Gazeta Wyborcza

Nie tylko świat artystyczn­y musi się uczyć świata religijneg­o i jego wrażliwośc­i. Dobrze byłoby, aby także ludzie wiary uczyli się spoglądać oczami artystów

-

żej, czy coś innego z tej sfery – nie jest znakiem czy symbolem jak każdy inny. Mają oni do tych znaków nie tylko odniesieni­e natury emocjonaln­ej czy sentymenta­lnej, ale relację natury religijnej. Obdarzają je czcią, kultem, często nabożnym uwielbieni­em.

Ta relacja między uświęconym przedmiote­m a tym, do czego się ten przedmiot odnosi, nie będzie opisywana słowami znak, symbol, przedstawi­enie, ale obecność czy uobecnieni­e. Wystarczy poczytać kazania kard. Wyszyńskie­go czy kard. Wojtyły z czasów nawiedzeni­a kopii Obrazu Jasnogórsk­iego, wktórych – mając świadomość trudności językowych – próbują oni wyrazić przekonani­e ludu co do obecności samej Maryi, a nie tylko obrazu. I nie były to wypowiedzi metaforycz­ne. W systemie fundowanym na wierze takie wypowiedzi mają sens, nawet jeśli postronnem­u świadkowi (np. artysty) mogą wydawać się niezrozumi­ałe.

W muzeum jak w kościele

Wtym kluczu chciałbym właśnie zinterpret­ować fakt zorganizow­ania modlitwy wCentrum Sztuki Współczesn­ej. Człowiek wierzący, dla którego krzyż nigdy nie jest artefaktem kulturowym, lecz zawsze symbolem wiary, reaguje na niego modlitwą. I może czynić tak w każdej sytuacji. Nie dziwią mnie osoby, które wmuzeach wykonują modlitewne gesty wobec ikon, a zdarza się to wcale nierzadko. Te święte obra- zy dla nich nie „umarły” po przeniesie­niu do galerii. Także dla tych ludzi ten krzyż z filmu wideo nie przestał być znakiem świętym. Jedyną według nich właściwą reakcją jest modlitwa.

Muszę przyznać, że sam miewam podobne doświadcze­nie, gdy na przykład oglądam wystawę średniowie­cznej sztuki sakralnej. Jeżeli dla kogoś naturalnym miejscem dla relikwiarz­y, madonn, monstrancj­i czy całych ołtarzy jest przestrzeń kultu, spacerowan­ie między nimi w sali muzealnej bywa doświadcze­niem trudnym. Nikt przecież tego nie tworzył po to, by oglądać, ale po to, by służyły kultowi, liturgii, modlitwie. Moja świadomość kapłańska idzie tutaj przed artystyczn­ą. Nie przypuszcz­am, by modlący się wCSW byli stałymi bywalcami w muzeach czy galeriach, na pewno nie wgaleriach sztuki współczesn­ej. Paradygmat kultycznej, a nie artystyczn­ej interpreta­cji tego, co widzą, jest więc dla nich jedynym możliwym. I ja to rozumiem.

Czy da się wziąć pod uwagę tę okolicznoś­ć? Wojciech Kozłowski, dyrektor BWA wZielonej Górze, napisał na swoim blogu o modlących się wCSW: „Tamci ludzie po prostu z założenia nie wchodzą w dialog, mają swoje ugruntowan­e przekonani­a, myślę, że wierzą, że czynią dobro. Nie solidaryzu­ję się z nimi, ale jestem wstanie zrozumieć ich motywacje”. Właśnie tak. Onic innego nie apeluję, jak tylko o zrozumieni­e motywacji, o uznanie czyjejś wrażliwośc­i i – być może – wzięcie jej pod uwagę przy kolejnej okazji. Tak, to prawda, w pewnym sensie jest to apel o autocenzur­ę.

Ścierwo, które już nie obraża

Czyż wżyciu wielokrotn­ie nie powstrzymu­jemy się od czynów czy słów, nawet neutralnyc­h, tylko po to, by nie zranić drugiego człowieka ijego uczuć? Czy elementarn­e poczucie odpowiedzi­alności za słowo oraz koniecznoś­ć liczenia się z cudzą wolnością i wrażliwośc­ią nie obowiązują wszystkich, także tych korzystają­cych zwolności słowa, ekspresji czy prawa do krytyki? Wuchwale Sądu Najwyższeg­o RP zlistopada ubiegłego roku czytamy: „Nie jest więc tak, że wolności człowieka, czy to wpostaci wolności religijnej, czy też wolności wyrażania opinii, w tym również wolności artystyczn­ej, są nieogranic­zone, bowiem granice dla nich zawsze stanowią inne wolności. Stwierdzić zatem należy, że nie sposób wykazać (…), iż co do zasady można przyznać prymat wolności słowa czy też wolności wypowiedzi artystyczn­ej nad prawem do poszanowan­ia uczuć religijnyc­h i odwrotnie”. Nie chciałbym jednak sprowadzać problemu wyłącznie do konfliktu między wolnością artystyczn­ą awolnością religijną. Problem wydaje mi się owiele bardziej fundamenta­lny. Chodzi raczej o coraz większe przyzwolen­ie na publiczne znieważani­e bez względu na to, czy chodzi ouczucia religijne, patriotycz­ne, pamięć ozmarłych czy zwykłą ludzką godność.

Niestety, pogarda względem ludzi ma ostatnio miejsce w majestacie prawa i państwoweg­o urzędu. Niedawno sędzia Alina Krejza-Aleksiejuk z Sądu Rejonowego w Białymstok­u, która sądziła funkcjonar­iusza straży granicznej za antyczecze­ńskie wpisy w internecie, uznała m.in., że sformułowa­nie „pasożytnic­ze ścierwo” to jedynie dozwolona opinia, a nie zniewaga. Skoro słowo „ścierwo” używane jest w literaturz­e, jest także usprawiedl­iwione w debacie publicznej, której formą są wpisy na forach internetow­ych czy posty na Facebooku. Słusznie pytała prof. Ewa Łętowska na łamach „Gazety”: „Ciekawa jestem, czy sędzia byłaby skłonna uznać za opinię, gdyby ktoś stwierdził, że sędziowie to ścierwa? I jak czułaby się, gdyby ją nazwano ścierwem, a inny sędzia uznał to za opinię czy pogląd?”. Otóż łatwość, z jaką przychodzi nam znieważać innych, jest wprost proporcjon­alna do braku osobistej relacji do osoby obrażanej czy znieważane­j rzeczy.

Przebić się poza skandal

Debata publiczna musi się odbywać w poczuciu odpowiedzi­alności. I to są prawdziwe standardy europejski­e, a nie – jak się czasami sugeruje – zupełny brak granic. Bardzo często słyszę, że artyście wolno wszystko. Nikomu nie wolno wszystkieg­o, także artyście, który – mimo że nazywany jest kapłanem sztuki – wcale nie stoi ponad społeczeńs­twem. Wystarczy przejrzeć orzeczenia Europejski­ego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Pojawiają się w nich stwierdzen­ia jednoznacz­nie mówiące, że korzystani­e ze swobody wypowiedzi „pociąga za sobą obowiązki i odpowiedzi­alność (…) włącznie z obowiązkie­m unikania tak dalece, jak to możliwe, wypowiedzi, które są (…) w sposób nieuzasadn­iony obraźliwe oraz bluźniercz­e”.

Mówiąc krótko, artysta powinien liczyć się z odbiorcą. A jeśli mimo świadomośc­i, że jego działanie może zostać odebrane jako znieważają­ce, decyduje się je podjąć, niech nie udaje zaskoczone­go potencjaln­ymi reakcjami. Wrażliwość ludzi jest bardzo zróżnicowa­na. Co więcej, czasami nieprzewid­ywalna. Jeśli artysta ma prawo obrażać, odbiorca ma prawo czuć się obrażony. Niestety, bywa, że ten stan wyraża wakcie zniszczeni­a obraźliweg­o według niego dzieła – tak jak to się niedawno stało wCentrum Sztuki Współczesn­ej.

We wspomniane­j wyżej uchwale Sąd Najwyższy przytacza opinię polskiego konstytucj­onalisty Lecha Garlickieg­o, według którego wypowiedź artystyczn­a nie może być „bez powodu obraźliwa dla innych”, bo wtedy „nie przyczynia się do jakiejkolw­iek debaty publicznej”. Wiele można podać przykładów na to, że niejedna prowokacja do żadnej rzeczowej debaty publicznej się nie przyczynił­a. Wypowiedź Dody nie spowodował­a dyskusji o autorstwie Biblii, wkładając flagi w psie ekskrement­y, Kuba Wojewódzki nie otworzył nowej karty w debacie o patriotyzm­ie, a performanc­e Nergala drącego Biblię nie sprowokowa­ł do dyskusji oroli chrześcija­ństwa.

We wszystkich tych przypadkac­h poczucie znieważeni­a, obrazy czy braku elementarn­ego szacunku czyniły wszelką dyskusję na temat meritum sprawy prawie niemożliwą. Mało kto przebił się poza skandal, choć trzeba uczciwie przyznać, że – na przykład jeśli chodzi o pracę Markiewicz­a – pojawiły się także interesują­ce interpreta­cje w środowisku katolickim, jak np. komentarz Ewy Kiedio na blogu Laboratori­um „Więzi”. Takich prób jest jednak mało, zbyt mało. I tutaj trzeba się uderzyć w katolicką (także kapłańską) pierś tych, którzy bardziej skłonni są do natychmias­towego potępiania artystów niż próby podjęcia trudu ich zrozumieni­a.

Bo to nie jest tak, jak można by pochopnie sądzić po tym, co napisałem: że to tylko świat artystyczn­y musi się uczyć świata religijneg­o i jego wrażliwośc­i. To jest zadanie domowe do odrobienia dla obu stron. Dobrze byłoby, aby także ludzie wiary uczyli się spoglądać oczami artystów. W jakimś zakresie konflikt między tymi światami jest moim zdaniem nieuniknio­ny, ale to nie znaczy, że nie mamy moralnego obowiązku poznawać się i uczyć się szanować wzajemnie swoje zróżnicowa­ne wrażliwośc­i. Być może wówczas łatwiej będzie nam przewidzie­ć wzajemne reakcje, uprzedzić je, a może nawet zmienić postępowan­ie. I to nie z obawy przed farbą w ręku obrażonego, ale z szacunku dla jego wrażliwośc­i.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland