ODROBIĆ LEKCJĘ Z POLIMEKSU DO KOŃCA
Sukcesem zakończyła się wielomiesięczna operacja „uratować Polimex-Mostostal”. Pogrążona wdługach jedna z największych polskich grup budowlanych rzutem na taśmę porozumiała się w piątek z wierzycielami i nie podzieliła losu upadłego PBG. To jedna znajtrudniejszych restrukturyzacji ostatnich dwóch dekad, zktórej płyną ważne wnioski.
Doczekaliśmy się wPolsce politycznego uznania wielkiej firmy za „zbyt dużą, aby upaść”. Termin „too big to fail” ukuty cztery lata temu wUSA podczas kryzysu finansowego usprawiedliwia ratowanie przedsiębiorstw, których upadek miałby skutki dla całej gospodarki jak otwarcie puszki Pandory. Dlatego wAmeryce za pieniądze federalne ocalono ubezpieczyciela AIG i wiele banków. Na naszym podwórku „zbyt duża, aby upaść” okazała się firma budowlana, która przeinwestowała i poległa na budowie autostrad. Roczne przychody rzędu 5 mld zł i portfel zamówień na ponad 10 mld zł m.in. w strategicznej energetyce wystarczyły, aby rząd i prywatni wierzyciele zrobili wszystko wcelu utrzymania Polimeksu na powierzchni.
Ponad trzydziestu wierzycieli, kredytujących banków i posiadaczy obligacji zdołało się porozumieć, aby dać spółce szansę. Dotychczas najchętniej stosowaną polityką wobec dłużnika było rzucenie mu: „zdychaj”, złożenie wniosku oupadłość i egzekucja długów. Tym razem skorzystano zmożliwości, jakie daje tzw. umowa standstill, na mocy której wierzyciele czasowo godzą się powstrzymać egzekucje i dają dłużnikowi czas na sanację finansów. To bardzo dobry wzór zaczerpnięty z dojrzałych gospodarek. Pierwszorzędnym celem wierzycieli przystępujących do standstill staje się próba znalezienia pozytywnego rozwiązania sytuacji dłużnika, a nie jego rozszarpanie. Po sukcesie standstill wPolimeksie ta metoda powinna zostać upowszechniona, bo przynosi korzyści nie tylko dłużnikowi, ale również jego wierzycielom.
Dzięki temu, że Polimex uniknął bankructwa, z ulgą odetchnęły banki i fundusze, które liżą rany po serii bankructw w budowlance, np. PBG, Hydrobudowy Polska, Poldimu. Gdyby spisać na straty kolejne 1,3 mld zł pożyczone Polimeksowi, byłoby to trudne do przełknięcia dla sektora finansowego. Negatywne skutki miałoby także dla branży budowlanej, bo im więcej upadłości, tym trudniej jest uzyskać kredyt albo gwarancje dla kontraktów budowlanych. A z zakręconym kurkiem w bankach budowlanka będzie przędła bardzo cienko.
Pierwszoplanową rolę wratowaniu Polimeksu odegrało państwo za pośrednictwem Agencji Rozwoju Przemysłu, która wyłoży 150 mln zł na nowe akcje. I może na nich komercyjnie zarobić, jeśli spółka stanie na nogi. Ale każde zaangażowanie państwa wzbudza kontrowersje i trzeba baczyć, aby korzyści przewyższały koszty. Tu bilans wydaje się pozytywny. Z jednej strony uratowano 12 tys. miejsc pracy wPolimeksie i pewnie drugie tyle u kooperantów. Tej rzeszy ludzi nie trzeba będzie płacić zasiłków zkasy państwa. Realizowane będą wielomiliardowe kontrakty wenergetyce, których wykonawcą jest Polimex. To sprawa dla rządu szalenie ważna, bo musimy budować nowe bloki energetyczne, jeśli nie chcemy mieć przerw w dostawie prądu od 2016 r., kiedy wyłączymy stare, nieekologiczne siłownie, do czego zobowiąza- liśmy się wobec Unii. Nic dziwnego, że radości z uratowania Polimeksu nie ukrywa minister skarbu Mikołaj Budzanowski kontrolujący najważniejsze grupy energetyczne. Wsumie Polimex miał szczęście, że pracuje przy kontraktach wrażliwych z punktu widzenia polityki gospodarczej rządu. Bez tego mógłby zostać spisany na straty jak PBG i wiele innych firm. Zdrugiej strony należy zdawać sobie sprawę z tego, że takie specjalne potraktowanie jednej spółki zakłóca konkurencyjność na wolnym rynku budowlanym. Pozostali bankruci mogą zadawać sobie pytanie: „Dlaczego to nie ja zasłużyłem na łaskę?”. Polimex, mając zapewnione finansowanie do 2016 r. i parasol ochronny wierzycieli, będzie też na pozycji uprzywilejowanej wobec konkurentów.
Do załatwienia pozostała jeszcze sprawa odpowiedzialności za doprowadzenie Polimeksu na skraj upadku. Spółką nie kierowały przecież komputery, tylko konkretni menedżerowie na czele zb. prezesem Konradem Jaskółą, którzy byli nadzorowani przez radę nadzorczą. Skoro państwo, wierzyciele i akcjonariusze tak ochoczo zaangażowali się wratowanie Polimeksu, to powinni z podobną determinacją wyjaśnić, co takiego wydarzyło się współce, że trzeba było jej rzucić koło ratunkowe. To samo dotyczy wiarygodności audytu przeprowadzonego przez Ernst & Young. Audytor nie miał, poza jednym wyjątkiem, żadnych poważnych zastrzeżeń do wyników grupy za 2011 r., kiedy wykazała ponad 100 mln zł zysku netto. A kilka miesięcy po audycie spółka była już na skraju bankructwa. Dobrze byłoby, gdyby te sprawy nie zostały zamiecione pod dywan. Należy je rzetelnie wyjaśnić, bo wprzeciwnym razie będą skazą na sukcesie operacji ratowania Polimeksu.