Polska na widelcu europarlamentu
Zagrożona praworządność w Polsce była tematem debaty Parlamentu Europejskiego. Padły obietnice twardej obrony niezależności sądów.
BRUKSELA, DEUTSCHE WELLE – Kiedy debatowaliśmy o tym w styczniu, mówiłem, że sytuacja jest bezprecedensowa. Ale teraz jest jeszcze gorzej. Polska jest jedynym krajem UE, w którym sędzia może być karany za stosowanie unijnego prawa. Sytuacja jest bardzo nagląca, bo kiedy Sąd Najwyższy zostanie przejęty, będzie już za późno – przekonywał podczas wtorkowej debaty europoseł Michal Szimeczka z liberalnej frakcji Odnowić Europę. Protestował „jako obywatel słowacki, którego rodzice byli represjonowani” za komunizmu, przeciw powoływaniu się przez PiS „na odmienne tradycje prawne” Europy Środkowej.
Wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej Vera Jourová zapewniła europosłów, że KE szczegółowo analizuje ostatnią ustawę o sędziach (tzw. kagańcową), którą podpisał prezydent Andrzej Duda. A zarazem już teraz przywoływała opinię Komisji Weneckiej, że nowe prawo grozi jeszcze większym podważeniem niezależności wymiaru sprawiedliwości w Polsce.
– Komisja Europejska chce nadal dialogu z władzami Polski, ale jest też strażniczką traktatów. Z tego powodu zawsze będzie sięgać po postępowania przeciwnaruszeniowe, w razie potrzeby – powiedziała Jourová. Nie podała terminów, ale wszczęcia takiego postępowania (prowadzącego ostatecznie do TSUE) w sprawie „ustawy kagańcowej” można się spodziewać jeszcze w lutym.
Komisarz UE ds. sprawiedliwości Didier Reynders podkreślał, że „polskie sądy to zarazem sądy unijne”, muszą więć działać także na podstawie prawa UE, a temu przeszkadzają kwestionowane polskie przepisy. Przypomniał też, że Komisja Europejska już w 2017 r. stwierdziła, iż niezależność Trybunału Konstytucyjnego doznała poważnego uszczerbku.
Nie odpowiedziano na pytanie europosłanki Sylwii Spurek, dlaczego
• Wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej Věra Jourová szefowa KE Ursula von der Leyen nie poruszyła tematu praworządności podczas spotkania z premierem Mateuszem Morawieckim w zeszłym tygodniu.
– Odnoszę wrażenie, że gotowość do dialogu jest tylko po stronie polskiego rządu. Od czterech lat tłumaczymy się z tego, co w innych krajach funkcjonuje od dawna. Odmawia się Polsce prawa do podejmowania suwerennych decyzji – przekonywała Beata Szydło. Wzywała europosłów, by „nie ulegali presji politycznych frustratów”, czyli opozycji, która – jak przekonywała – nie potrafi się pogodzić z przegrywanymi wyborami i dlatego atakuje reformy sądownictwa.
Oprócz innych europosłów PiS władz Polski przed nieuprawnionymi ingerencjami ze strony Brukseli broniło paru deputowanych z frakcji eurosceptycznych.
– Wprowadzenie „ustawy kagańcowej” oznacza, że Polska odchodzi od europejskich ideałów, dlatego wyciągamy rękę i mówimy: nie odchodźcie od Europy – powiedziała Roberta Metsola w imieniu największej, centroprawicowej frakcji Europejskiej Partii Ludowej (EPL).
– Unia bez Polski nie byłaby pełna. Zamiast winić Brukselę, TSUE czy kogokolwiek, rząd Polski powinien rozwiązać wskazywany tu problem zmian w sądownictwie. Natomiast niedopuszczalne jest rozkręcanie kampanii nienawiści – stwierdziła Terry Reintke w imieniu Zielonych.
Choć podczas debaty parę razy nawiązywano do projektu „pieniądze za praworządność”, bodaj ważniejsze deklaracje padły już kilka godzin przed obradami plenarnymi o Polsce. – Oczekuję, że dyskusja na temat powiązania funduszy UE i praworządności będzie kontynuowana. Trudno uzasadnić, dlaczego UE miałaby finansować projekty w państwach, w których nie ma niezależnych sądów – zadeklarował na konferencji prasowej Manfred Weber, szef frakcji EPL.
Także Katarina Barley z frakcji centrolewicowej podkreślała, że „każdy, kto chce korzystać z funduszy unijnych, musi przestrzegać podstawowych wartości”. Podobnie wypowiadali się liberałowie i Zieloni. To szczególnie ważne, bo już 20 lutego zacznie się szczyt UE o budżecie na lata 2021-27, a jednym z trudniejszych punktów będzie powiązanie funduszy UE z praworządnością.
Komisja Europejska już wiosną 2018 r. zaproponowała projekt rozporządzenia, które pozwoliłoby od 2021 r. na zawieszanie bądź zmniejszanie funduszy za poważne łamanie praworządności. Chodzi m.in. o zagrożenie dla niezależności wymiaru sprawiedliwości i o niewykonywanie orzeczeń sądowych; decyzja co do zawieszenia funduszy np. dla Polski mogłaby zostać zablokowana tylko przez trudną do uzbierania większość 55 proc. krajów UE reprezentujących 65 proc. ludności Unii. Do przyjęcia tego trzeba – udzielonej w głosowaniu większościowym – zgody Rady UE i europarlamentu. Ale reforma „pieniądze za praworządność” będzie wspólnie z wymagającym jednomyślności wszystkich krajów siedmioletnim budżetem UE (2021-27) częścią jednego pakietu negocjacyjnego na szczycie, który zacznie się 20 lutego. I dlatego przeciwnicy rozporządzenia – w tym Węgry i Polska – ostrzegają, że zablokują cały pakiet i groźbą paraliżu Unii wymuszą rezygnację z „pieniędzy za praworządność”.
Tyle że system prawny UE jest przygotowany na weto budżetowe, np. ze strony Polski. Otóż w razie braku budżetu wieloletniego, który byłby precedensem w historii Unii, UE posługiwałaby się prowizoriami budżetowymi, które wymagają większościowej, a nie jednomyślnej zgody krajów Unii.
+
Polska jest jedynym krajem UE, w którym sędzia może być karany za stosowanie prawa unijnego