Katował koty, ratował ludzi
Klasyczny, ale wspaniale niejednoznaczny – taki jest pokazany wczoraj wieczorem w Berlinie „Szarlatan”. Wbrew intencjom reżyserki odebrano go jako film polityczny.
To posępna edycja Berlinale. Dominuje artystyczne kino o zerwanych relacjach. Od gorzkich diagnoz nie odciąga widzów blichtr czerwonego dywanu – w Berlinie brakuje gwiazd. I mocno słychać głos artystów z Europy Wschodniej. W świetnym „Dau. Natasza” Ilja Chrzanowski i Jekaterina Oertel pokazali, jak reżim ZSRR odzierał ludzi z godności. Ołeh Sencow w wyreżyserowanych z łagru „Numerach” badał mechanizmy totalitaryzmu. „Szarlatan” – pokazany w sekcji Berlinale Special – też wpisuje się w tę dyskusję.
– Jan Mikolášek był zbyt inny, zbyt bogaty i zbyt niezależny na życie w autorytarnym systemie – mówiła w Berlinie Agnieszka Holland. Legendarny czeski uzdrowiciel (Ivan Trojan znany z filmów Petra Zelenki) diagnozował na podstawie moczu i leczył ziołami. Przed jego domem we wsi Jenštejn ustawiały się kolejki. Ale pomógł też m.in. Jerzemu VI i premierowi, a później prezydentowi Czechosłowacji Antoninowi Zapotockiemu. Dygnitarz otoczył znachora ochroną, ale kiedy zmarł w 1957 r., służba bezpieczeństwa zainteresowała się Mikoláškiem. „Czasy się zmieniły – usłyszy on od funkcjonariusza. – Teraz już nie masz żadnych praw”.
W SZPONACH SYSTEMU
Ten film jak soczewka skupia ulubione tematy Agnieszki Holland. To opowieść o człowieku w szponach systemu. Reżyserka pokazuje nagonkę na Mikoláška, narastającą nienawiść otoczenia. Strach, który sprawia, że nawet osoby wdzięczne mu za pomoc odwracają się od zielarza. Jest tu fikcja sfingowanego, pokazowego procesu opartego na spreparowanych, anonimowych donosach, poprzedzonego próbą złamania oskarżonego w czasie przesłuchań. Uzdrowiciel płaci cenę za próbę życia w zgodzie ze sobą, za zdobywanie majątku własną pracą. Wreszcie – za homoseksualizm. Bo ludzie w podzięce za uratowanie życia mogą wybaczyć wiele, ale nie odmienność.
Holland znów bada też istotę geniuszu i odpowiedzialność, która się z tym darem wiąże. Mikolášek jest despotą, potrafi zniszczyć życie asystentowi. Owładnięty obsesją pracy poświęca jej wszystko. Ale przecież naprawdę ratuje ludzi. Czy talent daje mu prawo do nielojalności, manipulacji, pychy? I inne pytanie: czy uzdrowiciel powinien być ślepy na to, kogo leczy? Mikolášek ratuje przecież m.in. hitlerowskich i komunistycznych zbrodniarzy.
Wreszcie powraca w „Szarlatanie” pytanie o istotę zła. W jednej ze scen młody Mikolášek katuje koty. Napawa się władzą, jaką ma nad życiem innej istoty; zadając ból, przeżywa ekstazę. „Płonie w tobie zło” – powie znachorka, która przekazała mu wiedzę. Leczenie staje się kompulsją zagłuszającą instynkt zadawania okrucieństwa.
Ale czy rzeczywiście tkwi on głęboko w naturze Mikoláška? A może mężczyzna zaraził się przemocą, kiedy stał się świadkiem moralnego kataklizmu pierwszej wojny światowej i zmuszono go do wykonania egzekucji na innym żołnierzu?
Holland zawiesza te wszystkie pytania. Zaproponowała film klasyczny, ale wspaniale niejednoznaczny. To nie jest wykład wygłaszany ex cathedra, lecz raczej pełen pokory zapis intelektualnych i moralnych dylematów uważnej obserwatorki XX w. Opowieść o złożoności ludzkiej psychiki, o mechanizmach, których nigdy do końca nie zrozumiemy.
KINO NIE JEST CZARNO-BIAŁE
Jednak tu, na Berlinale, zwłaszcza przy tegorocznym słabym programie, widzowie są żądni wyrazistych deklaracji. I tak też został zinterpretowany „Szarlatan”. Na konferencji dziennikarze przypominali „Pokot” i pytali o świadomość ekologiczną w Polsce. Ukrainka dziękowała reżyserce za przypomnienie o Wielkim Głodzie w „Obywatelu Jonesie”. W „Szarlatanie” komentatorzy znaleźli sprzeciw wobec polityki historycznej populistycznych prawicowych rządów.
– To nie jest film polityczny – odpowiadała Agnieszka Holland. – Ale owszem, chciałam przypomnieć, że świat zawsze jest bardziej skomplikowany, niż nam się wydaje. Władze dzisiaj starają się pokazać historię w czerni i bieli. A to uproszczenie jest kłamstwem. Kino nie może sobie na nie pozwalać.