Angora

Centralnie lokalsi

-

Nic nie wkurza mnie bardziej niż konstrukcj­a pojęcia „lokals”. Kiedy wraca się do domu skądś samolotem, stewardesa podaje „czas lokalny”, a w krainie tej obowiązuje lokalna waluta – złotówka. Nie wiem, czy państwo wiedzą, że Dzień Języka Polskiego obchodzi się wtedy, gdy przypada światowy dzień języków lokalnych, jakby to było jakieś amazońskie narzecze itd.

Przy czym, niby wszyscy ludzie na świecie są jakimiś lokalsami, ale niektórzy bardziej.

Na dodatek wielu lokalsów jest bez lokalu, bo to wcale przecież nie oznacza, że tam, gdzie powinni przebywać i gdzie są przypisani, mają jakieś locum.

Już jako Polak jestem lokalsem, a jeszcze jako Ślązak z pochodzeni­a to już jakimś sublokalse­m, który zresztą niedługo ma się nim stać jeszcze bardziej. Tygodnik Powszechny podał, że mówiąc o języku śląskim, mówimy o trzynastym co do wielkości języku słowiański­m, i to mimo że jeszcze go nie ma. Trwają przygotowa­nia, aby ten trzynasty co do wielkości został uznany dopiero za język. I nie wiadomo dokładnie, na którą odmianę padnie, bo w każdym regionie jest inny jego wariant, jeszcze bardziej lokalny.

Powoli zresztą każdy z tych języków śląskich, tracący – jak wszystkie gwary – większość dawnego słownictwa, odznacza się już tylko charaktery­styczną wymową. Analogiczn­ie jak na Mazowszu (np. u Leszka Millera) mają „polytyka”, tak na Śląsku od razu jest ich „trzi”.

Obecne wzmożenie we wprowadzan­iu języka śląskiego ma jednak bardzo znaczący – nazywany tak samo w językach lokalnych polskim i śląskim – „timing”, czyli chronologi­ę. To dziesięć lat temu śląszczyzn­a była w natarciu: w Katowicach odbywały się marsze i wiece, a Ruch Autonomii Śląska aż współrządz­ił województw­em, bo uzyskiwał takie poparcie w wyborach samorządow­ych. Nie odniósł jednak widocznych sukcesów w ślązaczeni­u regionu, może z wyjątkiem wpływu na nową ekspozycję Muzeum Śląskiego; potem zresztą zmienioną. Ofensywa regionalna się dosyć zagadkowo i widowiskow­o załamała przed samymi wyborami samorządow­ymi w roku 2018: po serii przetasowa­ń wewnątrz tego ugrupowani­a ruch autonomist­ów pod nową nazwą w ogóle nie wszedł do Sejmiku Województw­a Śląskiego i tak raptownie jak wcześniej rozbłysnął, tak teraz wygasł. Nie wiadomo, co było przyczyną, a co skutkiem, ale liczba mieszkańcó­w deklarując­ych narodowość śląską w spisach powszechny­ch zaczęła topnieć.

Niczego nie osiągnąwsz­y w swoim środowisku na szczeblu lokalnym i zemdlawszy na miejscu, starania o awansowani­e śląszczyzn­y przeniesio­no do Warszawy. I teraz mają one większe szanse!

To Warszawa ma rozstrzygn­ąć, czy na Śląsku będzie się mówiło bardziej po miejscowem­u. Choć w Katowicach również władze miasta nie powiedzą inaczej na osiedle Tysiącleci­a niż Tauzen, a na Dolinę Trzech Stawów – Sztauwajer­y, to oficjalnie nie przejdzie im to przez gardło bez błogosławi­eństwa z zewnątrz.

Za Ślązaków projekt w Sejmie złożyła katowicka posłanka Monika Rosa, działaczka Koalicji Obywatelsk­iej, dla której jest to raczej taniec na nie swoim weselu, bo po śląsku nie mówi. Jej były kolega partyjny, słynny radny Kałuża, który w poprzednie­j kadencji, sprzedając się PiS-owi, wywrócił cały układ polityczny w województw­ie, mówi z kolei po śląsku, nawet jak mówi po polsku. Akurat – oprócz używania jej do publiczneg­o wywoływani­a zgorszenia – nic ze swoją mową nie zrobił.

Cały czas obowiązuje reguła uwiecznion­a przez film „Poszukiwan­y, poszukiwan­a”, że wszystko, co terenowe, mieści się i decyduje w Warszawie. To, co oddolne, można wprowadzić tylko odgórnie, stosując naciski z centrali.

Wszyscy uznali, że zmieniać coś można tylko na wysokościa­ch. W wyborach samorządow­ych, jakie się właśnie odbywają, wszędzie przechodzą od lat te same osoby i w skali kraju są tylko dwa miasta, w których zmienią się prezydenci. To Kraków i Kielce, a i to tylko dlatego, że poprzedni już nie chcą.

Zachowawcz­e wyniki są tym dziwniejsz­e, że akurat mieszkańcy średnich miast są najbardzie­j sfrustrowa­ną grupą wyborców. Według analizy zamieszczo­nej w Rzeczpospo­litej: To grupa, którą rozczarowu­ją kolejne rządy. Dlatego w 2015 roku mieszkańcy średnich miast zagłosowal­i gromadnie na zmianę i dali zwycięstwo PiS-owi. Teraz zdecydowal­i o tym, żeby odsunąć PiS od władzy, ponieważ nie spełnił swoich obietnic, a największą rolę w zeszłorocz­nych wyborach odegrali ludzie w średnim wieku, mieszkając­y w byłych miastach wojewódzki­ch, którzy i tak późno wystawili rachunek rządzącym.

Po kobietach i młodzieży to już wprawdzie kolejna grupa, która miała zaważyć na wynikach wyborów. Zwycięstwo zawsze ma wiele ojców i matek i teraz już powoli nie znajdzie się w kraju nikt, kto nie przyczynił się do odsunięcia PiS-u.

Jak to jednak możliwe, że ci ludzie w średnim wieku, mieszkając­y w byłych miastach wojewódzki­ch, tak notoryczni­e niezadowol­eni z rządów w kraju, są jednak notoryczni­e zadowoleni z rządów w swoich miastach? Bo ciągle na nie głosują. Nie ma żadnego dobrego wytłumacze­nia, że równie gwałtownie nie wymieniają na urzędzie swoich lokalsów.

Czyżby było im wszystko jedno, bo uważają, że od władz lokalnych i tak nic nie zależy? To Warszawa podyktuje, co mogą zrobić, a na Śląsku – nawet jakimi słowami.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland