Światło zaklęte w szkle
Pracownia z Kwidzyna od 40 lat tworzy najwyższej klasy witraże i lampy witrażowe
Kwidzyn to małe miasto z dużą historią. Miejscowy zamek jest najwspanialszą ceglaną warownią w naszym kraju zaraz po twierdzy w pobliskim Malborku. W konkatedrze znaleziono ciała trzech krzyżackich wielkich mistrzów, w tym Henryka von Plauena, który po klęsce pod Grunwaldem uratował zakon przed upadkiem (przy sporym udziale Władysława Jagiełły). Dziś znajdują się tu znane zakłady papiernicze, a w superlidze piłki ręcznej mężczyzn (która należy do czołowych na świecie) gra MMTS Kwidzyn.
Tu od 40 lat działa należąca do Franciszka Obuchowskiego pracownia witraży Artex.
– Po maturze pracowałem w kilku firmach zarówno na Śląsku, jak i w Kwidzynie – wspomina pan Obuchowski. – Jedną z nich była pracownia witraży. W późnym PRL-u klientami takich firm były praktycznie tylko parafie. Robiliśmy witraże dla kościołów i wiele się tam nauczyłem. Miałem do tego smykałkę i w 1984 r. postanowiłem otworzyć własną pracownię. Już na samym początku miałem problemy z rejestracją firmy. Dostałem zezwolenie na rok działalności i w tym czasie w Izbie Rzemieślniczej w Warszawie zdałem egzamin teoretyczny i praktyczny na czeladnika. Było to niedługo po zniesieniu stanu wojennego. Gospodarka znajdowała się w fatalnym stanie. W sklepach, hurtowniach niczego nie było. Każdą najzwyklejszą rzecz trzeba było nie tyle kupić, co „załatwić”, czyli wykorzystywać różne formalne i nieformalne znajomości. Zaczynałem działalność w niewielkim pomieszczeniu w suterenie, nie miałem żadnych maszyn ani narzędzi. Żeby dostać pierwsze zlecenie, jeździłem motorem do okolicznych parafii i po dwóch tygodniach się udało zdobyć pierwszego klienta. Pierwszy kościół, w którym wykonałem witraże, znajduje się w niewielkiej wsi w obecnym województwie warmińsko-mazurskim. Według wytycznych proboszcza zrobiłem projekt kartonowy, który musiał zaakceptować biskup. Ksiądz kupił szkło w hucie w Jaśle, a ja przystąpiłem do pracy. I niemal po 40 latach witraże wyglądają jak nowe.
Kolejne zamówienia trafiały się z polecenia. Rentowność produkcji była ogromna i nieporównywalna z dzisiejszą. Z każdym rokiem kościelnych realizacji przybywało i do dziś było ich ponad 100 (największy witraż miał wymiary 8 m x 1,4 m).
Po 1990 r. pojawiły się zamówienia na witraże o tematyce świeckiej, z których większość to były prace niewielkich rozmiarów. Właściciel nie jest w stanie policzyć, ile ich zrealizował, na pewno setki, a być może tysiące.
W tym samym czasie pan Franciszek postanowił robić lampy witrażowe i to był strzał w dziesiątkę, gdyż przez 35 lat wykonał ich 30 – 40 tys. Obecnie to ponad 80 proc. przychodów pracowni.
Początkowo wstawiał je do salonów DESA w Gdyni i Olsztynie oraz Galerii Miejskiej BWA w Bydgoszczy. Kupujących było tak dużo, że pan Franciszek nie mógł nadążyć z produkcją. Do dziś wszystkie modele lamp, a były ich setki, zostały zaprojektowane osobiście przez właściciela.
Artex to firma rodzinna, oprócz pana Franciszka pracują w niej jego żona i dzieci, a jeśli pojawia się taka potrzeba, także osoby z zewnątrz.
Kościoły, domy, rezydencje, browary
Dawniej właściciel robił projekty na kartonie – brystolu, teraz dodatkowo wspomaga się komputerem, gdyż tego oczekują klienci, zwłaszcza przy większych, indywidualnych zleceniach.
Pracownia większość wyrobów sprzedaje za pośrednictwem własnego sklepu internetowego. Współpracuje także z kilkunastoma galeriami i sklepami stacjonarnymi. Ma dwóch partnerów biznesowych w Czechach, gdzie znalazła dla siebie duży rynek zbytu. Przez 16 lat wyrobiła sobie mocną pozycję w Niemczech, ale ostatnio rozeszły się drogi ze współpracującą z nią niemiecką firmą.
Przez lata Artex zaopatrywał się w kolorowe szkło w hucie w Jaśle. Potem właściciel zaczął kupować je w specjalistycznych hurtowniach i sprowadzać z Meksyku.
– Nie potrzebujemy wielkich ilości. To z jednej strony kłopot, gdyż nie jesteśmy dużym klientem dla hurtowni i hut, ale z drugiej korzyść, gdyż zaczęliśmy sami je produkować. Wykorzystujemy do tego szkło okienne, na które nanosimy odpowiednie tlenki metali. Potem wkładamy do specjalnych pieców, gdzie w temperaturze 810 – 850˚C stapiamy metodą fusingu, czasem między poszczególnymi warstwami umieszczając farbę czy pigment.
W starych, zabytkowych witrażach szkło było łączone ramkami ołowianymi, a jak wiadomo ołów jest metalem wysoce toksycznym, dlatego Unia zakazała z niego korzystać. Można to robić tylko w przypadku renowacji zabytkowych witraży.
Zamiast ołowiu Artex wykorzystuje folię miedzianą z dodatkiem cyny, którą produkuje na skonstruowanej przez wujka pana Franciszka specjalnej maszynie. Takie profile można też kupić w Sosnowcu i Warszawie.
Duży witraż może kosztować tyle, co luksusowy samochód. Ceny lamp zaczynają się od około 400 zł (kinkiet). Droższe są plafony, lampy wiszące, stojące (500 – 2800), stojące podłogowe mogą kosztować nawet do 3 tys. zł. Plafony witrażowe to już zupełnie inny poziom cen. Są wykonywane na indywidualne zamówienie. Niemiecki browar mieszczący się w budynku dawnej stacji kolejowej zamówił plafon o wymiarach 10,5 m x 4 m. Cała konstrukcja została zawieszona pod sufitem na specjalnej metalowej ramie.
Dziś Artex nie może już marzyć o takiej rentowności jak na przełomie lat 80. i 90., ale i tak jest ona duża i wynosi od kilkunastu do kilkudziesięciu procent.
Klientami firmy było wielu znanych przedsiębiorców, polityków, artystów. Niektórzy ograniczali się do kupna pojedynczej lampy, inni zamawiali witraże zdobiące okna, a nawet baseny. Właściciel nie chce wymieniać nazwisk bez zgody, ujawnia jedynie, że jego klientem był Witold Paszt, wokalista zespołu Vox.
Pandemia była czasem wielkiej hossy budownictwa, ale także takich firm jak Artex. Na realizację zamówień klienci musieli czekać 5 – 6 tygodni. Teraz wszystko wróciło do normy, ale firma ma ugruntowaną pozycję i dobrze radzi sobie na tym nietypowym rynku.
– Stawiamy na ekologię, stale wzbogacamy ofertę, przybywa nam klientów, więc z optymizmem patrzę w przyszłość.