Dobre książki mamy. Czas na lepszy design
Wpiątek ogłosiliśmy naszą listę 25 najlepszych książek 2012 roku. Czy są również najlepiej wydane?
Sztuce i literaturze nie zawsze po drodze. Najlepsze książki nie zawsze mają najlepsze okładki. Słowa „okładka” używam umownie – w dobrym designie nie chodzi przecież tylko o nią. Okładka pomaga nam w decyzji – kupić czy nie kupić. Ale dobry projekt to także liternictwo, układ tekstu na stronie, słowem – całość. Spójrzmy na „Mapy” Aleksandry i Daniela Mizielińskich (Dwie Siostry). To atlas świata, gdzie zgrabnie połączono stylistykę vintage i uwielbianą przez dzieci ucieczkę przed horror vacui. Całą powierzchnię map wypełniają miniaturowe zabawne rysunki przedmiotów i postaci z różnych stron świata. Sukces.
To ciekawe, że wydawnictwo dla dzieci jest w czołówce polskiego designu książkowego. Czytelnik dziecięcy podnosi poprzeczkę, przynajmniej wświadomości wydawców. Ale to nie dzieci kupują sobie książki, a każda estetycznie wypasiona apeluje podstępnie do egoizmu rodziców. Sobie samym możemy kupować byle jak wydane, ważne, żeby dało się dobrnąć do końca. Książka dla dziecka jest czymś innym – nagrodą, prezentem, a może nawet przekupstwem? O nas, dorosłych, ma świadczyć jak najlepiej. To widać wyraźnie we wznoszącym się na szczyty wyrafinowania polskim designie książek dla dzieci. Ale prawdy o polskich książkach trzeba szukać gdzie indziej, tam gdzie mają one wartość użytkową, a nie rytualną. Jak wyglądają?
Jest lepiej niż dziesięć albo piętnaście lat temu, kiedy estetyka książki opadła na dno, ale ciągle nie jest naprawdę dobrze. Panuje przeciętność.
2.
4.
4
3
1
2 Atą przeciętnością dzisiaj jest twarz. Wśród 25 najlepszych książek 2012 r. mamy więc twarz na okładce „Dziennika” Pilcha (Wielka Litera), opowiadań Munro „Za kogo ty się uważasz?” (W.A.B.) i „Morfiny” Szczepana Twardocha (Wydawnictwo Literackie). Można by to nazwać stylem Facebooka, gdyby nie to, że więcej ma wspólnego z komercją. Żaden film ani szampon nie sprzeda się dzisiaj bez twarzy. Reguła ta objęła także książkę.
Ale działa tylko w pewnych granicach. Jeśli książkę napisał dojrza-
5 ły pisarz, jego podobizna może się na okładce pojawić. Ale z dojrzałą pisarką jest już problem. Dlatego książkę Munro reklamuje słodka blondynka. Prawdziwa blondynka, autorka, znajduje się na skrzydełku, gdzie jest miejsce dla jej nieprzyzwoicie pomarszczonej twarzy.
Na koniec paradoks. Najlepsza designersko książka dla dorosłych także ma twarz. Jest to „Autobiografia” Roberta Brylewskiego (Wydawnictwo Literackie). Tylko że to nie jest banalne zdjęcie, ale portret bohatera narysowany przez wybitnego malarza Wilhelma Sasnala, skrótowo i ekspresyjnie, w czerni i bieli. Książka wyróżnia się tym, że wykorzystuje, a jednocześnie podważa stereotyp.
Kiedyś słyszałam od wydawców, że o poziomie grafiki książkowej decydują tak naprawdę hurtownicy. To oni lubią zdjęcia na okładce i jaskrawe kolory. Dobrze, ale przez ile lat można zwalać błędy na hurtowników? Przeglądając okładki dobrych, wybitnych lub zwyczajnie ciekawych książek wydanych wmijającym roku, myślę raczej o wydawcach. Jeśli tylko zaczynają traktować książkę jako potencjalny bestseller, coś dziwnego dzieje się z ich estetycznym smakiem. Stąd „Wystarczy” Wisławy Szymborskiej (a5), „Tajny dziennik” Białoszewskiego (Znak), „Noc żywych Żydów” Ostachowicza (W.A.B.) mogą mieć świetne artystyczne opakowania, tylko dlatego, że z góry zostały skazane na niszę. Im szersze grono potencjalnych czytelników, tym gorsze wizualne rezultaty.
Wyjątkiem jest „Trafny wybór” J.K. Rowling (Znak), powieść, która stała się bestsellerem, zanim została wydana, z prostym graficznym znakiem na okładce. Ale to już, niestety, zasługa brytyjskiego wydawcy.
Awięc oni tam się niczego nie boją. Np. tego, że klient wyjdzie ze sklepu rozczarowany, bo na okładce brak niebieskookiej blondynki? Warto podumać nad estetyką naszej kapitalistycznej prowincji.
wyborcza.pl/kultura