Kaczor zwymyślał mnie od gówniarzy
Zbigniew Aniszewski nie ma szczęścia do braci Kaczyńskich. Na miesięcznicy smoleńskiej 10 lutego Jarosław wyrwał mu transparent. 22 lata wcześniej Lech krzyczał do niego „Spieprzaj, dziadu”
– Kaczor zwymyślał mnie od gówniarza. A przecież ja jestem z tego samego roku 1949, tyle że ze stycznia, a oni – niech Lechowi ziemia lekką będzie – z grudnia. I jeszcze nie powiedziałem, że zerwał nam ten baner, zostały tylko wędki z kawałkiem materiału. Niech Kaczyński tak co miesiąc robi, to zaraz będą mieli 15 procent poparcia – opowiada o miesięcznicy smoleńskiej Zbigniew Aniszewski, członek SLD, który od lat wychodzi protestować na ulice. – Mam nadzieję, że jakiś kamyczek wrzuciłem do tego ogródka, żeby PiS odszedł.
– Miesięcznica nr 166 odbywała się 10 lutego 2024 roku już w realiach państwa popisowskiego. Zamiast setek, jest może 20 policjantów, nie ma psów, konnych oddziałów, snajperów – opowiada Robert Kowalski, filmowiec dokumentalista OKO.press, który robi relacje ze wszystkich miesięcznic od 2016 roku. Prezes zaczął ostatnio wcześniej wstawać i już o 7.40 jest na mszy przy Krakowskim Przedmieściu. Z kościoła podjeżdża autem pod pomnik Lecha Kaczyńskiego na pl. Piłsudskiego. Służby PiS i nieco podejrzanie wyglądający ochroniarze rozciągają taśmy na słupkach wokół obu pomników. Orszak Kaczyńskiego liczy około trzydziestu paru osób, tyle samo jest demonstrujących. Z grup opozycji ulicznej są Polskie Babcie, z Lotnej już tylko Stanisława Skłodowska. Mnóstwo fotoreporterów, kamer. Prezes podchodzi pod pomnik Lecha, poprawia szarfę. Rusza po pasach w kierunku „schodów smoleńskich”, wchodzi na płytę placu. Polskie Babcie (wśród nich kilku „dziadków”) tworzą szpaler, z jednej strony zielony transparent „Kłamstwo smoleńskie”, z drugiej – bardziej wymyślny i większy „Towarzysze, kierunek Wronki” i stosowna strzałka (we Wronkach w Poznańskiem mieści się największe w Polsce więzienie).
Prezes idzie jak królowa pszczół, otoczony przez rój z udziałem Błaszczaka, Suskiego, Wiśniewskiej (stała się kimś w rodzaju pierwszej damy, jeździ z Kaczyńskim samochodem), Terleckiego, Glińskiego, Czarneckiego. Morawiecki trochę z boku. Chronią prezesa, a może też starają się zatrzymać jego wybuchy złości. Słychać: „Idziemy do przejścia, panie prezesie, spokojnie”. Wśród Polskich Babć jest starszy pan w czapce nasuniętej na oczy, potem się dowiem, że to Zbigniew Aniszewski, „dziad praski” według obelgi Lecha Kaczyńskiego. Razem z jedną z Polskich Babć trzyma transparent: „Kłamstwo smoleńskie”. „Gdzie jest wrak, gdzie jest wrak, będziesz siedział” – woła. Prezes przepycha się przez rój, łapie zielony transparent dwiema rękami, ściąga go na siebie, krzyczy w stronę Aniszewskiego: „Do kogo, ty gówniarzu, per ty mówisz? Zasrany gnoju”. Kaczyński podchodzi pod „smoleńskie schody”. Jego wieniec już tam jest, podobnie jak wieniec Zbigniewa Komosy, który jednoosobowo protestuje tu co miesiąc od kwietnia 2019, kiedy tylko powstał pomnik ofiar smoleńskich. Jego wieniec ma tabliczkę „Pamięci 95 ofiar Lecha Kaczyńskiego”. Dwie miesięcznice temu Kaczyński zerwał i potłukł tę tabliczkę. Dzisiaj wszystkich wykołował Suski. Podczas zamieszania, wyposażony w kombinerki podszedł do wieńca Komosy i odczepił tabliczkę – relacjonuje Kowalski.
„Ty gówniarzu, zasrany gnoju”, 10 lutego 2024
Ze Zbigniewem Aniszewskim umawiam się w jego jednopokojowym mieszkaniu w praskiej kamienicy. Meble z czasów PRL, długa wąska kuchnia, na ścianach obrazy z jakimś świętym oraz łabędź pływający po stawie nad łóżkiem. Żona, pani Ewa, przynosi herbatę z cytryną elegancko obraną ze skórki. Pan Zbigniew, ze znaczkiem Polskich Babć i czerwonym serduszkiem z Marszu Miliona Serc na flanelowej koszuli, siada za stołem. Opowiada, jak było. – Trzymaliśmy z koleżanką baner „Kłamstwo smoleńskie”, taki na rozkładanych wędkach. I jak Kaczyński od pomnika Lecha przeszedł i zaczęli iść koło nas, to wołałem: „Gdzie jest wrak?” i „Ty konusie, będziesz siedział”. Zrobiło się zamieszanie. Kaczyński rzucił się na nas, złapał baner i zaczął mocno ciągnąć. – Widział go pan z bliska. – Tak, twarzą w twarz. Miał troszeczkę uśmieszek, ale taki szyderczy, a złość z niego aż przemawiała. Odpowiedziałem, „Będziesz siedział, ty kurduplu”. Poniosło mnie. No, nie powinienem takimi słowami. Jak oni podeszli pod schody, to znowu krzyczałem: „Gdzie jest wrak, gdzie jest wrak?”. A jeszcze wcześniej Kaczor do mnie krzyczał: „Ty gówniarzu”. – Dokładniej: „Ty gnoju, ty gówniarzu zasrany”. – Zamieszanie było, dokładnie nie słyszałem. A przecież ja jestem z tego samego roku 1949, tyle że z 27 stycznia, a oni – niech Lechowi ziemia lekką będzie – z grudnia. I jeszcze nie powiedziałem, że on zerwał całkiem ten baner, zostały nam tylko wędki z kawałkiem materiału. Zabrał to wszystko. Myśleliśmy, że może rzuci na chodnik, ale nie, komuś podał, nie wiem, w każdym razie zabrali. Niech tak co miesiąc robi, to zaraz będą mieli 15 procent poparcia. Żona: – My się nerwowo wykończymy. Ile myśmy przeżyli za tym pierwszym razem (w 2002 roku). Za każdym razem, jak mąż idzie na protesty, to ja drżę, czy mi wróci do domu. A przecież nie dam mu klapsa w dupę i nie powiem, zostań w domu.
Zbigniew: – Widzi pan, my już jesteśmy emerytami, mnie już pampersowe płacą, za telewizję już nie płacę. Po miesięcznicy z kolegą z protestowania poszliśmy do kawiarni. I on mówi: „Zbyszek, ale masz fart, najpierw z Lechem, a teraz z Jarkiem”. I nawet wyjął monetę ze „Spieprzaj, dziadu”.
– Pokazać panu? To ten bilon „Spieprzaj, dziadu” (podaje). Pana kolega [Robert Kowalski] to usłyszał i mówi: „To pan jest pan? Ale odkrycie, cieszę się, że pana poznałem”. I jeszcze tam byli inni, ucieszyli się, że poznali dziada praskiego. A wie pan, że za mną to od wczoraj chodziło, że jak przyjdę dzisiaj na miesięcznicę, to coś będzie, jakieś zamieszanie. I się sprawdziło. Ale nie myślałem, że znowu Kaczyński, ale teraz Jarek, się do mnie tak odezwie.
„Spieprzaj, dziadu”, 5 listopada 2002
Według relacji na YouTubie dialog sprzed 22 lat wyglądał tak. Lech Kaczyński, wtedy prezes PiS, wsiada do samochodu po spotkaniu wyborczym na warszawskiej Pradze-Północ. Chwali się: „Widzicie, ja przyjeżdżam w tych sprawach, które mnie dotyczą”. Starszy mężczyzna: Partie żeście zmienili, pouciekaliście jak szczury! Lech Kaczyński: Panie, spieprzaj pan! O, to panu powiem! Starszy mężczyzna: Spieprzaj pan? Panie, bo pan się prawdy boisz! Lech Kaczyński: (z wnętrza samochodu, przez uchylone drzwi) Spieprzaj, dziadu! Starszy mężczyzna: (do dziennikarzy) Ale jak tak się można odzywać: „Spieprzaj pan”? Ja się grzecznie spytałem człowieka! To wydarzyło się na pięć dni przed drugą turą wyborów na prezydenta Warszawy, w której Lech Kaczyński (70,5 proc. poparcia) rozniósł 10 listopada 2002 roku Marka Balickiego (29,5 proc.). W pierwszej turze odpadł faworyzowany Andrzej Olechowski, którego poparło tylko 13,5 proc.
Zbigniew Aniszewski wspomina dzisiaj: – Szedłem do pracy, robiłem na drugą zmianę w dzielnicowym ośrodku sportu i rekreacji, przechodzę przez taki placyk, patrzę: baner. Patrzę: Kaczyński idzie, porozmawiam z nim. Mówię, że z AWS żeście uciekali, choć ja jestem zwolennikiem Lewicy, nic mi do tego. A on, żebym spieprzał. Tam był mój szef z SLD. Mówię do niego: „Widzisz pan, jak się pan Kaczyński do wyborców odzywa”. Jak Kaczyński usiadł koło kierowcy w lancii, to nachyliłem się tak do szyby i postukałem w głowę. A Kaczyński wtedy znowu: „Spieprzaj, dziadu” (...).
Potem Urban mnie szukał, żebym sprawę założył. Dał ogłoszenie w „Nie”, żeby się zgłosił, ten „dziad”, i że on poniesie wszystkie koszty procesu. Ale mój kolega z partii i szef Mirek Tondera, co go teraz Czarzasty odstawił, powiedział, żebym dał spokój.
Kaczyński tłumaczył się w „Alfabecie braci Kaczyńskich” (hagiograficzna opowieść Michała Karnowskiego i Piotra Zaremby z 2006 roku): – Był to zwykły męt, wyjątkowo agresywny, który mnie obrażał. Jak miałem się zachować? Od polityka żąda się wyjątkowej uczciwości, a równocześnie grubej skóry. To utopia. Pewnie wolałbym tego zdarzenia uniknąć. Ale nie jest rzeczą naturalną, aby polityk nie mógł reagować na obraźliwe zachowania. Zbyszek Aniszewski: – Jakie obraźliwe? Żadne obraźliwe, ale niech mu ziemia lekka będzie (...).
Tytuł oryginalny:
To ten sam człowiek! Dziś atakował go J. Kaczyński. W 2002 r. od Lecha usłyszał „Spieprzaj, dziadu”