Ważne są spotkania
Rozmowa z NADIĄ TERESZKIEWICZ, aktorką
– Jest pani jedną z najbardziej obiecujących aktorek francuskiego kina. Mało kto wie, że pragnęła pani zostać baletnicą.
– Od dzieciństwa marzyłam o balecie. Taniec klasyczny wymaga jednak tak wiele wysiłku i poświęcenia, że nie byłam pewna, czy będę w stanie udźwignąć ten ciężar. Aby tańczyć zawodowo, należy osiągnąć absolutną doskonałość i bez przerwy pracować nad techniką, a mnie pociągała również literatura, muzyka i sztuka w szerokim tego słowa znaczeniu.
– Studiowała pani literaturę i teatr, ukończyła słynny paryski kurs Florent. Sukces przyszedł szybko wraz z nagrodą na festiwalu w Tokio dla najlepszej aktorki w 2019 roku i Cezarem dla rewelacji aktorskiej w 2023 roku.
– Miałam rzeczywiście dużo szczęścia. W naszym zawodzie ważne są spotkania. Zaistniałam dzięki realizatorkom Stéphanie Di Giusto i Valérie Bruni-Tedeschi. Nagroda Cezara za główną rolę w filmie „Amandiers” otworzyła mi szeroko drzwi do świata kina. Nie pochodzę z rodziny artystycznej. Mojemu ojcu zależało wprawdzie, abym poznała klasykę filmową, ale zdecydowanie wolałam literaturę. Uwielbiam czytać, kocham muzykę. W ciągu ostatnich kilku lat kino stało się jednak zdecydowanie moim życiem.
–
Pani ojciec jest z pochodzenia Polakiem, mama Finką. Czy Polska i polska kultura odegrały rolę w pani drodze artystycznej?
– Rodzice nie mieli wpływu na moje wybory zawodowe. Jako dziecko zostałam wychowana raczej w tradycji kultury fińskiej, jednak obecnie odczuwam potrzebę bliższego związku z Polską. Być może osiągnę w ten sposób swoistą równowagę. Znam bardzo dobrze polską muzykę klasyczną. Do piętnastego roku życia słuchałam jej przez kilka godzin dziennie. Regularnie powracam też do poezji Miłosza. Bardzo lubię polskie kino. Mówię sobie, że moje polsko-fińskie korzenie otworzyły mnie na Europę i jej kinematografię. Zachwyciła mnie twórczość Pawła Pawlikowskiego; jego „Zimna wojna” jest prawdziwym arcydziełem. Ogromne wrażenie zrobiło też na mnie „Boże Ciało” Jana Komasy. Bardzo chciałabym pracować z tymi reżyserami. Uważam jednak, że kulturą nasiąka się poprzez język, więc muszę nauczyć się wreszcie polskiego. Kto wie, być może kino mi w tym pomoże?
– Czy jest aktorka, która panią inspiruje?
– Od lat uwielbiam Marion Cotillard. Pozostaje dla mnie wzorem, zarówno pod względem sztuki aktorskiej, jak i kariery, którą udało jej się zbudować. Niedawno odkryłam też Genę Rowlands – to wielka gwiazda i prawdziwa dama, pod każdym względem.
– Zawód aktorki wymaga eksplorowania ludzkich tragedii i dramatów. To proste, kiedy ma się dwadzieścia kilka lat?
– To kwestia wrażliwości i wyobraźni. Muszę powiedzieć, że akurat w moim przypadku aktorstwo pełni funkcję niemalże terapeutyczną. Podczas gdy w życiu codziennym bywam zestresowana i pełna oporów, na planie filmowym czuję się wolna, jakby unosiła mnie wielka fala. Wiem, że mogę zrobić prawie wszystko. Uwielbiam transformacje, uwielbiam czuć się kimś zupełnie innym, tak jakbym przeżywała kilka żyć naraz. Jak być szczerą, kiedy w sumie kłamie się, grając? Często zadaję sobie to pytanie. Oczywiście, wielu aktorów czerpie w dużym stopniu z własnych przeżyć – aktorstwo to dar składany z siebie samego. Trzeba jednak uważać, aby się nie zranić i pamiętać, że każda rola jest fikcją. Inaczej można odciąć się od rzeczywistości. To ryzyko tego zawodu.
– Udaje się pani pogodzić karierę aktorską z życiem prywatnym?
– Muszę przyznać, że to bardzo skomplikowane. Od miesięcy żyję w rytmie kolejnych projektów. Mówię sobie jednak, że wszystko ma swoją cenę. Moja praca bardzo mnie pochłania, muszę nauczyć się z tym żyć. Ten zawód naprawdę zmienia całe życie, mam jednak nadzieję, że przede wszystkim na dobre...
– Powiedziała pani, że lubi pani grywać w filmach, które cechuje „subtelny feminizm”.
– Interesują mnie filmy nie tyle feministyczne, co humanistyczne, stawiające pytania na temat istoty natury ludzkiej. Świat jest pełen przemocy, dlatego ważne, by mówić, że każdy człowiek ma prawo do samookreślenia się, że powinien wiedzieć, kim rzeczywiście jest. Nasza epoka jest bardzo moralizatorska i w sumie nietolerancyjna, dlatego tak ważną rolę odgrywają niuanse. W przeciwnym razie zbliżamy się niebezpiecznie do autorytaryzmu. Ważne jest, aby kino ukazywało całą złożoność istoty ludzkiej i jej uwikłań.
– Pani bohaterki, początkowo potulnie odgrywające swoje role społeczne, zaczynają się z czasem emancypować. Z poczwarki wykluwa się motyl.
– Interesuje mnie problematyka kobiecości, wolności osobistej i narzucanych kobietom norm – są przecież regularnie seksualizowane. Mało tego, często nie zadają sobie pytania, jak obowiązujące kanony urody czy seksapilu mają się do ich walki o równość i niezależność. Nadchodzi jednak moment, kiedy tamy puszczają – wszystko staje się wtedy możliwe. W „Mojej zbrodni”, filmie
François Ozona, zagrałam emancypującą się aktorkę z lat 30., kiedy kobiety nie miały we Francji nawet prawa głosu. Ozon ukazuje na ekranie kobiecą solidarność triumfującą nad patriarchatem. To bardzo mocny akcent, również w dzisiejszym świecie. W „Czerwonej wyspie” moja bohaterka to pozornie uległa kura domowa, która również zaczyna się powoli uniezależniać. Można powiedzieć, że fascynuje mnie proces odzyskiwania wolności. Wbrew pozorom, nawet dzisiaj nie jest to proste.
– Mówi pani o swoich rolach, jakby chodziło o polityczną misję. Wierzy pani, że kino może zmienić świat?
– Nie sądzę, żeby kino mogło zmienić świat, wierzę jednak, że może w nim zmienić pewne rzeczy, choćby niewielkie. Na pewno ma wpływ na wizerunek kobiety i relacje damsko-męskie. Na szczęście mamy coraz więcej realizatorek, które wnoszą do niego inne spojrzenie na rzeczywistość. Kiedy miałam piętnaście lat, zobaczyłam na ekranie po raz pierwszy w życiu parę kochających się kobiet. Wtedy o tym się po prostu nie mówiło. Kiedy kilka lat później wiele moich koleżanek dokonało swojego coming outu, uwierzyłam, że kino dysponuje ogromną siłą. Może zaproponować nową interpretację i nowe spojrzenie na nas samych.
– Pani ostatni film „Rosalie” podejmuje temat tolerancji i odrzucenia. Czy pani bohaterka rzuca wyzwanie społecznym konwencjom?
– Nie sądzę, aby Rosalie – kobieta z brodą – rzucała wyzwanie grupie. Mimo swojej choroby i związanej z nią traumy posiada w sobie światło i siłę, która sprawia, że stara się żyć, tak jak czuje. To jej walka i jednocześnie sposób na przeżycie. Na swoje nieszczęście znajdzie się wśród ludzi nieznających istot czystych i prawych. Dla nich jest wyłącznie anomalią.
– Wokół nas toczą się ożywione dyskusje na temat gender. Postać kobiety z brodą odsyła do problematyki definicji płci oraz obowiązujących kodów.
– Rosalie jest kobietą, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Marzy o założeniu rodziny i bardzo cierpi z powodu hormonalnych zaburzeń, które przejawiają się w formie silnego owłosienia. Nie zadaje sobie pytań na temat swojej płci, zadają je sobie natomiast inni, których jej obecność odsyła do ich własnych rozterek i problemów. To bardzo interesujący proces myślenia.
– Aktorki, podobnie jak pani bohaterki, są wystawione na spojrzenie innych.
– Aktorki również pragną być kochane i akceptowane. To bardzo ważny aspekt naszego zawodu. W obecnym kontekście ruchu #MeToo dodałabym, że chcą być przede wszystkim szanowane.