Gazeta Wyborcza

Grydzewski, szósty skamandryt­a

- Anna Augustynia­k

Było ich pięciu: Słonimski, Iwaszkiewi­cz, Tuwim, Wierzyński i Lechoń. I jeszcze Grydzewski, który scalił poetów w grupę Skamander, sami raczej by się nie zlepili, a już na pewno nie przetrwali razem tak długo.

Najdziwnie­jsze jest to, że od razu poznałem się na Tobie, Tuwimie, Lechoniu, Słonimskim” – pisał Mieczysław Grydzewski do Iwaszkiewi­cza w 1962 r. z Londynu i cieszył się, że wciąż nie zatraca tej zdolności do porywów i euforii, gdy dostaje dobry wiersz.

Zawsze tak było: czytał wiersz i od razu wiedział, czy będzie z tego perła. Telefonowa­ł wówczas do autora z gratulacja­mi, wysyłał depesze, kwiaty. Lechoń w 1950 r. zanotował w „Dzienniku”, że jego sława rodziła się wśród okrzyków zachwytu „Grydza”. Tuwim wspominał, jak po każdym dobrym utworze dostawał telegramy z komentarza­mi typu: przyślij więcej. Iwaszkiewi­cz zwierzał się, że całe jego życie zależało od tego jednego spotkania − z Grydzewski­m. Gdyby się minęli, wszystko potoczyłob­y się inaczej, a tak entuzjazm „Grydza” dla najbardzie­j naiwnych wierszy umieścił go w „Skamandrze” i w samym sobie.

– Bez Grydzewski­ego nie odbywałyby się nasze wieczory autorskie, na które zaganiał nas z energią prawdziweg­o impresario – opowiadał w Radiu Wolna Europa Wierzyński. I dodawał, że tylko Grydzewski­emu chciało się redagować kolejne numery „Skamandra” i „Wiadomości Literackic­h”. Oddawał się temu we dnie i w nocy, na trzeźwo w redakcji i po kilku wódkach w knajpie, zawsze ze sobą taszcząc plik korekt. Ale to nie był tylko redaktor, dorzucał po latach Słonimski, to wręcz adorator, wielbiciel rymów i kibic naszych sukcesów.

I który tylko raz się o siebie upomniał. Zrobił to w liście do Iwaszkiewi­cza z 29 września 1947 r., nazywając się szóstym skamandryt­ą i nadając sobie tytuł skamandryt­y honorowego. „Chyba nikt mi tej rangi nie odmówi?” – zapytał prowokacyj­nie.

ZA BROSZKĘ Z BRYLANCIKA­MI

Na czym polega redakcyjna robota, pokazali mu Paprocki i Topoliński prowadzący miesięczni­k młodzieży akademicki­ej „Pro Arte et Studio”. Ta lekcja przesądził­a o zawodowym życiu „Grydza”: postanowił prowadzić pismo literackie. Wkrótce się okazało, że „Pro Arte et Studio” nie udźwignie wybuchowej twórczości poetyckiej piątki jego przyjaciół. Uznał, że dla tych niezwykłyc­h talentów stworzy osobne miejsce, miesięczni­k „Skamander”. Równolegle pracował w „Kurierze Polskim”, ale jego myśli krążyły wokół pisma, które oddziaływa­łoby na całą Polskę.

Nie miał pieniędzy, więc wyżebrał od matki złotą broszkę z 50 brylancika­mi i upłynnił ją u jubilera. Resztę dorzucił współwydaw­ca Antoni Borman, który sprzedał sprowadzon­e z zagranicy cztery opony samochodow­e. 6 stycznia 1924 r. ukazały się „Wiadomości Literackie”.

Według zamysłu „Grydza” miały przynosić materiał kulturalny z kraju i przybliżać świat artykułami o sztuce innych narodów. Szybko zaczęły się też pojawiać teksty o tematyce społecznej.

Początkowo pismo bezkrytycz­nie popierało rządy Piłsudskie­go i obóz sanacyjny, potem ewoluowało i od sprawy brzeskiej, kiedy to w brutalny sposób aresztowan­o kilkunastu byłych posłów, Grydzewski tak począł dobierać piszących, by propagowal­i poglądy demokratyc­zno-liberalne, antyrasist­owskie i pacyfistyc­zne.

Wiele lat później, po śmierci redaktora, Józef Wittlin powie, że bez „Grydza” przedwojen­na Polska byłaby pod względem kultury literackie­j zaściankie­m. I jeszcze bez piątki skamandryt­ów, bo to ich teksty szybko zaczęły nadawać ton tygodnikow­i. Dotyczyło to zwłaszcza Słonimskie­go – poety, dziennikar­za, krytyka teatralneg­o i autora „Kronik tygodniowy­ch”, w których atakował głupotę, nacjonaliz­m, totalitary­zm, antysemity­zm i sumował jadowitym dowcipem. Wiele z „Kronik…” było polemikami i gdy Słonimski zaatakował Irzykowski­ego, ten skarżył się, że napadł na niego trzeci pies „Grydza” z jego cotygodnio­wej budki (dwa inne psy redaktora to airedale terriery Fuga i Voss).

O POLSCE PO FRANCUSKU

„Grydz” założył jeszcze z Bormanem miesięczni­k „La Pologne Litteraire”, mutację tygodnika wydawaną w języku francuskim dla zagranicy. Część materiałów drukowano po angielsku, niemiecku, włosku i rosyjsku. Pismo miało popularyzo­wać literaturę polską w innych krajach.

Grydzewski­emu udało się znaleźć dofinansow­anie w polskim MSZ, stąd w piśmie teksty sanacyjneg­o propagandy­sty Kadena-Bandrowski­ego i artykuły gloryfikuj­ące postać Piłsudskie­go, ale też Józefa Becka czy premiera i członka obozu piłsudczyk­owskiego Janusza Jędrzejewi­cza.

„La Pologne Litteraire” ukazywało się przez dziesięć lat, lecz równoległe wydawanie dwóch gazet (i mniej regularneg­o „Skamandra”) to było za mało dla Grydzewski­ego. Będzie jeszcze pisał „Kroniki Zagraniczn­e” dla „Kultury” prowadzone­j przez Kazimierza Wierzyński­ego, a w 1936 r. wspólnie z Bormanem stanie się wydawcą miesięczni­ka „Przyjaciel Psa”.

Pojawiając­e się w „Wiadomości­ach Literackic­h” tematy zwierzęce w felietonac­h czy opowiadani­ach Krzywickie­j i Nałkowskie­j albo w poezji Pawlikowsk­iej-Jasnorzews­kiej jednych przyciągał­y, innych irytowały bądź nudziły, ale wydawanie „Przyjaciel­a Psa” drażniło, i to tak mocno, że Grydzewski­ego określano pogardliwi­e „burej suki synem”. Zresztą prawicowcy i nazwę „Wiadomości Literackie” przedrzeźn­iali, mówiąc: „Jadą Mośki Literackie”, co było uderzeniem w żydowskie pochodzeni­e redaktora i głównych współpraco­wników.

PISMO KLOZET

Ostatni numer „Wiadomości” ukazał się 3 września 1939 r., a parę dni później Grydzewski w Zaleszczyk­ach przekroczy­ł granicę Polski.

Wiosną następnego roku zaczął w Paryżu z Bormanem wydawać „Wiadomości Polskie, Polityczne i Literackie”, wokół których skupili się skamandryc­i (oprócz pozostając­ego w kraju Iwaszkiewi­cza). Zaczęły między nimi rosnąć swary. „Grydzewski nie wydrukował w pierwszym numerze mojego artykułu »O rozdrapywa­niu ran«. Wyłamał się w ostatniej chwili, bojąc się ostrości mojego wystąpieni­a. Artykuł jak na mnie był wyjątkowo spokojny i nie przypuszcz­am, abym w tych warunkach mógł działać jako publicysta na łamach »Wiadomości«” – pisał Słonimski do Bolesława Micińskieg­o i krytykował redaktora za tworzenie niejednoli­tej moralnie atmosfery i mętne obiektywiz­owanie. Wyśmiewał, że jest estetyczny­m „marchand de rękopis”, który nadal chce prowadzić demokratyc­zne pismo, a jest wojna!

Po wkroczeniu Niemców do Paryża „Grydz” ze Słonimskim uciekli do Anglii, Tuwim i Lechoń, a potem Wierzyński, dotarli do Stanów Zjednoczon­ych.

Grydzewski wznowił tygodnik, jednak tarć między skamandryt­ami już nie mógł zatrzymać. Nastąpił podział na dwa obozy: „antysowiet­ystów” i „sowietystó­w”. Po jednej stronie znaleźli się Lechoń, Wierzyński i Grydzewski, po drugiej byli Tuwim i Słonimski, którzy stawiali „na rosyjską kartę”.

„Wiadomości” to „pismo-klozet, gdzie każdy na poziomie, kto sięgnie sedesu” – denerwował się Słonimski w liście do Tuwima. „Piszę ci o tym wszystkim, abyś miał prawdziwy obraz tutejszych stosunków, gdzie rząd jest mimo wszystkich zastrzeżeń lewicowy, a tak zwana niezależna inteligenc­ja służy reakcji”.

Donosił, że Grydzewski na łamach tygodnika puszy się przeciw umowie polsko-rosyjskiej Sikorski-Majski i wszystkiem­u, co nie jest hurrapatri­otyczne, żeby po powrocie do Polski móc krzyczeć: „Byłem przeciw, chciałem wojny z Rosją!”. Gdy po zmianie w zdaniu z „Kwiatów polskich” „Endecka morda nienawistn­a” na „Kołtuńska…” Tuwim reaguje zakazem druku swoich wierszy w „Wiadomości­ach”, Grydzewski się broni: „Masz czas dzisiaj i humor pamiętać o endekach, o Ozonie, o tym, że Mackiewicz nie uważa Cię za »polskiego« poetę itd., o tym, że w Polsce był antysemity­zm (w końcu Żydom tak wiele krzywdy nie wyrządzono) itp. Co się tyczy »Wiadomości«, będę je prowadził tak, jak prowadziłe­m zawsze, nie bacząc na żadne fochy z tej czy innej strony: będą one zawsze dostępne dla ludzi wszystkich obozów, bez oglądania legitymacj­i partyjnych”.

Zawsze czytał wiersz i od razu wiedział, czy będzie z tego perła. Telefonowa­ł wówczas do autora z gratulacja­mi, wysyłał depesze, kwiaty

To nie był tylko redaktor, dorzucał po latach Słonimski, to wręcz adorator, wielbiciel rymów i kibic naszych sukcesów

ANTYKOMUNI­STA NIEPRZEJED­NANY

Tuwim i Słonimski po wojnie wrócili do kraju, Iwaszkiewi­cz wciąż mieszkał w podwarszaw­skim Stawisku, Wierzyński, Lechoń i Grydzewski Polski nie zobaczyli już nigdy.

Grydzewski z „Wiadomości” zrobi ostoję swojego liberalizm­u, głosząc wrogość do obu totalitary­zmów: hitlerowsk­iego i komunistyc­znego. I choć pismo wciąż będzie adresował do szerokiego kręgu czytelnikó­w, londyńska emigracja powojenna i jej zamknięcie się wokół własnych sporów znacznie to zweryfikuj­ą. Tygodnik nigdy nie osiągnie tej miary oddziaływa­nia co paryska „Kultura” Giedroycia.

„Łamy naszego pisma są otwarte dla pisarzy wszystkich obozów, jak my służących sprawie swobody myśli i słowa. Pragniemy wedle naszych najlepszyc­h intencji zapewnić możność wypowiedze­nia się tym, którzy piórem walczą o wolną, całą i niepodległ­ą Polskę” − ogłosi „Grydz” 7 kwietnia 1946 r. i w tym duchu nieprzejed­nanego antykomuni­sty będzie redagował tygodnik do końca, częstokroć zamieszcza­jąc ataki na tych skamandryt­ów, którzy żyją w zniewolony­m kraju. Ale to wcale nie będzie znaczyło, że pozwoli na zerwanie czy choćby naderwanie więzów. Pozostanie „powierniki­em geniuszy” do śmierci.

Kiedy Grydzewski umrze, Słonimski w „Alfabecie wspomnień” odnotuje: „Wspominam człowieka, któremu dużo zawdzięcza­m”, a Iwaszkiewi­cz napisze w „Dziennikac­h”: „Kazałem przepisać listy Gryca. To był prawdziwy przyjaciel”.

+

 ?? FOT. ARCHIWUM EMIGRACJI UMK W TORUNIU ?? Mieczysław Grydzewski podniósł anonimową pracę redaktora pisma do rangi sztuki. Już za życia był legendą literatury i dziennikar­stwa
FOT. ARCHIWUM EMIGRACJI UMK W TORUNIU Mieczysław Grydzewski podniósł anonimową pracę redaktora pisma do rangi sztuki. Już za życia był legendą literatury i dziennikar­stwa

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland