Wieje. No i dobrze!
Nie narzekajmy tak bardzo na obecną wichurę i deszcz. Potrzebowaliśmy jednego i drugiego jak kania dżdżu.
Kiedy we wtorek rano spojrzałem na odczyt czujnika czystości powietrza niedaleko mojego domu, nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Pokazywał tylko kilka mikrogramów pyłów PM10 i PM2,5 w m sześc. powietrza.
„Wspaniałe powietrze! Jest fantastycznie!” – głosił komunikat.
WYWIAŁO BRUDY
To zasługa głębokiego wędrującego cyklonu (niżu atmosferycznego), który przesuwał się znad Wysp Brytyjskich (obecnie jest nad Skandynawią, a nad Wyspami wiruje kolejny). W efekcie od niedzieli przez Polskę przechodziły kolejne fronty atmosferyczne – ciepłe i chłodne – z burzami i opadami, i z porywistym wiatrem.
Wędrujące znad Atlantyku cyklony to rzecz normalna. Najczęściej nawiedzają nas od jesieni do wiosny. Tej zimy jest ich jednak jak na lekarstwo.
Do końca stycznia mieliśmy głównie wyżową pogodę – ciepłą i suchą. Średnia temperatura grudnia sięgnęła w Polsce ponad 3 st. C, a stycznia – ponad 2 st.
Brakowało zimy i śniegu. Nie wiało, więc dusił nas smog. Wyżowa pogoda utrzymywała nad miastami i wsiami brudy ulatujące z kominów (pieców opalanych m.in. węglem) i rur wydechowych aut.
A śnieg to nie tylko frajda (choć dla niektórych utrapienie), ale i magazyn wody – potrzebny wiosną, kiedy rośliny budzą się do życia. Jego brak będzie więc już niedługo problemem dla rolnictwa i całej przyrody.
Według prognozy IMGW w czwartek trochę się uspokoi i przejaśni. Potem znowu popada. I ciągle będzie ciepło – powyżej zera.
POGODA NA STERYDACH
Musimy się nauczyć żyć z ciepłą, suchą zimą. A także z innymi ekstremami pogodowymi.
Bo globalne zmiany klimatu oznaczają lokalnie – np. w Polsce – nie tylko suszę, ale i ostre ulewy i powodzie, częstsze i mocniejsze wichury oraz fale upału i susze.
Zawsze nas taka ekstremalna pogoda nawiedzała, ale teraz będzie przychodzić częściej i mocniej.
W najnowszym „Nature Communications” naukowcy z Chin i Wielkiej Brytanii ostrzegają przed nasileniem letnich fal upałów.
W Polsce za falę upału uważa się okres, kiedy przez co najmniej trzy doby temperatura maksymalna jest wyższa niż 30 st. C. Z obserwacji wynika, że takich dni jest coraz więcej. Szczególnie uciążliwe są wtedy tzw. tropikalne noce, kiedy temperatura nie spada poniżej 20 st. C.
Według obliczeń badaczy pod koniec XXI w. ekspozycja mieszkańców półkuli północnej na fale upału będzie cztero-ośmiokrotnie częstsza niż w 2012 r.
Pod koniec wieku nasze dzieci i wnuki będą już musiały się mierzyć z 32-69 upalnymi dniami rocznie. I będą to upały znacznie mocniejsze niż dziś.
Z innych badań wynika, że Europa Południowa będzie nadal wysychała, a Północna stanie się jeszcze bardziej mokra.
Polska znajdzie się pomiędzy tymi ekstremami. Będziemy więc zmagali się z suszą przecinaną ulewami prowokującymi powodzie.
No, chyba że uda nam się ograniczyć globalne ocieplenie do 1,5 st. C, ale na razie średnia temperatura Ziemi od czasów przedprzemysłowych wzrosła już o 1,1 st. C.