30 lat temu Tyson upadł po raz pierwszy
James „Buster” Douglas sprawił największą sensację w historii boksu, nokautując w Tokio Mike’a Tysona. Ale wrócił do USA z garścią dolarów.
– Było dwóch pięściarzy, którzy gdy wchodzili do ringu, byli przygotowani na śmierć – ocenił kiedyś nieskory do patetycznych stwierdzeń były komentator HBO, dziś 89-letni Larry Merchant.
Według siedzącego przy ringu od lat 60. Amerykanina pierwszym z nich był Joe Frazier, wychodzący do pojedynku z Muhammadem Alim 8 marca 1971 r. Pożyczał rywalowi pieniądze, gdy ten stracił licencję bokserską, by przed walką być podle przez niego obrażanym. Frazier wygrał na punkty, ale następny tydzień spędził w szpitalu. Nie miał żadnej kontuzji – jego organizm był tak wycieńczony.
Szanse jak 1 do 42
Drugim pięściarzem gotowym umrzeć w ringu był Douglas, który 11 lutego 1990 r. w Tokio wchodził między liny z niepokonanym Mikiem Tysonem. Tylko jedno kasyno w Las Vegas przyjmowało zakłady na tę walkę, szanse pretendenta oceniając na 1 do 42. Douglas był w dołku chwilę wcześniej rozstał się z żoną, a trzy tygodnie przed pojedynkiem jego matka zmarła na zawał.
Tyson – żywioł, który nawiedził boks w latach 80. – terroryzował wagę ciężką od kilku lat (mistrzem świata został jako 20-latek), ale od jakiegoś czasu w jego życiu działo się coraz więcej. A on kontroli nad tym miał coraz mniej. Przy nim był Don King, obok kręcił się też Donald Trump – w pewnym momencie formalnie główny doradca Tysona.
Rok przed walką w Tokio Tyson zakończył burzliwe małżeństwo z aktorką i modelką Robin Givens; chwilę po rozwodzie miał pewne problemy w walce z Frankiem Bruno.
Pojedynkiem w Tokio Tyson podobno nieprzesadnie zaprzątał sobie głowę, chociaż gdy wchodził do ringu, nie wyglądał na nieprzygotowanego. Przyznał później, że Japonki okazały się niezwykle podatne na jego wdzięk. A zakładów na walkę Tyson – Douglas bukmacherzy nie chcieli przyjmować nie tylko ze względu na wcześniejsze porażki „Bustera”, ale przede wszystkim przez niezwykłą aurę otaczającą Tysona. 23-latek uchodził za pięściarza, który nie przegra przez lata, bo jednym ciosem w dowolnym momencie pojedynku może znokautować każdego człowieka na świecie.
Wygrałem dzięki matce
„Buster” przeciętniakiem nie był, gołym okiem było widać, że atletycznie jest przygotowany do boksu bardzo dobrze (grał wcześniej w futbol amerykański i koszykówkę), a też trenerzy dali mu świetne podstawy.
„Przegrywają już w szatni” – mówiło się o rywalach Tysona. „Busterowi” po śmierci matki było już najwidoczniej wszystko jedno, bo od pierwszego gongu zaczął się intensywnie bić z najniebezpieczniejszym człowiekiem na Ziemi. Gdy dzisiaj ogląda się tę walkę, wrażenie robią przede wszystkim szybkość Douglasa i dźwięk, który słychać po uderzeniach jednego i drugiego.
W ósmej rundzie „Buster” padł po prawym podbródkowym. Gdy sędzia doliczył do dziewięciu, dopiero się podnosił. Na szczęście dla niego kilka sekund później zabrzmiał gong, który zatrzymał Tysona. W 10. rundzie Douglas piorunującą kombinacją powalił rywala. Ten próbował się podnieść, po omacku szukał zgubionego ochraniacza na zęby – było jednak po wszystkim. Douglas powiedział, że wygrał dzięki matce, i od razu się rozpłakał.
Miliony dla nas, reszta dla „Bustera”
Za wygraną z Tysonem Douglas otrzymał 1,3 mln dol. Za następny pojedynek – z Evanderem Holyfieldem – już prawie 25 mln. W 1996 r. w programie Howarda Sterna pięściarz powiedział, że „na czysto” z tych dwóch walk zostało mu odpowiednio: 15 tys. dol. i 1,5 mln. Zszokowany Stern dopytywał, „Buster” odpowiadał jak gdyby nigdy nic, że duży procent brali menedżerowie i trener, potem on płacił podatki i zostawał z resztą. 1,5 mln to majątek, niemniej przy 25 mln wygląda blado.
Kilka miesięcy później „Buster” już nie był mistrzem. Trafił najgorzej, jak mógł. Po znokautowaniu Tysona miał prawo myśleć, że jest w stanie walczyć z trzema bokserami naraz, więc walka z przechodzącym dopiero z wagi junior ciężkiej do ciężkiej Evanderem Holyfieldem nie potrwa długo. Siedem dodatkowych kilogramów nie powinno być problemem.
Douglas nie mógł się spodziewać, że naprzeciwko niego stoi człowiek, który w przyszłości będzie w stanie pobić m.in. George’a Foremana, Riddicka Bowe’a czy Tysona. Który jeszcze jako 46-latek pokona mierzącego 213 cm i ważącego 140 kg Nikołaja Wałujewa, lecz zwycięstwo zabiorą mu sędziowie punktowi. Holyfield potrzebował niecałych trzech rund. „Buster” później przytył do 180 kg i prawie umarł przez śpiączkę cukrzycową. Wrócił jeszcze na ring – pierwszą walkę po przegranej z Holyfieldem stoczył w 1996 r. – niczego wielkiego jednak nie osiągnął.
Obecnie 59-latek uczy młodych pięściarzy w Columbus, w hali, w której sam zaczynał boksować.