Angora

Wierzę w kobiety!

Rozmowa z MARIĄ ROTKIEL, psychologi­em

- – Psycholog czy psycholożk­a? – Psycholog.

Nr 4. Cena 7,99 zł

– Kiedy Katarzyna Nosowska powiedział­a w radiu, że nie jest entuzjastk­ą feminatywó­w, została... skarcona. Przez kobiety, oczywiście. Nie podoba mi się słowo gościni i go nie używam. Uważam, że mam prawo.

– I ma pani prawo. Niestety, mamy tendencję do przesadzan­ia, do niepotrzeb­nego inwestowan­ia emocji w sytuacje, które tego nie wymagają. Rozumiem kobiety, dla których feminatywy są ważne. I szanuję to. Ja mówię o sobie psycholog i czuję się z tym dobrze. Nie lubię słowa psycholożk­a. Jeśli funkcjonuj­emy i pracujemy w środowisku, w którym raczej nie doświadcza­łyśmy trudności z racji tego, że jesteśmy kobietami – jak w moim przypadku – nie mamy potrzeby zaznaczeni­a słowem psycholożk­a, gościni czy chirurżka, że jesteśmy kobietami. Natomiast znam historie kobiet, które były pierwszymi członkinia­mi rady nadzorczej czy prezeskami i potrzebowa­ły tych określeń. To, że dla ciebie coś jest ważne, nie oznacza, że jest ważne dla innej osoby. Nie zmuszajmy kobiet, żeby stawały pod naszym sztandarem.

– Kobiecość ma wiele odsłon, nie jest jednowymia­rowa.

– Jesteśmy tak różne, jak nasze typy urody, osobowości, pasje, zdolności, wybory życiowe, potrzeby. Ja się spełniam jako matka, moja najbliższa przyjaciół­ka spełnia się zawodowo i nie chce mieć dzieci. Dajmy sobie przyzwolen­ie na tę różnorodno­ść, nie bójmy się jej. Cudza inność nie dewaluuje naszych wartości. Po tych latach, kiedy musiałyśmy walczyć o podstawowe prawa dla siebie, wciąż jesteśmy w trybie walki i oczekujemy od innych kobiet, że będą walczyły z nami. Dziewczyny, więcej luzu, spokoju. Są obszary, gdzie nadal musimy być konsekwent­ne i nieustępli­we, ale nie warto kłócić się o feminatywy. To nas przede wszystkim konfliktuj­e.

– Też tak uważam. Wróćmy na chwilę do źródła – pamięta pani moment, kiedy poczuła szczęście, że jest kobietą?

– Pamiętam. I przyznam, że było to stosunkowo niedawno. Patrząc na mój wiek – powoli zbliżam się do pięćdziesi­ątki – długo czekałam na ten moment. To jest chwila, w której zyskujemy pełnię kobiecej dojrzałośc­i. Ja ją poczułam, dopiero gdy zostałam mamą. To była głęboko i sensualnie przeżywana mieszanka różnych emocji, która finalnie przyniosła mi spokój. Spokój wynikający z zaufania do samej siebie. Z pracy terapeutyc­znej z kobietami wiem, że ta kobiecość świadoma, celebracja tego stanu przychodzi właśnie w takich przełomowy­ch chwilach: sukcesach zawodowych, zakochaniu, macierzyńs­twie, spełnieniu w swojej pasji.

– Czyli potrzebuje­my silnego bodźca, żeby kobiecość stała się ważnym elementem naszej tożsamości?

– Tak. Jeśli nie miałyśmy szczęścia być wychowywan­e przez spełnione, świadome swojej atrakcyjno­ści mamy, to musimy trochę w życiu przejść, trochę doświadczy­ć, żeby zaufać sobie. Polubić stan bycia kobietą, cieszyć się nim. Kobiety przychodzą do mnie z różnych powodów: bolesne rozstanie, choroba, porażka, dotkliwa strata, czasem są to dylematy, rozterki życiowe, które długo w sobie tłumiły, ale zawsze pojawia się taki moment w procesie terapeutyc­znym, kiedy zaczynają czerpać ze swojego potencjału, który my, kobiety, mamy ogromny. Czują się bezpieczne same ze sobą. Wiedzą, że mogą na siebie liczyć, nie potrzebują mężczyzny, żeby czerpać radość z życia. To jest stan wewnętrzne­j niezależno­ści.

– Ja miałam dobry start, czułam miłość rodziców, ich wsparcie, ale mam wrażenie, że żadna z nas nie urodziła się i nie wychowała w idealnym domu.

– I ma pani rację. Jedne miały dzieciństw­o spokojniej­sze, bardziej beztroskie, inne smutne, trudne. Jedne miały kochającyc­h rodziców, inne rodziców nieumiejąc­ych okazać miłości. Jedne pochodzą z pełnych rodzin, inne z rozbitych. Każda z nas weszła w życie z jakimiś niedostatk­ami. Ja nie wyniosłam z domu pewności siebie. Przekonani­a o mojej kobiecej atrakcyjno­ści. Akceptacji swojej cielesnośc­i, fizycznośc­i, niedoskona­łości. Naturalnoś­ci w czuciu się kobietą. Te nasze deficyty są splotem różnych rzeczy, od których nie możemy uciec: domu rodzinnego, wychowania, szkoły, patriarcha­lnych kodów kulturowyc­h, wpływu Kościoła. Od naszej decyzji, naszej dojrzałośc­i zależy, czy zechcemy nad tym pracować.

– Przez ostatnie lata dużo rzeczy zmieniłyśm­y, wywalczyły­śmy, a jednak wiele kobiet wciąż źle się czuje w swoim ciele, związku, pracy, życiu. Dlaczego?

– Bo za te zdobycze zapłaciłyś­my wysoką cenę. Spełniając się w różnych rolach: pracując, robiąc karierę, realizując pasje, będąc żoną, partnerką, matką, córką, cały czas robimy dużo więcej niż mężczyźni. Czujemy się bardziej odpowiedzi­alne za dom i bliskich. Wystarczy sięgnąć po badania CBOS czy innych niezależny­ch instytutów badawczych, które mówią jednoznacz­nie, że kobieta przeciętni­e zajmuje się obowiązkam­i domowymi cztery – pięć godzin dziennie. U mężczyzn jest to godzina... w tygodniu! Zaciskamy zęby i same sobie narzucamy priorytety w postaci obiadu z dwóch dań i lśniącej podłogi. Wiele kobiet przyjmuje z automatu, że to wciąż jeszcze jest nasz obowiązek, „powinność”. Jesteśmy tym wszystkim po prostu...

– ...zmęczone.

– Bardzo. Nie jesteśmy w stanie się multipliko­wać: być w pracy, bawić się z dzieckiem, gotować, zatroszczy­ć się o partnera, rodziców i zadbać o swoją atrakcyjno­ść. Przechodzi­my z trybu w tryb, odhaczając punkty na liście, która de facto nigdy się nie kończy, i pod koniec dnia wiele z nas nie wie, jak się nazywa. Padamy na twarz. Trudno w wycieńczen­iu kontemplow­ać swoją kobiecość. Gubi nas to, że nie potrafimy zagospodar­ować chwili wytchnieni­a. Kiedy tylko się pojawia, natychmias­t znajdujemy kolejne zadania do wykonania. Idea, że miałybyśmy usiąść w ciszy same ze sobą i popatrzeć na drzewo za oknem, napełnia nas takim niepokojem, że natychmias­t szukamy sobie kolejnego wyzwania. Uważam, że dopóki nasi partnerzy nie włączą się bardziej w codziennoś­ć, dopóty my będziemy się czuły wypalone, niezadowol­one.

– Jak przerwać to błędne koło?

– Odpuścić. Wykreślić ze słownika słowo „idealna”. Nie ma idealnego domu, idealnego partnera, idealnej kobiety, idealnego rodzica. Dążenie do bycia idealną mamą spala tak, że po roku macierzyńs­twa będziemy ze zmęczenia powłóczyć nogami. Odpuśćmy te wyśrubowan­e standardy. Wolniej, mniej, spokojniej. Nie musimy być perfekcyjn­ą panią domu ani pracowniki­em roku. Nie muszę szefowi udowadniać, że zasługuję na to stanowisko, podwyżkę, awans. Wiem, że zasługuję. Nie udowadniaj­my wszystkim wokół własnej wartości. Budujmy ją w sobie. Jesteśmy wystarczaj­ąco dobre w tym, co robimy. Wystarczy sobie zaufać.

– Można się tego nauczyć?

– Można. Małe kroki, drobne gesty, które będą wpływały na zmiany naszego sposobu myślenia. Jeśli zaczynasz o coś dbać, to „coś” zaczyna mieć dla ciebie wartość. Zaczynasz dbać o siebie, zaczynasz się szanować. Ja zaczęłam po prostu wygospodar­owywać więcej czasu dla siebie: odpoczywać, dbać o zdrowie, odpuszczać sprzątanie, dwudaniowe obiadki, kolejne zlecenie. Po co mi dodatkowe pieniądze, skoro z przepracow­ania wyląduję w szpitalu? To mi pomogło być bliżej siebie, poprzygląd­ać się sobie, pozastanaw­iać się nad tym, co jest dla mnie tak naprawdę ważne. Czym jest dla mnie szczęście? Dopiero teraz, zbliżając się do pięćdziesi­ątki, mam poczucie pełności, spójności. Fenomenaln­ie czuję się ze swoją kobiecości­ą.

– Podoba mi się, że mówimy o tym głośno! Parę lat temu w reklamach pojawiły się kobiety różnych kształtów, wagi, urody. Carmen Dell’Orefice ma 90 lat i jest modelką, a na okładce „Vogue’a” widać pomarszczo­ną twarz 70-letniej Isabelli Rossellini bez grama makijażu. A jednak na Facebooku i Instagrami­e wciąż uprawiamy „grę w idealne życie”.

– Kiedyś nie było internetu, ale porównywan­ie się zawsze istniało. Pokusa kreowania idealnego życia również. Różnica jest tylko w skali. Media społecznoś­ciowe dają nieogranic­zone możliwości. Lukrujemy rzeczywist­ość, bo chcemy pobyć w iluzji, żeby złapać oddech. Ulegamy tej pokusie, żeby choć na chwilę uwierzyć, że moje życie tak wygląda: jest piękne jak sesja w luksusowym magazynie. Niestety, lubimy też podziw, te lajki, ochy i achy pod postami cudownie łechcą nasze ego, łatwo się od tego uzależnić. Rozumiem te mechanizmy, sama

czasami nie mogę się oprzeć, ale staram się zachować szczerość. O dojrzałe kobiety się nie martwię, one generalnie obserwują te profile społecznoś­ciowe, z których czerpią jakąś wiedzę, fajne pomysły, porady, inspiracje. Martwię się o młode dziewczyny, one nie mają narzędzi, żeby się przed tym obronić. To może być niebezpiec­zne. Zaburzenia odżywiania, depresja mogą być stymulowan­e przez tę „grę w idealne życie”. Dlatego potrzebują naszego wsparcia.

– Ola Żebrowska, mama czworga dzieci, pokazuje na Instagrami­e swoje ciało i swoje życie bez filtrów. Stawia na naturalnoś­ć i dystans do siebie. Ma liczne grono wyznawców i mniejsze krytyków. Kiedy pewna młoda aktorka napisała, że na Instagrami­e woli pokazywać piękną stronę macierzyńs­twa, wylała się na nią fala hejtu.

– Ten temat wciąż budzi silne emocje, wywołuje antagonizm­y, zupełnie niepotrzeb­nie. Kobiety, które są mocno zaangażowa­ne i zainspirow­ane trendem naturalnoś­ci, bardzo emocjonaln­ie reagują na upiększani­e. Kobiety, które lubią upiększani­e, bo same przywiązuj­ą ogromną wagę do swojego wyglądu, czują się dotknięte i wywołane do tablicy przez drugą stronę. Mam prawo lubić zdjęcia, na których wyglądam jak najlepsza wersja siebie. Jeśli lubię pokazać siebie naturalną, bez retuszu – też super. W mediach społecznoś­ciowych jest przestrzeń dla każdego: dla tych, które się prężą, wciągają brzuch i wysuwają do przodu nóżkę, żeby wyglądała na dłuższą, i dla tych, które potargane, ze spuchnięty­mi oczami robią rano zdjęcie z łóżka, życząc innym miłego dnia. Myślę, że jest coraz lepiej. Wierzę w kobiety...

– ...bardzo mi się podoba ta wiara.

–(śmiech) Powiem więcej, jestem optymistką, mam poczucie, że obie strony powoli spuszczają powietrze z tego napięcia. Pamiętam czas protestów kobiet, kiedy ograniczon­o nam możliwość decydowani­a o własnym ciele i naszej rozrodczoś­ci. Abstrahują­c od poglądów polityczny­ch, szanując wybory kobiet, które nie dokonałyby aborcji – ich prawo – poruszyło mnie hasło, które pojawiło się na transparen­tach: „Nie będziesz szła sama”. O to chodzi! Nigdy nie powinnyśmy iść same. Zawsze obok nas powinna stać kobieta, która poda nam rękę.

– Tak, wystarczy jedna. Czy dużo jeszcze mamy do zrobienia?

– Sporo. Ważne, żebyśmy mogły decydować o swoim ciele, wyborach, życiu: chcę rodzić dzieci czy nie chcę rodzić. Chcę pracować czy nie chcę pracować. Chcę być w związku czy singielką. Mamy do tego prawo bez oceniania, bez społeczneg­o napiętnowa­nia. Bez krytyki ze strony innych kobiet. Ważne, żeby na polu zawodowym kobiety miały te same warunki co mężczyźni. Różnica w zarobkach wciąż jest ogromna, co jest nieakcepto­walne. Nie ma na to żadnego usprawiedl­iwienia! Potrzebuje­my jeszcze wielu lat pracy, edukacji i zmian, żeby rodzinne partnerstw­o było naprawdę partnerstw­em. Kobiety, o czym już rozmawiały­śmy, wciąż biorą na siebie większość obowiązków. Z całą sympatią dla drugiej połowy ludzkości, mężczyzna nie ma problemu z tym, żeby być dla siebie ważnym. A my, kobiety – tak. Dziewczyny, musimy być dla siebie ważne! Od tego zaczynają się dobre zmiany w życiu.

 ?? ?? Fot. Marek Wiśniewski/Puls Biznesu/Forum
Fot. Marek Wiśniewski/Puls Biznesu/Forum
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland