Mam szczęście
Dobrze znana z ekranu Karolina Borkowska realizuje się w całkiem innej branży
Bliski kontakt z planem filmowym miała już od dzieciństwa. Jest córką aktora Jacka Borkowskiego. Zadebiutowała w spektaklu Teatru Telewizji w wieku dziewięciu lat. Występowała też na deskach Teatru Żydowskiego. Największą popularność przyniosła jej rola Agnieszki w serialu „Na dobre i na złe”. Ale – ku zaskoczeniu wielu osób – w pewnym momencie odeszła i związała się z branżą marketingu i public relations.
Ostatnio jest bardzo zapracowana, choć śmieje się, że tak naprawdę zajęta jest właściwie od zawsze. – Od momentu kiedy grałam, a później założyłam własną firmę. Bardzo to lubię. Ma także wiele zajęć prywatnych. Rodzina, syn wymagają czasu. – To właściwie praca na dwóch etatach. Ale to chyba normalne, nie tylko ja tak mam.
Od 2010 r. prowadzi z mężem agencję PR – Public Dialog. – Zajmujemy się zarządzaniem komunikacją. Prowadzimy dla klientów komunikację zarówno lokalną, jak i międzynarodową, poruszając się w obszarach: komunikacji korporacyjnej, public affairs, komunikacji produktowej, content marketingu oraz social mediów.
Na pytanie, czy to, że zaczynała od aktorstwa, to jej samodzielny wybór, czy zasługa jej taty, odpowiada: – Trudno mówić, czy to czyjaś zasługa, czy mój wybór. Są profesje, gdzie przejmowanie zawodu przez dzieci nie zaskakuje. Stolarze, prawnicy, wielu innych, to naturalne. Ja spędzałam dzieciństwo na planach filmowych, w teatrach – poznawałam zawodowy świat swojego taty. To było moje życie.
Uważa, że kiedy ona zaczynała w „Na dobre i na złe”, rzeczywistość seriali filmowych była inna niż teraz. – Seriali, w których grały dzieci i młodzież, było tylko kilka, więc popularność zdobywało się bardzo szybko. Nie było internetu, social mediów, ale już wtedy spotykałam się z sytuacją, że gonili mnie paparazzi. Żyłam w blasku fleszy.
Szczęśliwie, jak to określa, nie dostała się do Akademii Teatralnej. – Cieszę się, że finalnie wybrałam Uniwersytet Warszawski i dziennikarstwo. To szalenie interesujący kierunek. Chciała być przy mediach. – Nie było wtedy podziału na studia licencjackie i magisterskie. Istniały tylko pięcioletnie. Po trzecim roku należało wybrać specjalizację. Naturalna dla mnie była wtedy telewizyjna, bo od pierwszego roku studiów pracowałam m.in. w „Pytaniu na śniadanie” i w „Panoramie”. Studiowałam wieczorowo, więc mogłam sobie pozwolić na pracę i zdobywanie doświadczenia.
Po kilku zajęciach zdecydowała, że nie jest to specjalizacja, która ją rozwinie. – Uznałam, że PR będzie ciekawszy. I nigdy tego nie żałowałam. Przekonuje, że była to najlepsza decyzja, jaką mogła podjąć w życiu. – Patrząc na tatę, dobrze wiedziałam, na czym polega praca aktora i praca w mediach. Jak oczekuje się na telefon, by dostać pracę, jak podczas castingów nie zawsze patrzy się na umiejętności, a na predyspozycje – wzrost, kolor oczu, a dzisiaj ważne są jeszcze zasięgi w social mediach. Tata zawsze powtarzał, że ten zawód to ciężki kawałek chleba.
Doświadczenia związane z pracą z kamerą, w serialu, telewizji czy na scenie przydały się. – Wykorzystuję je teraz. Czynię to, chociażby prowadząc szkolenia dla naszych klientów w zakresie wystąpień publicznych czy relacji z mediami.
Czy gdyby miała możliwość, wróciłaby do grania? Przyznaje, że czasem tęskni za aktorstwem, za pracą na planie. – Nie powiedziałabym „nie”. Tylko teraz potraktowałabym to jak swojego rodzaju odskocznię – odpoczynek od teraźniejszości. W końcu część swojego życia spędziłam przed kamerą. Mogłoby to być miłe doświadczenie, ale nie jest to coś, czego poszukuję. To, za czym tęsknię, to owacje na stojąco, których doświadczyłam, grając w teatrze. Tych emocji wciąż szukam w public relations. To uczucie jest nieporównywalne z żadnym innym.
Śmieje się, że dziś nie odważyłaby się już podjąć decyzji o powrocie do teatru. Dlaczego? – Ponieważ wiem, z czym wiąże się przygotowanie do spektaklu, z jakim nakładem pracy, czasu itd. Wyznaję zasadę, że jeżeli już się na coś decyduję, to poświęcam temu sto procent swojej uwagi i czasu. Nie znalazłabym już miejsca na granie w teatrze. Dziś bywam w nim tylko jako widz.
Urodziła się w Warszawie. Jej rodzina związana jest z tym miastem od pięciu pokoleń. Całe dzieciństwo spędziła w stolicy. Medialnie zadebiutowała w wieku dziewięciu lat. – Zaczęłam od prowadzenia na żywo w TVP Polonia programu „Polskie ABC” dla dzieci za granicą.
Do programu nie trafiła wcale po znajomości, ale z castingu. – Chodziłam regularnie z tatą do telewizji, to nie był czas opiekunek do dzieci. I znalazłam się na castingu. To był program prowadzony przez kilka osób, miałam tam swoją działkę. Robiłam to przez kilka lat.
W tym samym czasie zadebiutowała w Teatrze Telewizji. – Był to spektakl w reżyserii Pawła Trzaski „Na razie w porządku, mamo” z Piotrem Machalicą w roli głównej. Potem było „Spotkanie nad morzem” wyreżyserowane przez Tomasza Dettloffa. Występowałam z Jagodą Stach, a moją ciotkę grała Gabriela Kownacka. Były też mniejsze role. Wszystko z castingów.
Nie towarzyszyły jej jakieś wielkie emocje. – Dla mnie najważniejsze było, że znajdowałam się na planie zdjęciowym. To było moje życie, coś naturalnego. Podobnie jak nauka scenariusza do roli. Wielokrotnie uczyłam się ról z tatą. Słuchałam, jak powtarzał tekst, i zaraz znałam go na pamięć. To była dla mnie zabawa. Tak jest z „Zemstą” Aleksandra Fredry, w której tata grał Wacława. Początkowo znałam oczywiście tylko jego kwestie, ale z czasem, jak już zaczęłam przychodzić na spektakl, przyswoiłam całość. Do dziś mam ją w głowie.
W wieku 16 lat zaczęła grać w „Na dobre i na złe”. – Postać Agnieszki była dość kontrowersyjna i nielubiana. Zauważalna, wyrazista. Targały nią różne emocje, wpadała w tarapaty. Czasami ludzie na ulicy nie rozgraniczali świata filmu od rzeczywistości, Agnieszki od aktorki, i zdarzyło mi się dostać nawet parasolką po plecach za to, co nawywijała moja bohaterka.
Praca na planie filmowym wiele ją nauczyła. – Pokory i szacunku do pracy, do ludzi. Uwielbiałam plan zdjęciowy, niestety, życie na świeczniku, związane także ze znanym tatą, dość medialny rozwód rodziców – to wszystko sprawiło, że chciałam spróbować czegoś innego.
Poszła na studia. Zagrała jeszcze w „Pierwszej miłości” dość trudną rolę prostytutki. – Było wiadomo, na ile odcinków ta postać jest przewidziana, miałam świadomość, co mnie czeka. Studiowałam, pracowałam w telewizji. Były też pierwsze doświadczenia w public relations.
Zaczynała od gazet. Pracowała dla „Świata seriali”. – Przeprowadzałam rozmowy z gwiazdami. Cykl wywiadów pod hasłem „Zgadnij kto to”. Później zaczęła szukać już pracy w działach komunikacji. – Pierwszy był komunikator Gadu-Gadu, a potem agencje PR i po pięciu latach uznałam, że spróbuję z własnym biznesem. Mój jeszcze wtedy niemąż miał podobne doświadczenia, więc postanowiliśmy zrobić to razem.
Przyznaje, że mieli obawy. – Ale jeżeli człowiek nie spróbuje, to nie wie, czy się uda. Trzeba jednak pamiętać, że za tym „udało się” stała bardzo ciężka praca, wiele wyrzeczeń i tylko dlatego wyszło. Wyznaje zasadę, że aby w życiu coś osiągnąć, trzeba sobie na to zapracować. A dodatkowo dobrze jest, jak ma się szczęście. Ja mam.
Odnosi wiele sukcesów, wiele się udziela. – Jestem dość aktywna w branży – pełniłam funkcję wiceprezesa zarządu Związku Firm PR, a także członka zarządu Stowarzyszenia Agencji PR. Prowadzę szkolenia w zakresie wystąpień publicznych, relacji z mediami oraz wykłady na uczelniach wyższych z zakresu public relations.
Jest współautorką książki „Instrukcja obsługi agencji PR”. Ma nadzieję, że agencja będzie rosła w siłę. – Najważniejsze, że się spełniam w tym, co robię, i to wciąż pozytywnie mnie napędza.
Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.