Polscy spadkobiercy dr. Goebbelsa
Jeden z moich byłych znajomych na Facebooku wyjaśnił mi, na czym polega idea „stref wolnych od LGBT”. Zrobił to wzburzony z powodu mojego tekstu sprzed kilku dni, w którym namawiałem do podpisywania petycji przeciwko samorządowi gminy Chocianów na Dolnym Śląsku. Gmina ta pragnie dołączyć stosowną uchwałę do wszystkich dyskryminacyjnych aktów prawnych skierowanych przeciwko temu, co prawica i kuria nazywają „ideologią LGBT”. Mój były znajomy napisał: „Strefa wolna od LGBT oznacza, że ludzie nie życzą sobie nachalnej propagandy atencyjnego pakowania się z żądaniem bezwarunkowej afirmacji, a nie przekreślanie człowieka jako takiego czy innego. Gucio mnie obchodzi, czyja dupa i kogo wpuszcza pod kołdrę”. I dalej: „Jeśli nie widzisz różnicy i wszędzie wyświetlają ci się naszywki z gwiazdą Dawida i plakaty »Nur für Deutsche«, to ci się już wszystko do szczętu pomerdało”.
Nie jestem zaskoczony takim postrzeganiem problemu. Gdyby mój były znajomy godził się na budowanie analogii pomiędzy „Nur für
Deutsche” lub tablicami z napisem „Judenfrei”, musiałby przyznać, że pomiędzy nim, który broni działania części polskich samorządów podejmujących faszystowskie i głęboko dyskryminacyjne w swojej istocie uchwały, a doktorem Goebbelsem nie ma znowu takiej dużej różnicy. Mój były znajomy deklaruje, że jest katolikiem i w przeciwieństwie do Goebbelsa nie doczekał się żony ani licznego potomstwa. Mimo wszystko jest zaniepokojony, że ponad 75 lat po tym, jak przestano mordować ludzi w Auschwitz, mnie „wciąż wszędzie wyświetlają się gwiazdy Dawida”. Twierdzi, że coś mi się „pomerdało”.
Dowodzi również, co jest charakterystyczne dla tego typu rozumowania, że faktycznie zagrożona jest dziś katolicka większość i to ona jest następna na liście celów eksterminacyjnych. Na tę większość czyha bowiem „zło” wcielone w jakieś tajemnicze siły, które mają do eksterminacji katolików doprowadzić. Najwyraźniej mój były znajomy budzi się i zasypia z głębokim lękiem o swoje życie i przed grożącą mu rychłą śmiercią z rąk homoseksualistów i ateistów. Co robić. Każdy ma taki koszmar, na jaki zasługuje.
Chciałbym jednak mojemu byłemu znajomemu przypomnieć, że to, czym są „strefy wolne od LGBT”, nie różni się niczym od tego, czym był obowiązujący Żydów zakaz wstępu do parków i innych miejsc publicznych. Nie różni się niczym od dzierżawionej przez koło Stronnictwa Narodowego plaży w przedwojennym Puszczykowie, na której ci „polscy patrioci” ustawili tablice z napisem: „Plaża dla chrześcijan. Żydom wstęp wzbroniony”.
W tym czasie w nazistowskich Niemczech Gestapo wyciągało już z domów mężczyzn, którym na podstawie art. 175 stawiano zarzuty, naszywano im na pasiaki różowe trójkąty i umieszczano ich w KL Sachsenhausen albo KL Flossenbürg, ponieważ byli homoseksualni. Taki zarzut wystarczył. A to dlatego, że jakaś niewielka grupa bandytów, którzy legalnie doszli do władzy, również nie życzyła sobie, tutaj cytat z mojego byłego znajomego: „nachalnej propagandy atencyjnego pakowania się z żądaniem bezwarunkowej afirmacji”. Wystarczył wtedy, wystarczy i dziś.
Można podstawić do wzoru w miejsce niewiadomej dowolną grupę społeczną, mniejszość seksualną, etniczną, religijną, a następnie zrobić jakieś Auschwitz. Na początek odrobinę przypominające dobrze już znaną i swojską Berezę, tylko tym razem dla gejów. Na początek dla gejów. A potem się zobaczy, jak zwykle. Potem będzie już z górki.
Odnoszę wrażenie, że przestaliśmy zauważać zło, które się wydarza, i w lęku przed kolejną pandemią zapominamy, że zostaliśmy już zarażeni. Zainfekowani. Że jest już za późno, ponieważ choroba w nas dojrzewa. Inkubuje się. Ten wirus jest stosunkowo młody. Występuje w różnych szczepach. Może nosić miano: faszyzmu, nazizmu albo religijnego fundamentalizmu, zawsze towarzyszy mu niebezpieczny „splot białka” nazywany „nacjonalizmem”. Nieleczony zawsze kończy się śmiercią milionów ludzi.
A potem, kiedy jest już za późno, ofiarom stawia się pomniki, buduje muzea i wiesza kamienne tablice. Co oczywiście ma jakieś znaczenie, ale nie znam przypadku, żeby komuś w ten sposób zwrócono jego utracone lub zniszczone życie.
Taki już jest urok „stref wolnych”. Czego mój były znajomy i jemu podobni 75 lat po Zagładzie wciąż nie chcą zrozumieć.