Książki i poeci
Na starość unikam kłótni, awantur i sprzeczek. Staram się nie dostrzegać zdeptanych roślin, zapaskudzonych schodów i nawet w kwestii nocnych hałasów nie zabieram już głosu. Za to w sprawach literatury nie uznaję kompromisów i nie tłumaczę sobie, że świata nie zdążę już naprawić.
Podjąłem ostatnio spór z człowiekiem, który odmawiał Odyseuszowi miana poety. Żeglarz, wojownik, wierny mąż – owszem, ale poeta? Bo przecież poeta jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy albo Związku Literatów, nosi swoje tomiki do wydawnictwa, w gazetach podziwiają go recenzenci, dostaje również nagrody literackie. A tymczasem Odyseusz...
Ja wiem, że wszyscy lubią najbardziej ten epizod, gdy zlekceważony przez zalotników włóczęga zaczyna wysyłać śmiertelne strzały i wymierza sprawiedliwość niegodziwcom. Bo to przecież kulminacja, szczęśliwy finał, zwycięstwo w walce o serce wiernej Penelopy.
Któż w tym momencie myślałby o ślicznej młodziutkiej królewnie, którą Odyseusz rozkochał i porzucił. Nauzykaa znajdzie sobie męża, może zapomni, a może zatęskni, na pewno nie umrze z rozpaczy. Zdarzało się wam dokonywać wyboru między wiernością a miłością, obowiązkiem i erotyczną fascynacją? Można wybrać lepiej albo gorzej, ale zawsze – boli.
Czytając Odyseję, powracałem do cudownych wierszy rozlegających się na dworze króla Alkinoosa, gdzie Odyseusz opowiada swoją historię. A jak to robi – któż mógłby mu dorównać? Chyba tylko jeden Homer, czyli istota z innego wymiaru. Bo wśród Greków oblegających Troję na pewno nie ma rywala. Jeśli spotkacie kogoś, kto potrafi jeszcze recytować po grecku, poproście go koniecznie o przeczytanie tych fragmentów.
Odyseusz umie patrzeć na pejzaż i opisywać własne emocje, posługuje się aluzjami mitologicznymi niczym barokowy albo renesansowy poeta. No i włada heksametrem, o którym dziś mało który czytelnik ma pojęcie. Krótko mówiąc – poeta i to jaki! Mały wstyd o tym nie wiedzieć, wielki – prawdę tę kwestionować.
Powiedzmy jednak uczciwie, że określenie „poeta” nie zawsze znaczyło to samo. W czasach nie tylko Homera, ale nawet Kochanowskiego, Mickiewicza czy Miłosza ktoś, kto pisał czytane przez innych wiersze, cieszył się na pewno większym prestiżem niż dzisiejszy twórca. No i jak wiadomo, wiersze pisane jeszcze sto lat temu też wyglądały inaczej.
Kiedy zaczynaliśmy edukację, na miano poety zasługiwał ktoś, kto potrafił rymować. To nie jest szczególnie rzadka umiejętność, bo dowcipniś obdarzony dobrym słuchem językowym potrafi na poczekaniu zaprezentować nam całkiem długi poemat – tyle że takie „dzieło” nie ma nic wspólnego z poezją.
Z dzisiejszej perspektywy „rymopis” to nie synonim poety, a raczej jego przeciwieństwo, w najlepszym razie – jakieś dalekie echo. „Piszący wiersze” – powie zgryźliwy krytyk o kimś, kto wprawdzie pisze, a może nawet drukuje i jest czytany, ale... brak mu talentu i wieszczem na pewno nie zostanie. Jeszcze gorzej prezentuje się „wierszokleta”, tworzący z łatwością i bez zastanowienia, zasługujący na najsurowszą krytykę. Niżej spaść już nie można?
Owszem, można. Niżej znajduje się już tylko „grafoman”, ale tego słowa powinniście używać z największą ostrożnością, by nie narazić się na proces sądowy o zniesławienie. A zresztą „grafomanem” może być także prozaik czy dramaturg, autor piosenek albo satyryk.
Jak odróżnić prawdziwą poezję od marnej pisaniny, która usiłuje autentyczną sztukę udawać? Możemy polegać na opinii wielkich autorytetów, możemy również opierać się na własnym zdaniu, o ile umiejętności na to pozwolą. Przydałyby się jednak jakieś kryteria, by nawet ktoś słabiej zorientowany uniknął kompromitacji, myląc wiersz dowcipnego kolegi z utworem noblisty.
Kłopot polega na tym, że w każdej epoce wiersz jest właściwie czymś innym i oceniany musi być w odpowiednim kontekście. Gdyby ktoś przyszedł dziś do redakcji miesięcznika literackiego z utworem podobnym do Trenów albo Ody do młodości, uznano by go za grafomana niespełna rozumu. Metafory, piękno języka, styl, rytm, sposób obrazowania – to wszystko w jakiś sposób decyduje, że wiersz posiada walory poetyckie.
To chyba jednak wciąż za mało i jeden z najwyżej cenionych współczesnych poetów przyznał w swoim czasie, że nie wie, czym jest poezja. A inny, równie sławny, uznał, że wszystko jest poezją.
Autorzy tacy jak Paul Valéry, który nie tylko pisał znakomite wiersze, ale w swej pracowni rozwiązywał również zadania matematyczne, zawsze będą tęsknić do większej ścisłości. Nie mamy wzoru na doskonały wiersz, ale jeśli powiemy, że poezja to „święto intelektu”, takie sformułowanie na pewno daje do myślenia. Uświadamiamy sobie, że w poezji jest coś odświętnego, przeżywany wiersz skłania nas do porzucenia zwyczajnych myśli, codziennych trosk, banalnych spostrzeżeń.
Jeśli zachowaliśmy wrażliwość, jeśli rozumiemy przesłanie utworu, słowo poety wiedzie nas do jakiegoś innego, lepszego świata. Dawniej utożsamiano go z krainą marzeń albo królestwem myśli, a dziś – czy ja wiem? Chyba każdy czytelnik powinien sam odpowiedzieć na to pytanie.
W każdym razie wcześniej czy później dochodzimy do wniosku, że język poezji różni się od języka prozy. Nie przejmujmy się specjalnie, jeśli nie potrafimy tego udowodnić, bo problem jest naprawdę trudny i zajmowały się nim największe autorytety. I wiersz, i powieść składają się z tych samych słów, a nawet zdań. W naszych czasach nie ma już określeń „niepoetyckich”, lirycy nie używają zwykle rymów, a rytm często trudno wykryć na pierwszy rzut oka.
Może lepiej byłoby sięgnąć do metafory, której wartość znają i doceniają chyba nieliczni. Wyobraźmy sobie, że proza – ta zwyczajna i ta eksperymentalna, ta ascetyczna i ta zachwycająca barokowym bogactwem – to jakby spacer. Bardzo miłe zajęcie, zwłaszcza przy dobrej pogodzie, nad brzegiem morza albo w cieniu wiekowych drzew. No, ale w końcu to tylko spacer, o którym może już nazajutrz zapomnimy. A poezja – to taniec artystyczny
wymagający nie tylko umiejętności, ale i talentu, który nie każdemu człowiekowi został dany.
Chyba dlatego jeszcze nie tak dawno poeci uważali powieściopisarzy i nowelistów za literatów, a nie prawdziwych artystów. Pogardzały powieścią tak wybitne postacie jak Cyprian Norwid czy Fryderyk Nietzsche, a po nich wspomniany już Paul Valéry. Uważano, że koneser nie powinien czytać uwielbianych przez służące romansów, skoro czekają na lekturę wiersze, poematy, eseje. Nawet poważni badacze zastanawiali się, czy utwory napisane prozą można włączać do kursu historii literatury. Zwykle czyniono wyjątek choćby dla Szekspira czy Cervantesa, ale jakże często nazywano ich poetami!
Po Dostojewskim i Flaubercie, po Balzaku i Dickensie na literaturę europejską spojrzeliśmy inaczej. A gdy pojawili się tacy giganci jak Joyce oraz Proust, nikt nie uwierzyłby, że powieść to gatunek podrzędny, adresowany do mniej wyrobionego czytelnika. To prawda, ale z drugiej strony – o ilu znakomitych prozaikach mówiono, że to w gruncie rzeczy poeci, nawet jeśli wierszy nie pisali.
Niestety, triumf powieści oznaczał również nie zawsze korzystne zmiany dla poezji i poetów. W minionym wieku napisano zapewne miliony wierszy i – licząc w przybliżeniu – przynajmniej parę tysięcy z nich zasługuje na naszą uwagę. Tylko tyle?
Zbigniew Herbert był jeszcze bardziej sceptyczny, gdy powiadał, że niewiele pozostanie z tego stulecia wojen, totalitaryzmów i kultu techniki. Wymieniał zaledwie dwa nazwiska: Rainer Maria Rilke i Thomas Stearns Eliot. Pierwszy stworzył Elegie duinejskie i Sonety do Orfeusza, drugi – Ziemię jałową i Cztery kwartety. Nieśmiertelne poematy na miarę Ulissesa i W poszukiwaniu straconego czasu chyba nigdy nie zawiodą mądrego i wrażliwego czytelnika.
Jednak kto czyta przez całe życie, potrafi rozszerzyć tę listę i zaraz to uczynię, narażając się na gniew tych, którzy wytkną mi, że kogoś przeoczyłem. A więc Guillaume Apollinaire, Paul Celan, Krzysztof Kamil Baczyński, Sylwia Plath, Louis Aragon, Anna Achmatowa, Salvatore Quasimodo, Stanisław Grochowiak, René Char, Osip Mandelsztam, Konstandinos Kawafis, Czesław Miłosz, Jules Supervielle. Na pewno potraficie dodać jeszcze kilka, a może kilkanaście postaci. No i bardzo dobrze – czytajmy, recytujmy, nawet w najskromniejszym gronie. Bo przecież zanim pojawił się druk i spisano albo wyryto teksty poetyckich arcydzieł, były one rozpowszechniane przez wędrownych śpiewaków. Poezji najpierw słuchano, a dopiero po wiekach zaczęto ją zapisywać, utrwalać, drukować i rozpowszechniać w postaci cieniutkich i bardziej obszernych tomików.
Jeszcze w XIX wieku i na początku XX, w epoce literackiej zwanej u nas Młodą Polską, poetów rozpoznawano na pierwszy rzut oka. Czym się wyróżniali romantycy, parnasiści i symboliści? No cóż, uczuciowe dziewczyny wierzyły, że poeci kochają jakoś inaczej niż bankierzy, urzędnicy, inżynierowie i kupcy. Niestety, ich znające lepiej życie mamusie wiedziały dobrze, że poeta to osobnik bez grosza przy duszy, i pozwalały jedynie na niewinny flirt, wykluczając wielką miłość.
Pierwszy poeta, którego poznałem w naszej szkole, nie nosił peleryny ani długiego płaszcza, nie miał rozwianych włosów ani kapelusza z szerokim rondem, właściwie niczym się nie różnił od naszych nauczycieli. Wszyscy inteligenci chodzili wtedy w szarych garniturach, na pewno niezbyt eleganckich, bo honoraria za wiersze były równie skromne jak comiesięczne pobory. Pamiętam, że był sympatyczny: nie zbawiał świata i nie cierpiał za miliony, lecz pisał wiersze dla dzieci i pracował w kolorowym miesięczniku, który najmłodsi uwielbiali.
Spotkałem potem wielu autorów piszących lepsze i gorsze wiersze, a każdy z nich czymś się wyróżniał. Jedni eksperymentowali z językiem, inni tworzyli wciąż sonety, jeszcze inni rozszyfrowywali bez znużenia tajemnice świata i człowieka. Wybierali samotność albo nie gardzili dość hałaśliwym towarzystwem. Czuli się dobrze w wielkich miastach albo tęsknili do egzotycznych pejzaży. Czasem nie wierzyłem, że wiersz, który tak mnie zachwycił, wyszedł spod pióra osoby na pozór tak zwyczajnej. Może dlatego uważamy na ogół, że poeta zawsze coś przed nami ukrywa?
Wydaje mi się, że tych najbardziej znanych i tych mniej głośnych łączyło zawsze jedno: wiara w sens tworzenia tekstów, nad którymi pochyli się kilka albo kilkanaście osób, bo trudno przecież założyć, że czytać nas będą miliony. Poeci to gatunek trochę inny niż prozaicy czy dramatopisarze. Powieść, która nie zostanie wydana, a następnie przeczytana, właściwie nie istnieje, pogrąża się w nicości. Dramat, który nie trafi na scenę, ulega szybko zapomnieniu i trudno liczyć, że jeszcze kogoś zainteresuje.
Z poezją jest inaczej, zwłaszcza odkąd została ona zepchnięta na margines przez rozmaite pięciominutowe bestsellery: czytadła, biografie celebrytów, przewodniki, książki kucharskie. Tylko w nielicznych księgarniach znajdziecie kącik z ustawionymi porządnie zbiorkami wierszy. Komercyjny sukces w tej dziedzinie zdarza się rzadko i zapewnia go raczej znacząca nagroda, czasem skandal, bardzo rzadko wartość dzieła.
A jednak – takie mam wrażenie – poeci wciąż wierzą w literaturę, jej misję, jej obecność w nieprzyjaznym świecie. Nie chcą złamać pióra, nie chcą się poddać. Nie mówią o kryzysie czytelnictwa. Sami nie mogliby żyć bez wierszy – i tych, które piszą, i tych, które każdego dnia czytają.
Bo przywiązanie do poezji to dar, który otrzymali wszyscy, lecz z którego korzystają nieliczni.