Chory dziękuje czy płaci
Sąd nad dr. Mirosławem G. Czy kardiochirurg odpowie za koperty, które zostawiali mu pacjenci? Aco zosobami wręczającymi pieniądze? To może być przełomowy wyrok, co jest, aco nie jest korupcją
Zatrzymanie i oskarżenie dr. G. stało się symbolem nadużycia władzy przez rządzących za PiS. W lutym 2007 r. wyprowadzony został ze szpitala w kajdankach. Potem skazany bez wyroku na konferencji ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry i szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Ziobro wówczas mówił: „Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie” (po przegranym procesie musiał za to przeprosić). Szef CBA oskarżał: „Pewni pacjenci stali się zbędnym towarem zajmującym łóżka szpitalne i trzeba było szybko zwolnić te miejsca dla innych pacjentów, dużo bardziej cennych i atrakcyjnych z punktu widzenia ordynatora”.
Proces pokazał metody stosowane przez CBA w2007 r.: wykorzystanie donosów współpracowników ordynatora; nagrań zkamery zainstalowanej tajnie wjego gabinecie; pokładów żalu i złości tych, których najbliższych nie udało się uratować; nocne przesłuchania pacjentów, bardzo często starszych ludzi; uruchomienie specjalnego numeru telefonu dla osób, które zetknęły się zkorupcyjnymi żądaniami, 18 na 41 zarzutów postawionych lekarzowi pochodzi od tych, którzy sami się zgłosili!
Wkończącym się procesie na jednej ławie oskarżonych prokurator obok kardiochirurga posadził 22 jego pacjentów lub członków ich rodzin. Ludzi, którym niejednokrotnie dr G. uratował życie. Tych, którzy według oskarżenia dali lekarzowi pieniądze i nie zgłosili tego sami CBA lub prokuraturze.
Wdziewięciu przypadkach prokuratura zarzuca kardiochirurgowi, że od łapówki uzależnił wykonanie operacji bądź dalszą opiekę medyczną. To najcięższe oskarżenie dyskredytujące lekarza. – W swojej 20-letniej karierze nigdy nie warunkowałem operacji od korzyści majątkowej – zaprzeczał kardiochirurg. I sąd ma wątpliwości, czy można przypisać mu uzależnianie wykonania zabiegów od łapówek. Uprzedził strony procesu, że wtym punkcie może zmienić kwalifikację zarzutów.
Dr G. przyznał, że pacjenci zostawiali mu prezenty. Lista znalezionych u niego przez CBA drogich alkoholi, albumów książkowych, piór, filiżanek, spinek, wód toaletowych liczy kilkaset pozycji. Mówił też, że kilka razy zostawiono mu koperty z pieniędzmi, choć ich nie żądał. A niektórzy pacjenci zeznawali, że gdy proponowali pieniądze, wyrzucał ich z gabinetu.
Prokuratura, by określić granicę między dowodem wdzięczności a korupcją, brała pod uwagę: czy wręczenie prezentu nastąpiło z inicjatywy wręczającego czy na żądanie; czy prezent został wręczony przed operacją czy po niej; jakiej wartości był prezent.
Wszystkie przypadki „wręczenia drobnego lub symbolicznego, zwyczajowego upominku, wyłącznie z inicjatywy wręczającego, po zakończonym procesie leczenia jako wyraz podziękowania” zostały umorzone. Proces objął tylko koperty. – Doktryna ani razu nie wspomina o wręczeniu pieniędzy jako o dopuszczalnej i usankcjonowanej przez zwyczaj formie wyrażania wdzięczności wobec lekarza – mówiła na rozpoczęcie procesu prok. Agnieszka Tyszkiewicz (dziś jej nie będzie, zmienia togę prokuratorską na sędziowską).
Jeszcze wśledztwie upadł zarzut zabójstwa jednego z pacjentów. Za błędy lekarskie, czyli nieumyślne narażenie życia kolejnych dwóch pacjentów, dr Mirosław G. sądzony jest osobno. koordynatorką programu „Przeciw korupcji” Fundacji Batorego BOGDAN WRÓBLEWSKI: Gdy CBA w 2007 r. zatrzymało znanego kardiochirurga dr. G., badania pokazywały, że służba zdrowia to najbardziej skorumpowana dziedzina życia społecznego w Polsce. Co się zmieniło po sześciu latach? GRAŻYNA KOPIŃSKA: Niestety, niewiele. Przestaliśmy robić te badania, ale niektóre zagadnienia z „Barometru korupcji” w ramach swoich zadań bada CBOS. Z ostatnich, z 2010 r., wynika, że wśród grup zawodowych, które Polacy uważają za najbardziej skorumpowane, na pierwszym miejscu są politycy – 60 proc., a na drugim lekarze – 58 proc. (wyniki nie sumują się do 100, bo można było wymienić kilka grup zawodowych). Wszystkie inne mają dużo mniej. Ta tendencja utrzymuje się od lat, raz na pierwszym miejscu jest służba zdrowia, raz politycy.
Wbadaniach Eurobarometru z 2011 r. Polacy pytani są nie tylko opostrzeganie korupcji, ale też konkretnie: czy w ciągu ostatniego roku ktokolwiek prosił pana/panią o łapówkę, a jeśli tak, to kto? Najwięcej – 5 proc. pytanych – przyznało, że spotkało się z taką sytuacją w służbie zdrowia. Dla porównania – w wymiarze sprawiedliwości co setny. Politycy mieli zero wskazań. Czym pani to tłumaczy?
– Każdy Polak miał do czynienia ze służbą zdrowia, a ilu miało np. z zamówieniami publicznymi? Zawsze lekarze czy drogówka znajdą się na wysokich miejscach, gdy badamy występowanie korupcji w kontekście codziennych doświadczeń. Ilu z nas miało w ostatnim roku bezpośredni kontakt z lekarzem, a ilu z politykiem? Nie da się korupcji zbadać inaczej, lepiej?
– Można, np. w tzw. badaniach jakościowych. Pytając o konkretne sytuacje np. i pacjentów, i lekarzy. Konfrontując ich opinie. Ale nie było takich badań – o ile wiem – od 11 lat. Pozostaje więc wypowiadanie sądów na podstawie badań fragmentarycznych, doświadczeń własnych, informacji w mediach, naszych współpracowników, skarg i listów, które wpływają do Fundacji. Obraz nie jest dobry. Ale budowany jest on na podstawie zdarzeń patologicznych, które są udziałem mniejszości środowiska. Bo każdy z nas zna wielu wspaniałych, oddanych pacjentom lekarzy. Bardzo bym chciała, żeby byli oni wzorem dla reszty. Czy odróżniamy dowód wdzięczności, jak choćby słynna filiżanka Rosenthala, od łapówki? W sprawie dr. G. prokuratura określiła tę granicę prosto: oskarżenie dotyczy tylko przyjmowania pieniędzy. Umorzono wszystkie „koniaki, pióra, książki, portfele”.
– Ale znany jest przypadek lekarki przetrzymywanej w areszcie przez kilka miesięcy z podejrzeniem o przyjęcie metaloplastyki – popielniczki, którą zresztą wykonał sam pacjent.
Sadzę, że mniej jest już zwykłego łapownictwa. Sytuacji, że za wypisanie zwolnienia czy za przyjęcie do szpitala bierze się pieniądze. Lekarze bardziej się boją?
– Większa jest świadomość, że można być za to ukaranym. Ale też pacjenci częściej wiedzą, że druga strona, czyli dający, też podlega karze. Poza tym zmienił się rynek usług medycznych, zwłaszcza w dużych miastach. Można wykupić karnet do firmy medycznej, skorzystać z prywatnej przychodni, kliniki. Wdużych miastach ludzie o zarobkach wyższych niż przeciętne, jeśli mają wybór – dać łapówkę czy najnormalniej zapłacić – wybierają to drugie.
Sądzę, że główny problem leży teraz gdzie indziej, np. w kontakcie lekarz – firmy farmaceutyczne czy produkujące sprzęt medyczny. To zakamuflowana korupcja. Mniej się o niej mówi, pisze.
– Czytuję tygodniki medyczne, wktórych trwają dyskusje: co jest dopuszczalne, a co nie? Dominuje po- gląd, że „ jeżeli my [lekarze] nie będziemy korzystali ze sponsorowanych kongresów, to nie będziemy się uczyć, a lekarz nie może być nieukiem, amój szpital nie zapewni mi wyjazdu na konferencję, szkolenie”. Co najwyżej pojawia się refleksja, że nie należy brać udziału wwyjazdach, podczas których zdecydowanie więcej czasu poświęca się rozrywce niż szkoleniom. Generalnie korzystanie z wyjazdów sponsorowanych jest uznawane za wymóg chwili i nikt nie widzi problemu. A agenci CBA szkolą się w prawie farmaceutycznym.
– Pewnie nie przypadkiem. Lekarze, często medyczne sławy, pracują i w prywatnych klinikach, i w publicznych szpitalach.
– Widzę konflikt interesów, jeśli ordynator w szpitalu publicznym jest jednocześnie właścicielem czy udziałowcem prywatnej kliniki pracującej wtej samej dziedzinie na tym samym terenie. Bardzo często o te same pieniądze z NFZ stara się i prywatna klinika, i publiczna instytucja. Konkurują ze sobą.
To jest sytuacja niewłaściwa, bo nie bardzo wiadomo, gdzie jest tzw. pierwszy interes takiej osoby. Czy w instytucji publicznej, gdzie lekarz się wykształcił, zdobył renomę? Czy też wprywatnej klinice, gdzie ma udziały, czyli interes finansowy? Nie widzę wśrodowisku medycznym chęci do głębokiej dyskusji na ten temat. Kończy się na wypominaniu przez lekarzy medycznym sławom takiego zachowania i obrazie tych drugich za krytykę. „Czyż ja uznany specjalista mam zaprzestać leczenia ludzi po godz. 14...”. Atu nie chodzi o pracę popołudniami, ale o udziały w prywatnych firmach. Byłem na konsultacjach u profesora. Przyjmuje w mieszkaniu zamienionym na gabinet. Można tam trafić tylko z polecenia. Nie ma szyldu od ulicy. Gotówkę do ręki przyjmuje jego żona.
– Moja historia: ponieważ dostaję skrętu kiszek, gdy muszę przejść całą procedurę w publicznej służbie zdrowia – lekarz pierwszego kontaktu, kolejka do badania, skierowania itd. – na ile mogę, leczę się prywatnie. Zalecono mi wizytę uprofesora, który przyjmuje wprywatnej klinice. Klinika ogłasza się w internecie, ma szyld. Idę. Konsultacja trwa 20 minut. Po wyjściu płacę. Pieniądze przyjmuje się wyłącznie wgotówce, bez pokwitowania. To się dzieje w sytuacji, kiedy od kilkunastu miesięcy każdy lekarz powinien mieć kasę fiskalną! CBA nie odstrasza?
– Najwyraźniej. Biuro zmieniło się trochę pod nowym kierownictwem. Widzę kilka różnic: próbuje się otwierać na tzw. działania miękkie – wydaje podręczniki, szkoli. Zarzucaliśmy, że to jest służba specjalna, która zajmuje się tylko ściganiem, anawet prowokowaniem. Dziś nie słychać owpadkach z prowokacjami. To jest ważne, bo cel nie uświęca środków. Ale od trzech lat nie słyszymy, żeby ktokolwiek powyżej dyrektora departamentu był przedmiotem zainteresowania CBA. Mówi pani o śledztwie w sprawie informatyzacji kraju, w którym został zatrzymany m.in. dyrektor Centrum Projektów Informatycznych przy MSWiA.
– Tak. I zastanawiam się, czy rzeczywiście na najwyższych szczeblach, wśród polityków mamy teraz samych uczciwych?
Nie tylko CBA, ale rządzący też nie chcą poważnie podejść do zjawiska nepotyzmu i klientelizmu. Wiele osób rozpoczyna działalność polityczną, bo wie, że jeżeli będzie blisko lokalnego szefa partii, to nie zginie. Tylko nieco przesadzę, mówiąc, że dziś partie rządzące sprowadzają się do pośrednictwa pracy. O tym, że nepotyzm wPolsce jest problemem, mówimy średnio co pół roku, jak wybuchnie jakaś aferka, ostatnio z Elewarrem. Wreakcji lecą głowy, ale dalej z samym problemem nic kompletnie się nie dzieje. Nie są wprowadzane standardy w instytucjach publicznych, nie proponuje się też zmian w sposobie działania samych partii.
Mam wrażenie, że zwykła, codzienna korupcja będzie u nas powoli zanikać, tak jak w krajach skandynawskich, Holandii czy Niemczech. Coraz większym problem będą natomiast duże sprawy związane z zamówieniami publicznymi. Takie historie jak z informatyzacją. Zagrożone korupcją jest też stanowienie prawa i wydawanie decyzji, które mogą wpływać na przyszłość konkretnych firm czy branż.
wyborcza.pl