódczej charyzmy, której nie brakuje Czarnkowi. Środowiska te, według szacunków niektórych posłów PiS, liczą kilkadziesiąt szabel w klubie, i to bliżej stu niż dwudziestu. Choć z drugiej strony pod wpływem tych właśnie środowisk Kaczyński zdecydował się na akcję z zaostrzeniem prawa aborcyjnego w 2020 r., co stało się kamieniem węgielnym porażki 15 października 2023 r.
Amerykańskie wzorce
Dziś nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy były minister edukacji zaryzykuje wyjście przed szereg. On sam żadnych deklaracji nie składa; nie wiadomo też, co o tym pomyśle sądzi lider PiS. Niemniej nawet przeciwnicy Czarnka przyznają, że ma w sobie to „coś”. I najczęściej w tym kontekście padają porównania do Donalda Trumpa, choć politycy koalicji rządzącej mówią kpiąco, że „to taki Trump na miarę naszych możliwości”. Niczym z filmu „Miś”.
Porównania do Trumpa nie są jednak do końca na wyrost. Podobnie jak były (i być może przyszły) prezydent USA Czarnek świetnie odczytuje klimat politycznego populizmu i z łatwością odwołuje się do środków wyrazu akceptowanych poza elitami. Ma niewyparzony język, bywa bezczelny, emanuje pewnością siebie. Ma też podobne do Trumpa swobodne podejście do prawa, choć w przeciwieństwie do biznesmena z USA posiada gruntowne wykształcenie prawnicze i doktorat obroniony na KUL. Jego tematem były zasady państwa prawa.
Polityk większościowej koalicji uważa jednak te porównania za nie do końca trafione. – Trump, zanim został prezydentem, był celebrytą, milionerem aktywnym w życiu publicznym. Czarnek jest człowiekiem znikąd. Z Trumpem łączy go tylko cynizm i populizm – ocenia.
Co ciekawe, Czarnek został wypromowany przez liderów PiS jako remedium na zagrożenie polityczne ze strony odważnie formułującej swoje antyeuropejskie postulaty formacji Zbigniewa Ziobry oraz środowisk, które w 2019 r. utworzyły Konfederację. Gdyby udało mu się związać bliżej z PiS ludzi Suwerennej Polski oraz
Konfederacji, byłoby to jego ogromnym sukcesem.
Trudny życiorys kandydata
Urodzony w 1977 r. Czarnek dzieciństwo spędził w Goszczanowie koło Sieradza i do dziś lubi podkreślać swoje prowincjonalne korzenie. Wcześnie został sierotą, ale pod swoje skrzydła wziął go wuj, ks. prof. Jerzy Pałucki, wykładowca KUL. Zadbał o jego wykształcenie, posłał do lubelskiego liceum, a następnie na studia prawnicze, po których zrobił doktorat i habilitację.
Jego nominacja na wojewodę w 2015 r. była zaskoczeniem nawet dla lokalnych polityków. Promotorem kariery naukowca z KUL okazał się poseł PiS Sławomir Zawiślak, który dwa lata temu mówił „Tygodnikowi”, że dostrzegł w nim ambicję i kreatywność. Prawie od pierwszego dnia urzędowania Czarnek swój znak rozpoznawczy zrobił z trzech kwestii: otwartej walki z LGBT+, hołubienia Kościoła i zaznaczania dystansu do Unii oraz zachodniej „zgnilizny moralnej”. Jednocześnie był niezwykle aktywny, jeździł non stop na spotkania z wyborcami, organizował cykliczne konferencje prasowe, podczas których mówił barwnie, dbał o puenty, szanował dziennikarzy z „wrogich” redakcji. Później jednak zrobił się dumny i protekcjonalny.
W całej Polsce zrobiło się o nim głośno w 2018 r., gdy Marsz Równości, który przeszedł ulicami Lublina, nazwał „promocją zboczeń, dewiacji i wynaturzeń”. Natychmiast stał się ulubieńcem Radia Maryja, więc trudno się dziwić, iż nadawał się na kogoś, kto powstrzyma próby obchodzenia PiS z prawej strony. Jego ciągły spór ze środowiskami LGBT+, a zwłaszcza słowa o konieczności obrony polskich rodzin przed „zepsuciem, deprawacją, absolutnie niemoralnym postępowaniem”, oraz o potrzebie skończenia z idiotyzmami „o jakichś prawach człowieka czy o jakiejś równości” – zainspirowały Andrzeja Dudę, który z krucjaty przeciwko mniejszościom zrobił oś swej kampanii.
W październiku 2020 r. Czarnek został szefem połączonych resortów edukacji i nauki. Miał zadbać o „patriotyczny” front ideologiczny, wspierać zaprzyjaźnione uczelnie (rozdał im niemal miliard złotych subwencji) oraz wziąć pod but te, które ulegały różnym „lewicowym miazmatom”. Efekt? Z jego rządami wiąże się niespotykana w III RP ideologizacja programów szkolnych, rugowanie ze szkół „niewłaściwych” organizacji pozarządowych, przy jednoczesnej akceptacji ludzi w rodzaju kuratorki Barbary Nowak, której poglądy są bliskie ruchom antyszczepionkowym. Jednak jako minister w końcu przesadził. Jego kolejne zmiany, które miały odebrać dyrektorom szkół resztki autonomii, zablokowały weta prezydenta Dudy do dwóch wersji ustawy zwanej lex Czarnek.