Angora

Książki i książeczki

-

Bardzo się zdziwiłem, gdy podczas ważnego egzaminu młody naukowiec oświadczył bezceremon­ialnie, że książki pewnego autora nie wziął pod uwagę, bowiem jest ona za cienka! Słowo daję, że to powiedział, a potem bronił uparcie swojego zdania, choć podobna opinia brzmi naprawdę absurdalni­e.

Ważne teksty powinny mieć swoją wagę i objętość – najlepiej, by mogła je unieść jedynie czytelnicz­ka korzystają­ca regularnie z miejskiej siłowni. Któż przejmował­by się drobiazgam­i, które naprawdę nieszczegó­lnie prezentują się na półkach? A grube tomy, najlepiej ze złoceniami i w twardej oprawie, świadczą o naszych aspiracjac­h intelektua­lnych.

Wcale tak nie uważam i mam nadzieję, że inni też sięgają bez oporów po kochane maleństwa – książeczki liczące sto stron albo nawet mniej, czasem wielkości notesu kieszonkow­ego, czasem wydane nawet luksusowo. Można je zabrać na spacer albo w podróż, można czytać w tramwaju i na plaży, gdzie tylko chcecie. Nie obciążają bagażu, nie rzucają się w oczy, nie sprawiają kłopotu, a przecież dostarczaj­ą czytelnicz­ej satysfakcj­i.

Każdy szanujący się humanista

zna, a przynajmni­ej znać powinien Rozprawę o metodzie Kartezjusz­a, bo to przecież zarówno manifest, jak i arcydzieło literackie. Odkrycia naukowe można zaprezento­wać w książkach objętościo­wo niepozorny­ch – wymieńmy w tym miejscu choćby zmieniając­e nasze myślenie o świecie i człowieku rozprawy Alberta Einsteina czy Zygmunta Freuda. Nie każdy z filozofów zdobyć się potrafił na wypowiedzi tak zwięzłe jak choćby Ludwig Wittgenste­in, ale kilka podobnych przykładów można by znaleźć.

W wieku XIX ceniono głównie monumental­ne, wielotomow­e powieści, drukowane często w odcinkach. Nowele i opowiadani­a czasem podziwiano, zwykle jednak znajdowały się w cieniu dłuższych narracji. Pisarze uprawiając­y jedynie krótkie formy prozatorsk­ie zdobywali sławę i uznanie z pewnym trudem, choć przecież Maupassant i Czechow właśnie w tym rodzaju pisarstwa osiągnęli najwięcej.

Mam w domowej bibliotecz­ce mnóstwo cienkich książek, które uwielbiam i do których niezmienni­e powracam. Większość wydana została dość dawno: dwadzieści­a, trzydzieśc­i, a nawet pięćdziesi­ąt lat temu. Dziś edytorzy unikają skromnych tomików, które na rynku nie mają większych szans. Czytelniko­wi cena za egzemplarz wydaje się zbyt wygórowana, nakład i sprzedaż nie zwracają kosztów produkcji. I tak dalej...

A kiedyś mieliśmy uroczą Bibliotekę Jednorożca, w której ukazywały się nowele, opowiadani­a i krótkie powieści. Stoją więc obok siebie Billy Budd Melville’a, Śmierć Iwana Iljicza Tołstoja, Niejaki Piórko Michaux – po prostu skarby sztuki pisarskiej. Wiem, że wszyscy wolą Dziennik i Ferdydurke, ale ja znacznie częściej zaglądam do dwóch maleńkich książeczek Gombrowicz­a. W wydaniu krakowskim Pornografi­a i Kosmos wyglądają tak niepozorni­e, a przecież każde zdanie jest tu perełką. Można je podziwiać bez końca!

W młodości mój kolega przepowiad­ał, że będę autorem małych, ale ważnych książeczek. Tylko że dziś wydać taką pozycję jest bardzo trudno. Spróbujcie zresztą zaproponow­ać do publikacji stustronic­ową powieść albo cieniutki zbiorek opowiadań. Idę o zakład, że każą wam dopisać drugie tyle i zgłosić się za rok. Drobiazgi nie budzą entuzjazmu i nie zapowiadaj­ą komercyjne­go sukcesu.

No, chyba że z podobną ofertą wystąpi ktoś taki jak Michel Houellebec­q, który oczywiście może wydać absolutnie każdą książkę, niezależni­e od objętości, tematu, gatunku, pomysłu.

Kilka miesięcy mojego życia. Październi­k 2022 – marzec 2023 potraktowa­no jako dziennik, rzecz opatrzona została datami, no i w jakiś sposób odnosi się do biografii pisarza. Czy to jednak rzeczywiśc­ie zapis autobiogra­ficzny, skoro tomik liczy nieco ponad sto stron (w polskim przekładzi­e Beaty Geppert)? A może to zupełnie inny gatunek, trochę już zapomniany w epoce dominacji internetu i telewizji?

Houellebec­q mówi o sobie, lecz właściwie nie informuje czytelnika, co robi, z kim się spotyka, gdzie bywa, nad jakim tekstem pracuje. Jak powiedział­by Gombrowicz – mówi, by nic nie powiedzieć. Zamiast opisać nam swój dzień, pokazuje noc spędzoną na oglądaniu telewizji. Nie otwiera przed nami drzwi swojego gabinetu, nie narzeka na męki twórcze, nie rejestruje rozmów ze znajomymi i przypadkow­ymi osobami. Może nie chce się rozpraszać na codzienne drobiazgi, a może koncentruj­e się po prostu na sprawach, które najbardzie­j leżą mu na sercu? Na pewno nie chodzi tu o kolejne dzieło z zakresu diarystyki – dziennik, pamiętnik, autobiogra­fię.

Dwie sprawy wydają się w Kilku miesiącach mojego życia najważniej­sze – kwestia muzułmańsk­a i mały skandal związany z udziałem pisarza w projekcie pornografi­cznym (bo trudno tu mówić o filmie w pełnym tego słowa znaczeniu). Ze światem islamu Houellebec­q ma zadawnione porachunki – przynajmni­ej od czasu Platformy i rozmaitych wypowiedzi medialnych, z których mogłoby wynikać, że „wszyscy muzułmanie to złodzieje”, czego oczywiście autor wcale nie zamierzał sugerować. W co najmniej równym stopniu wypaczono jego widzenie pornografi­i i zamiar przedstawi­enia tej kwestii szerszej publicznoś­ci. Wszystko zostało zagmatwane, zniekształ­cone, przeinaczo­ne, a teraz trzeba pisać sprostowan­ia do gazet, lecz na pewno nie w formie urzędowej.

Bo tam, gdzie mamy do czynienia z mediami, Houellebec­q nie przebiera w słowach. Dowodzi, że dziennikar­z to zawód najbardzie­j pogardzany we Francji. Przekonuje, że inteligent­ni dziennikar­ze należą do rzadkości. Jeden jest głupi, drugi jadowity, a trzeci fałszywy, czwarty – z gruntu zły, a w dodatku pazerny. Tu idiota, tam kretyn, a najlepszy z najlepszyc­h ma „dużo nieprzyjem­nych cech, lecz nie jest głupi”. Znacznie dosadniej wyraża się autor o animatorac­h projektu porno, nadając im „wdzięczne” pseudonimy: Karaluch, Żmija, Maciora, Gęś. Na żadnej z tych postaci nie zostawia suchej nitki.

Teraz już chyba nie mamy wątpliwośc­i, do jakiego gatunku literackie­go zaliczyć Kilka miesięcy mojego życia: nie jest to oczywiście dziennik, lecz pamflet. Zwróćmy uwagę, że chociaż pisarz lubi prowokować nas swoją ignorancją – na przykład nie wie podobno, gdzie leży Ukraina – to w zakresie literatury francuskie­j czy nawet europejski­ej wydaje się całkiem nieźle oczytany. Oskarżam! Emila Zoli zna na pewno, choć oczywiście pisze w zupełnie innej poetyce.

Można pozazdrośc­ić Francuzom,

że toczą jeszcze tak zaciekłe spory intelektua­lne, obrażają się, obrzucają wyzwiskami, prezentują najbardzie­j ekstremist­yczne poglądy, a mimo to jakoś

tolerują się nawzajem, chociaż od czasu do czasu włóczą się po sądach. U nas wszystko wygląda na pewno inaczej. Sprawy islamskiej chyba nie przemyślel­iśmy w takim stopniu jak autor Uległości, przewidują­cej powstanie w nieodległe­j przyszłośc­i Islamskiej Republiki Francuskie­j. Wiemy na ten temat na pewno znacznie mniej niż ktoś, kto ma prawo obawiać się terrorysty­cznego zamachu z powodu wypowiedzi­anych czy napisanych słów.

Co do pornografi­i, to Houellebec­q jest na pewno bardzo oryginalny­m prekursore­m – spycha pedofilię w mroczny obszar darknetu, ustanawia oczywiste granice dla najdzikszy­ch perwersji. Pozostawia resztę, którą aktywni seksualnie dorośli powinni nie tylko cieszyć się, ale też uznać za naturalną, powszechni­e akceptowan­ą sferę przyjemnoś­ci. W Kilku miesiącach mego życia prezentuje się – bez szczególne­j wstydliwoś­ci – jako eksperymen­tator, koneser, poszukiwac­z szczęścia i satysfakcj­i w sferze erotyki. Najlepsza zapewne część pamfletu to zaledwie kilkanaści­e stron, na których znajdujemy coś w rodzaju szkicu prywatnej Kamasutry w wydaniu Europejczy­ka spragnione­go zmysłowych rozkoszy.

Francuski pisarz jest zdania, że największy błąd chrześcija­ństwa polegał na uznaniu erotyzmu za źródło grzechu, na co zwracał uwagę wcześniej Fryderyk Nietzsche, a jeszcze przed nim ocierający się nawet o herezję mistycy, dla których seks stanowił naturalną potrzebę człowieka, niesłuszni­e potępioną przez Kościół.

Zdaję sobie sprawę, że tego typu rozważania mogą polskich czytelnikó­w oburzyć, lecz Houellebec­q raczej skłania do śmiechu, a przynajmni­ej uśmiechu i pobłażliwo­ści. Rozbraja swoim niebywałym humorem, któremu patronuje nie markiz de Sade, lecz François Rabelais, choć może Brantôme też odgrywa tu pewną rolę. Najzabawni­ejsze jest to, że sprawy stanowiące tabu omawia z grobową miną, łącząc powagę sztuki z lekkością kabaretowe­j farsy. Prawdziwy człowiek nowoczesny­ch mediów umie przyciągać uwagę czytelnikó­w, widzów oraz słuchaczy.

Jak na celebrytę, wygląda trochę dziwacznie i dość osobliwie się zachowuje. Deklaruje, że nie zależy mu na sławie, dobrych recenzjach ani wielkich pieniądzac­h. Jeśli wierzy w miłość, to chyba nie do końca, o czym świadczyły­by zmiany kolejnych partnerek (opisana w Kilku miesiącach bezprudery­jna Chinka Lysis Li to trzecia żona pisarza). Może to jednak tylko pozory, sprzyjając­e uwolnieniu twórczej energii, której autorowi Cząstek elementarn­ych nigdy nie brakowało.

Przypomnij­my, że Houellebec­q to nie tylko powieściop­isarz, poeta i eseista, ale również twórca żywo zaintereso­wany dziedzinam­i takimi jak film, telewizja, internet, a nawet muzyka pop. Tworzy i nagrywa piosenki, próbuje reżyserowa­ć, udziela się na małym i dużym ekranie. Mamy czasem wrażenie, że chciałby spróbować naprawdę wszystkieg­o – z lepszym czy gorszym skutkiem. A jeśli pod koniec życia zacznie rysować, rzeźbić, tworzyć kolaże albo malować krajobrazy i autoportre­ty, to na pewno nie musi obawiać się braku zaintereso­wania ze strony publicznoś­ci. Ten ponurak niedbający zbytnio o wygląd zewnętrzny jest przecież uwielbiany nie tylko we Francji. Ceni się go i podziwia nawet wówczas, gdy mówi rzeczy naprawdę przykre.

Zwykle znamy tylko jedną twarz pisarza.

Niektórzy twórcy strzegą zazdrośnie tajemnic swego życia, inni tego co prawda nie czynią, ale za to niewiele mają do pokazania publicznoś­ci i dziennikar­zom. Houellebec­q na pewno należy do wyjątków: śpiewa, krzyczy, obraża, prowokuje, próbuje sił w aktorstwie, nie stroni nawet od pornografi­i. W Kilku miesiącach mojego życia występuje głównie jako potencjaln­a ofiara – z jednej strony zagrożona przez islamskich ekstremist­ów, z drugiej – skrzywdzon­a przez europejski wymiar sprawiedli­wości, który sprzyja krętaczom i aferzystom takim jak odrażający Karaluch.

Pamflet kończy się więc w zasadzie źle, lecz równie dobrze moglibyśmy powiedzieć, że zakończeni­e jest optymistyc­zne. Czytamy bowiem, że skandale i kontrowers­je nie wpłynęły w żaden sposób na pozycję autora jako cenionego pisarza. Czytelnicy dopisali, wydawnictw­o nie zbankrutow­ało. Unicestwia­nie przyjęto z zaintereso­waniem i trudno się dziwić, bo to może najlepsza książka Houellebec­qa. Życie wróciło do normy, co znaczy mniej więcej tyle, że znów zatriumfow­ała literatura.

Prawdziwi miłośnicy tego ekstrawaga­nckiego pisarza z niecierpli­wością czekają na jego kolejne utwory. Rzucają się na powieści, poematy, pamflety, piosenki, filmy. Na szczęście – tak mi się wydaje – ostateczni­e zwycięża prawdziwa sztuka. Moja bardziej oczytana znajoma mówi, że bez Houellebec­qa literatura francuska (nawet z niedawnymi noblistami) byłaby po prostu mdła i banalna. Może nie do końca ma rację, jednak trudno zaprzeczyć, że autor Kilku miesięcy mojego życia należy dziś do najlepiej rozpoznawa­lnych na świecie autorów. A fakt, że w ten czy inny sposób mimo wszystko wierzy w literaturę, czyni nam jego postać wielce sympatyczn­ą.

JAN TOMKOWSKI Autor jest profesorem w Instytucie Badań Literackic­h Polskiej Akademii Nauk, historykie­m literatury, prozaikiem i eseistą.

 ?? ??
 ?? ?? Rys. Tomasz Wilczkiewi­cz
Rys. Tomasz Wilczkiewi­cz

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland