Wybierajmy dalej...
Za nami wyborcza niedziela, II tura samorządowej elekcji. Wyborcy w 748 miastach, miasteczkach i wsiach wybrali swych liderów. Przed nami czerwcowe wybory do europarlamentu, co program na ten rok wyczerpuje. A co by było, gdyby przed Polakami były kolejne wybory? Na przykład proboszczów w parafiach i biskupów w diecezjach?
Pomysł zaczerpnąłem z książki Ignacego Dudkiewicza „Pastwisko”, której omówienie niebawem ukaże się na naszych łamach. To obszerna i uczciwa praca katolickiego publicysty, sumującego wiedzę na temat przyczyn postępującego upadku Kościoła w Polsce i szukającego dróg wyjścia z matni. Jednym z archaicznych mankamentów współczesnego Kościoła jest feudalny paradygmat relacji w jego środku, stosowany wbrew czasowi, logice i perspektywom. „Czy można znaleźć mechanizmy, które rzadziej niż obecny sposób działania rodziłyby karierowiczostwo i patologie?” – pyta Dudkiewicz i sam sobie odpowiada: „Tak. Kadencyjność proboszczów!”. Publicysta jest przekonany, że proboszczowie, jako duszpasterze i zarządcy parafii, są dużo ważniejszą od biskupów sferą Kościoła instytucjonalnego. Pozycja proboszcza jest kanonicznie silna, bo niechętny komuś biskup musi mieć naprawdę mocne atuty w ręku, by proboszcza odwołać. Już zatem świadomość pozycji może tworzyć niekiedy sytuacje patologiczne, dając proboszczowi siłę nadrzędną nad „ludem bożym”, mającym tylko słuchać... Dając im poczucie finansowej bezkarności i budzącej się z wiekiem arogancji, o której prof. Józef Tischner mówił, że niewielu katolików traci wiarę, słuchając teologów, a wielu ją traci po spotkaniu ze swoim proboszczem. Sekretarz kardynała Nycza, ks. Matteo Campagnaro mówi w „Pastwisku”: – Dla polskiego Kościoła byłaby to rewolucja, gdyby proboszcz był wybierany na siedmioletnią kadencję, z możliwością przedłużenia na drugą, a potem wracał do bycia wikariuszem. Demokracja wniosłaby więc do Kościoła element ewangelicznej pokory, której nieraz próżno szukać u butnych, nieusuwalnych księży. „Proboszcz z ograniczoną kadencją nie stawałby się lokalnym kacykiem, jak to się czasem dzieje” – pisze Dudkiewicz. Dla samych duchownych kadencyjność proboszcza zwiększałaby przejrzystość i bezstronność zachodzących zmian. Ale wielu duchownych jest przeciwko wyborom, bo czekają na awans 20 lat, a kiedy już go dostaną, to nie wypuszczą z rąk. Skoro tyle kosztował? Dożywotnio cieszyć się będą parafialnym statusem, wiele dającym, ale i degenerującym Kościół. Dodajmy, że wybory przełożonych (opatów, przeorów) świetnie zdają egzamin w środowiskach zakonnych.
Wybory w parafiach mogłyby się oprzeć – to sugestia Dudkiewicza – na modelu anglikańskim, z wysłuchaniem kandydata i oceną jego przydatności w danym środowisku (są wierni, pisze autor, którzy nie chcą księdza liberała, a gdzie indziej z kolei przydatny będzie ktoś elastyczny liturgicznie). Wybór proboszcza i tak sygnowałby biskup, zatem ostateczna decyzja pozostawałaby w jego rękach, o ile przyjąłby, że nie jest nieomylny i nie jest emanacją Boga. Co będzie, jeśli przyjrzeć się polskim biskupom, dość trudne.
Jeszcze trudniejsze będzie ostateczne pożegnanie się z systemem monarchicznym w polskim Kościele. To nie tylko mentalny, lecz także tradycyjny gorset, który wielu duchownym kojarzy się z groteską. Biskup Tadeusz Pieronek wspominał, że oglądał procesję idącą na Wawel, prowadzoną przez krakowskich biskupów i wyglądało to jak przemarsz świętych albo monarchów, choć ostatnia taka parada w Krakowie odbyła się w 1364 roku, gdy europejscy monarchowie szli na obiad do Wierzynka.
Biskupi jeszcze silniej monarchizują swe role niż proboszczowie. Czy dlatego, że są rzeczywiście daleko od spraw, którymi żyją ludzie, czyli Kościół? Ksiądz prof. Andrzej Kobyliński uważa jednak, że właśnie kończy się kościelny system monarchiczny. „Nie wierzę – mówi w książce jezuita o. Jacek
Prusak – że model władzy hierarchicznej, opartej na Episkopatach jak na minimonarchiach i z boskimi prerogatywami jest objawiony i chroniony przez Boga. Nie wierzę, że to się utrzyma”. Kardynał Grzegorz Ryś uważa za zasadne pytanie o wpływ Kościoła lokalnego na wybór biskupa. Bo taki być powinien. Może kandydata na biskupa pomocniczego wskazywać będą trzy strony? Ordynariusz, księża diecezjalni i wierni? Pojawiają się też postulaty o weryfikację zdolności kandydata do pełnienia funkcji biskupa, wszak trzeba chronić Kościół, gdy ktoś się nie nadaje. Dziś jest odwrotnie, chroni się nieudacznika z pastorałem, upatrując w jego krytyce atak na Kościół Powszechny.
Jeden z rozmówców Dudkiewicza mówi: – Wszyscy mają kadencyjność: sędziowie, prezydenci, parlamentarzyści. Tylko królowie nie mają. Tenże duchowny uważa, że trzeba hierarchom uniemożliwić zblatowanie z władzą. – W Europie mamy tendencję do święcenia młodych biskupów w wieku np. 40 lat. Jak wyświęcimy idiotę, który będzie miejscowym zamordystą, to mamy go znosić kolejne 35 lat?
Wybór biskupa na ordynariusza tylko na określoną kadencję nie odbiera mu sakry, pozwala mu jednak w efekcie pozostać człowiekiem, nie pozwalając oddalić się od Kościoła.
Czy więc demokracja dla Kościoła jest idealnym systemem? Nie, ale nic lepszego dotąd nie wymyślono.