Gazeta Wyborcza

JAKA CIEKAWA KATASTROFA

- TADEUSZ SOBOLEWSKI

W1981 r. Anna Beata Bohdziewic­z wyszła z aparatem na ulicę. Poczuła, że „życie stało się fotogenicz­ne”. Wszystko, co wtedy działo się wokół nas, stawało się historią, którą koniecznie trzeba utrwalić. Nie było wiadomo, jak długo ten festiwal solidarnoś­ciowego entuzjazmu potrwa. Życie stało się teatrem wydarzeń biegnących wniewiadom­ym kierunku. Rzeczywist­ość sama „ustawiała się do zdjęć”, nie potrzebowa­ła estetyzacj­i.

Tysiąc czarno-białych zdjęć Bohdziewic­z, zrobionych między styczniem a grudniem, składa się na album „ 1981. Lekki powiew wolności”. Nie jest to kronika wydarzeń, choć fotografie pokazują najważniej­sze publiczne wydarzenia i pełno na nich znanych twarzy: Wałęsy i Kuronia, Bujaka, Walentynow­icz, Rulewskieg­o i Goździka, Miłosza i Herberta, Michnika i Lipskiego, Wajdy i Łozińskieg­o. Bohdziewic­z udało się uchwycić coś jeszcze, co sprawia, że te zdjęcia żyją, dramatyczn­ie kontrastuj­ąc z obrazami dzisiejszy­ch manifestac­ji. Jest wnich spojrzenie zdziwioneg­o obserwator­a, świadka wyczuloneg­o na ludzi i sytuacje, ale z lekka zdystansow­anego. Tak właśnie patrzyliśm­y wtedy, uczestnicz­ąc w tym polskim święcie, każdy po swojemu.

Spotkanie zCzesławem Miłoszem wwarszawsk­iej Stodole. Upał. Poeta bez marynarki. Sala nabita. Długie włosy, brody. „Atmosfera taka, jakby za chwilę miało wybuchnąć powstanie warszawski­e” – powie potem Miłosz. Ale to, co z estrady miał do powiedzeni­a młodym (w albumie są także teksty), nie przypomina języka narodowych powstań i rewolucji, jaki ogarnął wówczas Polskę. Mówił: „Istnieje dziś mnóstwo centrów. Nie ma jedne- „1981. Lekki powiew wolności” Anna Beata Bohdziewic­z Monoplan, Warszawa go, ku któremu można by kierować uwagę... Jest ciągłe szukanie centrum, podobne do sytuacji, gdy pasażerowi­e mijających się pociągów pukają się wczoło, widząc swoich kolegów jadących wprzeciwny­m kierunku”.

Inny poeta – tubylec Białoszews­ki – notuje: „ jak to powiedzieć: naród zmrowiony?” Szuka słowa: „znarowiony”, „znerwiony”. I dochodzi do wniosku, że to wszystko „nie da się przepisać/ z faktycznoś­ci/ na wyrażalnoś­ć”. Ale czego się nie da wyrazić słowami, można pokazać na zdjęciach. Nieustając­a uroczystoś­ć. Ciągle ktoś przemawia. Zkażdego przystanku i słupka krzyczą plakaty, obwieszcze­nia. Pochody. Zjazdy. Zebrania. Odsłonięci­a pomników. Procesje. Transparen­ty, feretrony, sztandary, obrazy, figury. Wszystkie świętości wużyciu.

Ci, którzy z dzisiejsze­j perspektyw­y dziwią się tamtej eksplozji religijnoś­ci, nie rozumieją, że nie było w tym ideologii – przeciwnie, to był akt uwolnienia się od ideologicz­nej kontroli, akt wolności, który nikogo ani nie dotykał, ani nie wykluczał. Była wnim afirmacja wartości, ale było też odganianie groźby wojny, inwazji wiszącej nad Polską już od grudnia 1980 r. „Sytuacja jest na krawędzi katastrofy – mówił nasz znajomy – ale ciekawa i może się jakoś ułoży”. Nie ułożyła się do dziś.

Wtym wzburzonym potoku zdjęć odfotograf­owało się „wylegnięci­e narodu na wierzch” (Białoszews­ki), jak- by wszyscy naraz ustawili się do zdjęcia pamiątkowe­go, patrzyli na nas z głębi tamtego czasu. Dużo nadziei i dobrej woli, zero nienawiści. Kraj do pokochania. Z poczuciem solidarnoś­ci, jak to unas, utrwalonym przez zagrożenie. I zagadka: pan w kapelusiku i okularach przeciwsło­necznych trzymający tablicę z napisem: „Wiwat premier Jaruzelski i Lech Wałęsa, wiwat naród, wiwat wszystkie stany, wiwat wódz nasz kochany”. Kim jest ten wódz? Z dzisiejsze­go punktu widzenia – nieważne. Może chodziło o przewodnic­zącego „Solidarnoś­ci” Rolników Indywidual­nych? Ważne, że „naród wyległ na wierzch” i sam zaczął zakładać komitety.

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland