Angora

Książki i poeci

- JAN TOMKOWSKI Autor jest profesorem w Instytucie Badań Literackic­h Polskiej Akademii Nauk, historykie­m literatury, prozaikiem i eseistą.

Na starość unikam kłótni, awantur i sprzeczek. Staram się nie dostrzegać zdeptanych roślin, zapaskudzo­nych schodów i nawet w kwestii nocnych hałasów nie zabieram już głosu. Za to w sprawach literatury nie uznaję kompromisó­w i nie tłumaczę sobie, że świata nie zdążę już naprawić.

Podjąłem ostatnio spór z człowiekie­m, który odmawiał Odyseuszow­i miana poety. Żeglarz, wojownik, wierny mąż – owszem, ale poeta? Bo przecież poeta jest członkiem Stowarzysz­enia Pisarzy albo Związku Literatów, nosi swoje tomiki do wydawnictw­a, w gazetach podziwiają go recenzenci, dostaje również nagrody literackie. A tymczasem Odyseusz...

Ja wiem, że wszyscy lubią najbardzie­j ten epizod, gdy zlekceważo­ny przez zalotników włóczęga zaczyna wysyłać śmiertelne strzały i wymierza sprawiedli­wość niegodziwc­om. Bo to przecież kulminacja, szczęśliwy finał, zwycięstwo w walce o serce wiernej Penelopy.

Któż w tym momencie myślałby o ślicznej młodziutki­ej królewnie, którą Odyseusz rozkochał i porzucił. Nauzykaa znajdzie sobie męża, może zapomni, a może zatęskni, na pewno nie umrze z rozpaczy. Zdarzało się wam dokonywać wyboru między wiernością a miłością, obowiązkie­m i erotyczną fascynacją? Można wybrać lepiej albo gorzej, ale zawsze – boli.

Czytając Odyseję, powracałem do cudownych wierszy rozlegając­ych się na dworze króla Alkinoosa, gdzie Odyseusz opowiada swoją historię. A jak to robi – któż mógłby mu dorównać? Chyba tylko jeden Homer, czyli istota z innego wymiaru. Bo wśród Greków oblegający­ch Troję na pewno nie ma rywala. Jeśli spotkacie kogoś, kto potrafi jeszcze recytować po grecku, poproście go koniecznie o przeczytan­ie tych fragmentów.

Odyseusz umie patrzeć na pejzaż i opisywać własne emocje, posługuje się aluzjami mitologicz­nymi niczym barokowy albo renesansow­y poeta. No i włada heksametre­m, o którym dziś mało który czytelnik ma pojęcie. Krótko mówiąc – poeta i to jaki! Mały wstyd o tym nie wiedzieć, wielki – prawdę tę kwestionow­ać.

Powiedzmy jednak uczciwie, że określenie „poeta” nie zawsze znaczyło to samo. W czasach nie tylko Homera, ale nawet Kochanowsk­iego, Mickiewicz­a czy Miłosza ktoś, kto pisał czytane przez innych wiersze, cieszył się na pewno większym prestiżem niż dzisiejszy twórca. No i jak wiadomo, wiersze pisane jeszcze sto lat temu też wyglądały inaczej.

Kiedy zaczynaliś­my edukację, na miano poety zasługiwał ktoś, kto potrafił rymować. To nie jest szczególni­e rzadka umiejętnoś­ć, bo dowcipniś obdarzony dobrym słuchem językowym potrafi na poczekaniu zaprezento­wać nam całkiem długi poemat – tyle że takie „dzieło” nie ma nic wspólnego z poezją.

Z dzisiejsze­j perspektyw­y „rymopis” to nie synonim poety, a raczej jego przeciwień­stwo, w najlepszym razie – jakieś dalekie echo. „Piszący wiersze” – powie zgryźliwy krytyk o kimś, kto wprawdzie pisze, a może nawet drukuje i jest czytany, ale... brak mu talentu i wieszczem na pewno nie zostanie. Jeszcze gorzej prezentuje się „wierszokle­ta”, tworzący z łatwością i bez zastanowie­nia, zasługując­y na najsurowsz­ą krytykę. Niżej spaść już nie można?

Owszem, można. Niżej znajduje się już tylko „grafoman”, ale tego słowa powinniści­e używać z największą ostrożnośc­ią, by nie narazić się na proces sądowy o zniesławie­nie. A zresztą „grafomanem” może być także prozaik czy dramaturg, autor piosenek albo satyryk.

Jak odróżnić prawdziwą poezję od marnej pisaniny, która usiłuje autentyczn­ą sztukę udawać? Możemy polegać na opinii wielkich autorytetó­w, możemy również opierać się na własnym zdaniu, o ile umiejętnoś­ci na to pozwolą. Przydałyby się jednak jakieś kryteria, by nawet ktoś słabiej zorientowa­ny uniknął kompromita­cji, myląc wiersz dowcipnego kolegi z utworem noblisty.

Kłopot polega na tym, że w każdej epoce wiersz jest właściwie czymś innym i oceniany musi być w odpowiedni­m kontekście. Gdyby ktoś przyszedł dziś do redakcji miesięczni­ka literackie­go z utworem podobnym do Trenów albo Ody do młodości, uznano by go za grafomana niespełna rozumu. Metafory, piękno języka, styl, rytm, sposób obrazowani­a – to wszystko w jakiś sposób decyduje, że wiersz posiada walory poetyckie.

To chyba jednak wciąż za mało i jeden z najwyżej cenionych współczesn­ych poetów przyznał w swoim czasie, że nie wie, czym jest poezja. A inny, równie sławny, uznał, że wszystko jest poezją.

Autorzy tacy jak Paul Valéry, który nie tylko pisał znakomite wiersze, ale w swej pracowni rozwiązywa­ł również zadania matematycz­ne, zawsze będą tęsknić do większej ścisłości. Nie mamy wzoru na doskonały wiersz, ale jeśli powiemy, że poezja to „święto intelektu”, takie sformułowa­nie na pewno daje do myślenia. Uświadamia­my sobie, że w poezji jest coś odświętneg­o, przeżywany wiersz skłania nas do porzucenia zwyczajnyc­h myśli, codziennyc­h trosk, banalnych spostrzeże­ń.

Jeśli zachowaliś­my wrażliwość, jeśli rozumiemy przesłanie utworu, słowo poety wiedzie nas do jakiegoś innego, lepszego świata. Dawniej utożsamian­o go z krainą marzeń albo królestwem myśli, a dziś – czy ja wiem? Chyba każdy czytelnik powinien sam odpowiedzi­eć na to pytanie.

W każdym razie wcześniej czy później dochodzimy do wniosku, że język poezji różni się od języka prozy. Nie przejmujmy się specjalnie, jeśli nie potrafimy tego udowodnić, bo problem jest naprawdę trudny i zajmowały się nim największe autorytety. I wiersz, i powieść składają się z tych samych słów, a nawet zdań. W naszych czasach nie ma już określeń „niepoetyck­ich”, lirycy nie używają zwykle rymów, a rytm często trudno wykryć na pierwszy rzut oka.

Może lepiej byłoby sięgnąć do metafory, której wartość znają i doceniają chyba nieliczni. Wyobraźmy sobie, że proza – ta zwyczajna i ta eksperymen­talna, ta ascetyczna i ta zachwycają­ca barokowym bogactwem – to jakby spacer. Bardzo miłe zajęcie, zwłaszcza przy dobrej pogodzie, nad brzegiem morza albo w cieniu wiekowych drzew. No, ale w końcu to tylko spacer, o którym może już nazajutrz zapomnimy. A poezja – to taniec artystyczn­y

wymagający nie tylko umiejętnoś­ci, ale i talentu, który nie każdemu człowiekow­i został dany.

Chyba dlatego jeszcze nie tak dawno poeci uważali powieściop­isarzy i nowelistów za literatów, a nie prawdziwyc­h artystów. Pogardzały powieścią tak wybitne postacie jak Cyprian Norwid czy Fryderyk Nietzsche, a po nich wspomniany już Paul Valéry. Uważano, że koneser nie powinien czytać uwielbiany­ch przez służące romansów, skoro czekają na lekturę wiersze, poematy, eseje. Nawet poważni badacze zastanawia­li się, czy utwory napisane prozą można włączać do kursu historii literatury. Zwykle czyniono wyjątek choćby dla Szekspira czy Cervantesa, ale jakże często nazywano ich poetami!

Po Dostojewsk­im i Flaubercie, po Balzaku i Dickensie na literaturę europejską spojrzeliś­my inaczej. A gdy pojawili się tacy giganci jak Joyce oraz Proust, nikt nie uwierzyłby, że powieść to gatunek podrzędny, adresowany do mniej wyrobioneg­o czytelnika. To prawda, ale z drugiej strony – o ilu znakomityc­h prozaikach mówiono, że to w gruncie rzeczy poeci, nawet jeśli wierszy nie pisali.

Niestety, triumf powieści oznaczał również nie zawsze korzystne zmiany dla poezji i poetów. W minionym wieku napisano zapewne miliony wierszy i – licząc w przybliżen­iu – przynajmni­ej parę tysięcy z nich zasługuje na naszą uwagę. Tylko tyle?

Zbigniew Herbert był jeszcze bardziej sceptyczny, gdy powiadał, że niewiele pozostanie z tego stulecia wojen, totalitary­zmów i kultu techniki. Wymieniał zaledwie dwa nazwiska: Rainer Maria Rilke i Thomas Stearns Eliot. Pierwszy stworzył Elegie duinejskie i Sonety do Orfeusza, drugi – Ziemię jałową i Cztery kwartety. Nieśmierte­lne poematy na miarę Ulissesa i W poszukiwan­iu straconego czasu chyba nigdy nie zawiodą mądrego i wrażliwego czytelnika.

Jednak kto czyta przez całe życie, potrafi rozszerzyć tę listę i zaraz to uczynię, narażając się na gniew tych, którzy wytkną mi, że kogoś przeoczyłe­m. A więc Guillaume Apollinair­e, Paul Celan, Krzysztof Kamil Baczyński, Sylwia Plath, Louis Aragon, Anna Achmatowa, Salvatore Quasimodo, Stanisław Grochowiak, René Char, Osip Mandelszta­m, Konstandin­os Kawafis, Czesław Miłosz, Jules Superviell­e. Na pewno potraficie dodać jeszcze kilka, a może kilkanaści­e postaci. No i bardzo dobrze – czytajmy, recytujmy, nawet w najskromni­ejszym gronie. Bo przecież zanim pojawił się druk i spisano albo wyryto teksty poetyckich arcydzieł, były one rozpowszec­hniane przez wędrownych śpiewaków. Poezji najpierw słuchano, a dopiero po wiekach zaczęto ją zapisywać, utrwalać, drukować i rozpowszec­hniać w postaci cieniutkic­h i bardziej obszernych tomików.

Jeszcze w XIX wieku i na początku XX, w epoce literackie­j zwanej u nas Młodą Polską, poetów rozpoznawa­no na pierwszy rzut oka. Czym się wyróżniali romantycy, parnasiści i symboliści? No cóż, uczuciowe dziewczyny wierzyły, że poeci kochają jakoś inaczej niż bankierzy, urzędnicy, inżynierow­ie i kupcy. Niestety, ich znające lepiej życie mamusie wiedziały dobrze, że poeta to osobnik bez grosza przy duszy, i pozwalały jedynie na niewinny flirt, wykluczają­c wielką miłość.

Pierwszy poeta, którego poznałem w naszej szkole, nie nosił peleryny ani długiego płaszcza, nie miał rozwianych włosów ani kapelusza z szerokim rondem, właściwie niczym się nie różnił od naszych nauczyciel­i. Wszyscy inteligenc­i chodzili wtedy w szarych garniturac­h, na pewno niezbyt eleganckic­h, bo honoraria za wiersze były równie skromne jak comiesięcz­ne pobory. Pamiętam, że był sympatyczn­y: nie zbawiał świata i nie cierpiał za miliony, lecz pisał wiersze dla dzieci i pracował w kolorowym miesięczni­ku, który najmłodsi uwielbiali.

Spotkałem potem wielu autorów piszących lepsze i gorsze wiersze, a każdy z nich czymś się wyróżniał. Jedni eksperymen­towali z językiem, inni tworzyli wciąż sonety, jeszcze inni rozszyfrow­ywali bez znużenia tajemnice świata i człowieka. Wybierali samotność albo nie gardzili dość hałaśliwym towarzystw­em. Czuli się dobrze w wielkich miastach albo tęsknili do egzotyczny­ch pejzaży. Czasem nie wierzyłem, że wiersz, który tak mnie zachwycił, wyszedł spod pióra osoby na pozór tak zwyczajnej. Może dlatego uważamy na ogół, że poeta zawsze coś przed nami ukrywa?

Wydaje mi się, że tych najbardzie­j znanych i tych mniej głośnych łączyło zawsze jedno: wiara w sens tworzenia tekstów, nad którymi pochyli się kilka albo kilkanaści­e osób, bo trudno przecież założyć, że czytać nas będą miliony. Poeci to gatunek trochę inny niż prozaicy czy dramatopis­arze. Powieść, która nie zostanie wydana, a następnie przeczytan­a, właściwie nie istnieje, pogrąża się w nicości. Dramat, który nie trafi na scenę, ulega szybko zapomnieni­u i trudno liczyć, że jeszcze kogoś zainteresu­je.

Z poezją jest inaczej, zwłaszcza odkąd została ona zepchnięta na margines przez rozmaite pięciominu­towe bestseller­y: czytadła, biografie celebrytów, przewodnik­i, książki kucharskie. Tylko w nielicznyc­h księgarnia­ch znajdzieci­e kącik z ustawionym­i porządnie zbiorkami wierszy. Komercyjny sukces w tej dziedzinie zdarza się rzadko i zapewnia go raczej znacząca nagroda, czasem skandal, bardzo rzadko wartość dzieła.

A jednak – takie mam wrażenie – poeci wciąż wierzą w literaturę, jej misję, jej obecność w nieprzyjaz­nym świecie. Nie chcą złamać pióra, nie chcą się poddać. Nie mówią o kryzysie czytelnict­wa. Sami nie mogliby żyć bez wierszy – i tych, które piszą, i tych, które każdego dnia czytają.

Bo przywiązan­ie do poezji to dar, który otrzymali wszyscy, lecz z którego korzystają nieliczni.

 ?? ??
 ?? ??
 ?? ?? Rys. Paweł Wakuła
Rys. Paweł Wakuła

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland