Agnieszka Radwańska nie jest sama
Nie tylko dlatego, że eksplodował talent Jerzego Janowicza. Najlepszy sezon miała także jej młodsza siostra Urszula. Co powinni zrobić, żeby rok 2013 był dla nich jeszcze lepszy?
Najprościej powiedzieć: Agnieszka musi urosnąć, Urszula zmądrzeć, a Janowicz – zachować zimną krew. Starsza z sióstr zakończyła sezon jako czwarta rakieta świata, zarobiła rekordowe 4,1 mln dol., wygrała trzy turnieje – Dubaj, Miami i Brukselę. W lipcu po raz pierwszy w karierze wystąpiła wwielkoszlemowym finale Wimbledonu. Przez moment była druga na świecie.
To wszystko kroki milowe, bo tak wysoko Agnieszka dotąd nie sięgała. Nie tylko zresztą ona, od prehistorycznych czasów Jadwigi Jędrzejowskiej, ścisła tenisowa elita była poza zasięgiem Polaków. Nawet Wojciech Fibak na taki pułap w singlu się nie wzniósł.
Największe imprezy, jak Miami czy Wimbledon, były do tej pory zarezerwowane dla innych, silniejszych fizycznie i odważniejszych od Radwańskiej w ofensywie zawodniczek. Ale wtenisie Agnieszki dokonała się jakościowa zmiana, która pozwoliła jej przekroczyć barierę, której nie umiała przejść w sezonie 2010 i 2011. Nauczyła się grać agresywniej, potrafiła zaatakować silniejsze fizycznie rywalki, przestała stawiać wyłącznie na defensywę i przebijanie piłek. Zaczęła szukać na korcie nieoczywistych jak na siebie rozwiązań, wzmocniła się też fizycznie, co najlepiej widać po większej mocy pierwszego serwisu.
Wefekcie po czterech latach bez zwycięstwa pokonała Marię Szarapową wMiami, wygrała zwyższą o głowę Venus Williams, w półfinale Wimbledonu ograła Angelique Kerber, ana Masters w Stambule – Petrę Kvitovą. Do pokonania Sereny Williams wWimbledonie zabrakło niewiele.
Polka oczarowała zagranicznych ekspertów, którzy nazywali ją Andym Murrayem wspódnicy, i fanów, którzy drugi rok z rzędu wybrali ją na oficjalnej stronie WTA na ulubioną tenisistkę. Nie ma dziś bardziej rozpoznawalnego na świecie polskiego sportowca.
Duża w tej metamorfozie zasługa Tomasza Wiktorowskiego, trenera, zktórym Agnieszka jeździ na turnieje. WKrakowie wciąż trenuje zojcem Robertem, o którym mówi, że „wszystkiego ją nauczył”, ale wydaje się, że to spokojny, opanowany i niezwykle rzeczowy Wiktorowski zmobilizował ją do pracy nad sobą i poszukiwania bardziej drapieżnego stylu wbrew defensywnym przyzwyczajeniom.
– Agnieszka później dojrzała fizycznie, potrzebowała więcej czasu, ale ciągle się rozwija – powtarza Wiktorowski. I twierdzi, że do wygrania turnieju Wielkiego Szlema i zdobycia pozycji numer jeden na świecie został już tylko jeden krok. Ale ten ostatni zazwyczaj jest najtrudniejszy.
Radwańska wygrywa z siłaczkami, ale wciąż za rzadko. Wostatnich trzech latach z Szarapową, Na Li, Wiktorią Azarenką, i Petrą Kvitovą przegrała 29 razy, zwyciężyła – osiem. W2012 r. sześć razy lepsza od niej była Azarenka, liderka rankingu WTA. Agnieszka wciąż czuje się niekomfortowo, gdy po drugiej stronie siatki biega tenisistka silniejsza, umiejąca zaatakować jej drugi serwis i regularna, czyli popełniająca niewiele błędów. Azarenka najlepiej uosabia taką właśnie idealną rywalkę Radwańskiej.
Wyzwanie na 2013 rok, jest więc proste – trzeba nauczyć się wygrywać zAzarenką. Wtedy może pęknąć bariera Szlema.
Jak to zrobić? – Pewnych rzeczy nie przeskoczymy, Agnieszka [172cm wzrostu] nie włoży szpilek, nie urośnie, ale wramach fizycznych ograniczeń, które ma, może grać lepiej – przekonuje Wiktorowski.
Kluczem jest znalezienie równowagi. Chodzi o to, że Agnieszka musi jeszcze nieco bardziej przesuwać środek ciężkości swojego tenisa w stronę ataku i dalej pracować nad siłą fizyczną, ale jednocześnie nie zapomnieć otym, co umie robić najlepiej, czyli bronić się, czarując bajeczną techniką i wyczuciem. Wtedy może wspiąć się na sam szczyt.
Więcej wyrachowania
Robert Radwański od zawsze powtarzał, żeby nie zapominać, że ma dwie córki. Urszula Radwańska (7 grudnia skończyła 22 lata) długo nie umiała wyjść zcienia siostry. Najpierw przeszkadzał jej ognisty temperament – jako juniorka specjalizowała się w przegrywaniu wygranych pojedynków. Więcej na korcie było krzyków i obrażonych min niż tenisa. W2010 r. doznała poważnej kontuzji i musiała przejść operację kręgosłupa. Na leczenie i rehabilitację straciła osiem miesięcy. Spadła wtym czasie do czwartej setki rankingu WTA. Do setki wracała długo, ale wkońcu się udało.
W2012 r. jej kariera w końcu wystrzeliła. Doszła do finału turnieju wholenderskim ’s-Hertogenbosch, była wpółfinale w Kantonie i Brukseli. Po raz pierwszy pokonała kilka zawodniczek z czołówki, m.in. Marion Bartoli, Danielę Hantuchovą i Anę Ivanović. Jako jedyna zpokaźnej polskiej ekipy nie zawiodła na igrzyskach wLondynie.
Wrankingu WTA wspięła się na 29. miejsce (teraz jest 31.), czyli wyżej niż Magdalena Grzybowska i Marta Domachowska. Można już oficjalnie mówić, że jest drugą najlepszą Polką werze zawodowego tenisa.
Urszula ma wielkie możliwości, bo od starszej siostry ma korzystniejsze warunki fizyczne – jest nieco wyższa, uderza ciut mocniej, jej serwis potrafi być groźniejszy. Technicznie – przynajmniej w teorii – potrafią tyle samo, wkońcu uczył je ten sam trener. Główna różnica polega jednak na tym, że Agnieszka potrafi być na korcie zimna, wyrachowana, umie zachować spokój wstresujących momentach. Urszula to wciąż tygiel, w którym gotuje się, gdy coś nie idzie. Poza efektownymi zwycięstwami były w tym roku także bolesne porażki, jak np. z Karoliną Woźniacką wKopenhadze, gdy roztrwoniła pokaźne prowadzenie.
Cel na 2013 r. to uspokoić się, ochłonąć, w sensie sportowym zmądrzeć, przyzwyczaić się do tego, że wmeczach zczołowymi tenisistkami będzie coraz częściej prowadzić. Od tego już tylko krok do zwycięstw.
Spokojnie, powolutku
Wlistopadzie cała Polska usłyszała o22letnim Jerzym Janowiczu, który rozegrał turniej życia w paryskiej hali Bercy. W tydzień pokonał po kolei pięciu rywali z pierwszej 20 rankingu, wtym Andy’ego Murraya, trzecią rakietę świata. Doszedł do finału turnieju zserii Masters, co nie udało się nikomu w polskim męskim tenisie od 30 lat.
Oczywiście Janowicz (ATP 26) nie wziął się znikąd. Spokojnie piął się wgórę od kilku sezonów. Latem w wielkoszlemowym debiucie doszedł do III rundy Wimbledonu, wygrywał challengery, awrodzinnej Łodzi, z dala od telewizyjnych kamer, które dopadły go jesienią, zmagał się z prozą życia polskiego tenisisty z trudem walczącego okażdy grosz na sprzęt, trenerów i wyjazdy.
Przełom w karierze zawdzięcza zmianie nastawienia. – Wyluzowałem, zacząłem grać na „olewkę”, przestałem się spinać, że przegram, to dało mi większą swobodę – mówił wWimbledonie.
Potencjał ma ogromny. Jego serwis to armata, forhend może burzyć ściany. Ale mierzący 203 cm polski wielkolud znajduje się na rozstaju dróg, przed nim najtrudniejszy być może rok wkarierze. Teraz, gdy usłyszał o nim świat, to on zacznie być faworytem i poczuje presję. Wyluzowani i „niemający nic do stracenia” będą teraz jego rywale.
Wysokich, mocno bijących młodych tenisistów było już kilku. Milos Raonic czy Grigor Dimitrow też mieli błyskawicznie zdobyć szczyty męskiego tenisa, ale jakoś utknęli w środku stawki.
Dlatego spekulowanie oawansie do pierwszej 5, 10 czy nawet 20 rankingu w przypadku Janowicza jest chyba przedwczesne. Świetny występ wParyżu miał miejsce wspecyficznych okolicznościach – na samym końcu sezonu, gdy nie wszyscy grają na sto procent, i wturnieju halowym, gdzie ryzykowny tenis, czyli taki, jaki preferuje Jerzy, zawsze jest podwójnie skuteczny.
Celem na najbliższe miesiące powinna być stabilizacja i „okopanie” się w okolicach 25.-35. miejsca w rankingu. Przy wietrze i słońcu Australii, a także w roli faworyta, którą „Jerzyk” będzie musiał udźwignąć pierwszy raz, nie będzie to łatwe. Musi być przygotowany na niespodziewane porażki. Powinien być cierpliwy i pracować nad regularnością. Na razie sprawia wrażenie człowieka twardo stąpającego po ziemi, nie zachłystuje się sukcesem, czym zaimponował równie mocno jak finałem w Paryżu. To, czy będzie umiał wspiąć się wyżej, rozstrzygnie się jednak przede wszystkim w jego głowie.