Hollywood uczy, skąd się bierze gniew
GUS opublikował wyniki badania warunków życia (za rok 2017). Podobnie jak za PO-PSL dochody rosły, różnice dochodowe malały, mieszkańcy mniejszych miejscowości bogacili się szybciej niż dużych. Czyli dla demokracji było niby dobrze.
Witold Gadomski w artykule na stronie Wyborcza.pl przedstawił wnioski płynące z tego dla demokratycznej opozycji: ma zapewnić dalszy wzrost PKB i dochodów, zrozumieć, dlaczego mniejsze miejscowości głosują na PiS, choć bogacą się szybciej niż duże, i pokazać sposób szybszego awansu dolnych szczebli drabiny.
Nie bierzcie sobie tego do serca. Ludzie nie podejmują decyzji politycznych na podstawie statystyk. Podejmują je na podstawie doświadczeń i oczekiwań.
Podobnie jak w większości chwiejących się demokracji dochody nie są w Polsce najważniejszym ekonomicznym problemem polityki. Problemem są wydatki, których ubożsi mają coraz więcej, gdy rozpadają się systemy publiczne.
Gdy usługi publiczne działają, to za darmo lub tanio korzystają z nich średnio- i mniej zamożni, a bogaci kupują sobie luksusy. Gdy te systemy znikają, bo rządy tną wydatki, koszty życia bogatych są takie, jak były, a wśród rzeczywistych i spodziewanych wydatków średnio- i mniej zamożnych pojawiają się pozycje, na które ich nie stać.
Nie utrata nędznych zarobków bohatera detonuje rewoltę, lecz zamknięcie publicznej przychodni i odebranie bezpłatnego lekarstwa, wzmocnione dawką pogardy dla nieudaczników. To jest metafora Zachodu, w tym Polski.
Może wizja wzrostu PKB i płac pomoże opozycji, ale nie zrównoważy wymuszonych przez system kosztów prywatnego leczenia, gdy z powodu wieloletniego cięcia wydatków publicznych w NFZ na dziecięcego kardiologa czeka się już rok. I nie ma go w bankrutującym powiatowym szpitalu, więc dochodzą jeszcze rosnące koszty przejazdów. A NFZ nie zwraca za dojazd do lekarza, bo nawet nie udaje, że przestrzega konstytucji zapewniającej równy dostęp do ochrony zdrowia ze środków publicznych.
Zapraszam też na „Parasite”, który triumfuje w świecie, bo pokazuje ukrytą potęgę klasowej obcości i gniewu. To jest uniwersalne zjawisko narastające też w Polsce. Spójrzcie na kolejki do lokali komunalnych, czynsze i ceny mieszkań rosnące 8 proc. rocznie, gdy trwa reprywatyzacja, a zrozumiecie młodych prekariuszy niechętnych demokracji i popierających partie antysystemowe.
Spójrzcie na ucieczkę wyższej klasy średniej do niepublicznych szkół, gdzie czesne kosztuje kilkanaście tysięcy rocznie albo więcej, i na jeszcze droższe zagraniczne uczelnie, a zrozumiecie frustrację biedniejszych rodziców. Spójrzcie na ceny warzyw (+30 proc. rocznie) lub chleba i wieprzowiny (+10 proc. rocznie), czyli diety uboższych, a zrozumiecie niechęć do narzekających na wzrost kosztów pracy i twierdzących, że nierówności maleją.
PiS, rozdając kasę, napędza inflację i dalej niszczy lub komercjalizuje usługi społeczne – służbę zdrowia, transport publiczny, edukację, politykę mieszkaniową. Najbardziej dotyka to wyborców PiS – biedniejszych, z małych miejscowości, młodych. Kto ich przekona, że ma na to sposób, ten może pokonać PiS. Kto tego nie umie – przegra.