Odstraszanie odsuwa groźbę wojny, podburzanie ją przybliża
„Szukamy pretekstu, by zrównać Tel Awiw z ziemią” – oświadczył w sobotę irański wojskowy i polityk Mohsen Rezaji w wywiadzie dla należącej do libańskiego Hezbollahu telewizji Al-Majadin. Wyjaśnił, że Iran czeka na atak USA, który dostarczyłby mu pretekst do odwetu za domniemany udział izraelskiego wywiadu w amerykańskim zamachu na generała irańskiej Gwardii Rewolucyjnej Kassima Sulejmaniego.
był on przez 17 lat dowódcą tejże Gwardii Rewolucyjnej, a obecnie jest sekretarzem Rady Uznania Celowości, która rozwiązuje konflikty między najwyższymi władzami Iranu i doradza ajatollahowi Chameneiemu. To nie jakiś zajadły propagandzista czy aparatczyk, lecz człowiek ze ścisłej irańskiej elity władzy. We wcześniejszym oświadczeniu zapowiedział, że irański odwet za zabójstwo Sulejmaniego obejmie także Hajfę. Podobne groźby wypowiadały wcześniej inne irańskie osobistości, a zniszczenie Izraela pozostaje celem Islamskiej Republiki; jest to zresztą jedyny przykład, by państwo członkowskie ONZ deklarowało, że dąży do niszczenia innego państwa członkowskiego.
Słowa Rezajiego są ważne, nie dlatego jednak, że zapowiadają możliwość zniszczenia Tel Awiwu czy Hajfy. Izraelskie plany strategiczne też niewątpliwie uwzględniają możliwość zniszczenia Teheranu, indyjskie i pakistańskie odpowiednio Islamabadu i New Delhi, a państwa członkowskie Rady Bezpieczeństwa mają plany zniszczenia przynajmniej niektórych pozostałych (choć zapewne jedynie USA i Rosja miałyby możliwość wprowadzenia ich w życie wobec wszystkich). Doktryna wzajemnego zniszczenia jest podstawą nuklearnego odstraszania, które przez 75 lat zapobiegło wybuchowi kolejnego światowego konfliktu.
Można wprawdzie wątpić, czy Iran nie będąc jeszcze mocarstwem nuklearnym, miałby możliwość wprowadzenia gróźb Rezajiego w życie (czy raczej: w śmierć), ale samo rozpatrywanie takich strategii jest dopuszczalne, choć – co ich autorzy przyznaliby jako pierwsi – godne najwyższego ubolewania: mówimy wszak o planowanej zagładzie milionów. Tyle tylko, że Rezaji nie ubolewa: mówi o szukaniu pretekstu, by to uczynić. W doktrynie odstraszania grozimy zabiciem milionów waszych, byście nie zabili milionów naszych. W doktrynie Rezajiego pragniemy zabić miliony waszych, ale nie znaleźliśmy jeszcze wystarczającego pretekstu. Nie odstraszamy; ledwo się powstrzymujemy.
w 1948 r. egipski fundamentalista islamski Hassan al-Banna stwierdził, że jeśli Izrael powstanie, Arabowie zepchną Żydów do morza, i groźbę tę inni arabscy przywódcy potem nie tylko powtarzali, ale też próbowali zrealizować. Nie udało im się, ale nie dlatego, że groźba nie była poważna, lecz dlatego że Izrael nieoczekiwanie okazał się silniejszy. Jest prawdą, że Jerozolima wielokrotnie nieuczciwie się na te groźby powoływała, by uzasadnić izraelską przemoc także wówczas, gdy żadne zepchnięcie do morza czy zrównanie z ziemią nie groziło; jest to jednak jedynie informacja o aktualnych możliwościach autorów gróźb, nie o ich intencjach.
Jest też faktem, że słowa Al-Banny czy Rezajiego nie reprezentują postaw całego świata arabskiego (do którego Rezaji zresztą nie należy) czy muzułmańskiego. Niemniej prawdą jest i to, że dobiegające z tego świata głosy odmienne są rzadkie, a te, które by Al-Bannę czy Rezajiego kategorycznie potępiały – właściwie nieobecne. Owszem, rację mają ci, którzy mówią, że obecna polityka Izraela skrajnie utrudnia pojawianie się takich głosów. Lecz czy jest jakiekolwiek inne państwo, którego obywatelom grozi się zagładą dlatego, że polityka ich rządu może budzić sprzeciw? Pomijając już fakt, że jest to państwo narodu, który wie, iż groźbę zagłady należy traktować śmiertelnie poważnie...
Jest rzeczą oczywistą, że groźby Rezajiego nie usprawiedliwiają ani tłumienia praw Palestyńczyków, ani izraelskiego potrząsania szabelką w odpowiedzi na groźby, zwłaszcza zanim jeszcze padną. Dostarczają jednak amunicji – retorycznej i dosłownej – tym, którzy uważają, iż „tamci” rozumieją tylko siłę. To zaś uruchamia lustrzane procesy po stronie przeciwnej, aż do nietrudnego do przewidzenia końca. Zamiast zasady odstraszania mamy zasadę podburzania. Odstraszanie działa, bo odstrasza i zapobiega wojnie. Podburzanie też działa, ale ze skutkiem odwrotnym.
Irańskie groźby, że Izrael zostanie zniszczony, to nie tylko potrząsanie szabelką. Trzeba je potraktować ze śmiertelną powagą