ZAKOCHANI SĄ WŚRÓD NAS
niż atletyczna. Mięśnie piersiowe poruszają skrzydła, więc u długodystansowych lotników, do których należą gęsi, muszą być potężne. Z pewnością jednak gąsior nie porusza się lekkim, tanecznym krokiem, charakterystycznym dla walca, tylko wręcz przesadnie sztywno. Co jakiś czas wyciąga przy tym szyję i wydaje trąbiący okrzyk. Jeśli w paradę wejdzie mu inny pretendent do skrzydła wybranki, w ruch idą dzioby. A że to nie przelewki, niech świadczy fakt, że u koleżanki prowadzącej po sąsiedzku agroturystykę gęsi są większym postrachem niż psy. Po prawdzie jej psy potencjalnego złodzieja mogłyby sterroryzować wskakiwaniem mu na kolana i domaganiem się pieszczot, gęsi zaś szczypią po łydkach. Jeśli gąska stanu wolnego wyciągnie długą szyję i odpowie okrzykiem, znaczy to, że zaręczyny zostały przyjęte, i ptaki stają się nierozłączne do grobowej deski.
Komu śpiewa słowik?
Popisy wokalne są generalnie domeną ptaków. Cóż może być bardziej romantycznego niż śpiew kosa czy słowika w ciepły wiosenny wieczór? Sto lat temu nadzwyczaj popularnym motywem kartek dla zakochanych była właśnie wpatrzona w siebie para na ławce, a nad nią z gałązki śpiewa ptaszek pokroju jednego z wymienionych. Pamiętajcie jednak, że śpiew słowika może was zwieść na manowce. W „Piosence o zagubionym sercu” Hanki Ordonówny słowik w upalną noc nie dał spać dziewczynie, przez co nieszczęsna zgubiła serce pod miedzą. Poszkodowana wznosiła modły do św. Antoniego, speca od rzeczy zgubionych. Cóż, święty raczej nie pomógł, wszak były to „sprawy nie dla świętych”. Tu warto wspomnieć, że ptasie śpiewy w znacznej mierze kierowane są bardziej do... innych samców niż dziewczyn. Ale spokojnie, konserwatystów uspokajam, że zwykle nie chodzi o amory (choć niekiedy też, bo homoseksualność nie jest naturze obca, wbrew temu, czego by oczekiwali specjaliści od tzw. prawa naturalnego), lecz o zaznaczenie terytorium.
Na przykład śpiew samca zięby można przetłumaczyć tak: „Kochanie, wszystko w porządku, siedź sobie na jajeczkach, nic ci nie grozi. A ty, łajdaku z sąsiedztwa, który masz oko na moją ziębinkę, trzymaj się swojego drzewa, bo inaczej sprawię ci takie lanie, że ruski rok mnie popamiętasz”. Jeśli konkurent nie posłucha, dochodzi do pojedynku, przy czym samica dopinguje obu zapaśników (kibicuje lepszym genom dla swoich jaj). Śpiew zięb wywiera wrażenie nie tylko na innych ziębach. W czasach przed wynalezieniem streamingu, a nawet przed radiem, ludzie często trzymali ptaki w klatkach, by mieć nieco muzyki w domu. Zięby należały do częściej słuchanych i gdyby to było dzisiaj, a ptaki miały swój kanał na YouTubie, mogłyby do końca świata żyć z zarobionych pieniędzy. Do dziś we Flandrii jednym ze sportów narodowych są zawody w śpiewie zięb.
Z wokalnych popisów słyną także żaby, a polskie śpiewają najpiękniej. Kto ma co do tego wątpliwości, powinien odświeżyć sobie „Pana Tadeusza”, gdzie sam wieszcz to orzekł. Skądinąd w narodowej epopei wątków miłosnych nie brakuje. W każdym razie jeśli chcieć szukać gdzieś w naturze najbardziej romantycznych śpiewaków, to właśnie wśród płazów bezogonowych. To ich przedstawiciele śpiewają dla potencjalnych wybranek, nie zaś konkurentów. Najpiękniej śpiewają kumaki, które dodatkowo mają źrenice w kształcie serca! Na podstawie głosu samice oceniają kandydatów, ich siłę i zdrowie, słowem szacują, czy opłaca się mieć z nimi skrzek. Tu sięgnę do wspomnień. Przed laty z koleżanką w ciepły majowy wieczór słuchaliśmy żab śpiewających w stawie tuż przy drodze. Słońce zaszło, księżyc prawie w pełni przeświecał przez rzadkie chmury, nastrój jak z romantycznego filmu. Przez żabi koncert przedarło się skrzypienie nienaoliwionego łańcucha rowerowego. Drogą nadjechało dwóch jegomościów, ale nas nie zauważyli. My za to usłyszeliśmy, jak jeden do drugiego w zachwycie rzekł: „Żaby już się pier...”.
Jelonek na drzewie i rykowisku
Również jelonki na rykowisku usiłują wokalnie zdobyć wybranki. Jakże potężnie drą pyski! Ale i tu, podobnie jak u ptaków, to wyzwanie rzucane potencjalnym konkurentom. Zwykle na rykowisku, w centrum polany, jest jeden król. Jeśli przestrzeń jest duża, supermacho może być kilku, ale większość chłopaków robi za jelenie. I biada cieniasowi, który wejdzie w drogę gościowi po byku. A jeśli spotka się dwóch równie potężnych przeciwników, dochodzi do pojedynku kończącego się niekiedy zgonem na ringu. Jeśli samiec jest naprawdę wypasiony, może wokół siebie zgromadzić ponad 20 łań. Jednak porykiwania są przeznaczone i dla samic, bo działają jak afrodyzjak, przyśpieszając ich gotowość do amorów. Wiadomo, lepiej się śpieszyć, wszak zawsze może się pojawić jeszcze silniejszy byk. W każdym razie gdyby rogacze darły paszczę tylko do innych chłopaków, robiłyby to przynajmniej dwukrotnie rzadziej.
Rzecz jasna, pisząc o jelonku, miałem na myśli jelenia szlachetnego, ale we względnie naturalnych lasach spotkamy też prawdziwego jelonka, rogacza na dodatek! To największy z naszych chrząszczy, którego najokazalsi rycerze osiągają 6 cm, i to bez oręża. Orężem owym są przypominające poroże jeleni żuwaczki, czyli coś, co u owadów robi za zęby. Mogą one osiągać nawet połowę długości właściciela. Tu wabieniem zajmują się dziewuchy, które, defekując, rozsyłają po okolicy feromonowe wizytówki. Zwabieni zapachem kawalerowie stawiają się przed potencjalnymi partnerkami. Chrząszcze mają wyjątkowo twarde pancerzyki – właśnie niczym rycerze w zbrojach. I niczym rycerze na turnieju stają naprzeciw siebie. Najpierw prezentują swą moc i potęgę, chwaląc się orężem. Jeśli jeden rywal jest wyraźnie mniejszy, rzuca ręcznik na ring i znika czym prędzej, zanim dama z trybun go wygwiżdże. Jeśli jednak zawodnicy są porównywalni, dochodzi do zwarcia, w którym przeciwnicy usiłują wzajemnie się zrzucić z gałęzi, a więc nieco inaczej niż u nas, gdy konkurentowi każemy spadać na drzewo (cóż za brak szacunku dla grawitacji, Newton przewraca się w grobie!). Zwykle zrzucony przeciwnik rozwija skrzydła, a nawet gdy spadnie, dla twardych owadów upadek nie jest groźny. Niekiedy jednak rywal zostaje przebity.
Zwycięzca ma prawo do kopulacji – staje wówczas nad znacznie mniejszą samicą i zamyka ją w klatce z odnóży i żuwaczek. Sam akt jest dość długi i... pożywny dla zwycięzcy, bo przekształcenie narządu gębowego w oręż sprawia, że nie jest on zdatny do pobierania pokarmu. W czasie erotycznych uniesień dziewczyna głodnieje, przegryza korę dębu i spija sok. Amant korzysta z okazji, wsuwa swój język między jej żuwaczki i syci się podwójnie. Odwrotnie niż u nas, tu bowiem przez serce trafia się do żołądka.
Przez serce do żołądka może również trafić modliszka zwyczajna. Dlatego chłopak stara się zajść wybrankę niepostrzeżenie, aby następnie rzucić się na nią, obejmując za przednie odnóża. Czyni tak, żeby je unieruchomić. Jeśli mu się to nie uda, nie wycofuje się, tylko robi swoje. Jeśli uda się unieruchomić łapki laski, tym bardziej robi swoje. Tyle że w pierwszym przypadku kończy jako przekąska – przednie odnóża modliszek są przekształcone w narząd do chwytania ofiar. Nieudolny samiec zwykle traci głowę, od której samica zaczyna posiłek. Dekapitacja nie przerywa stosunku, przyśpiesza jednak ejakulację. Wbrew pozorom jest to korzystne dla przekąski, bo posilone dziewczę złoży więcej jaj, dzięki czemu więcej genów nieudacznika pozostanie w obiegu. A jeśli samcowi udało się potrzymać za rączkę ukochaną, tym lepiej – ma szansę na kolejny związek. O ile jest dość szybki, by dać nogę. Jak widać, „kochać, to nie znaczy zawsze to samo”, choć cel jest zawsze ten sam – zostawić po sobie trochę genów (...).